Wpis poświęcony będzie akwareli oferowanej dzisiaj na jednej z zagranicznych aukcji. Pracy niezauważonej lub pominiętej przez Polish Art Corner – wyśmienity blog poświęcony polskim artystom na zagranicznych aukcjach. Dlaczego przypuszczam, że mogła być pominięta? Jest to anonimowa akwarela, stanowiąca szkic bitwy kawaleryjskiej, namalowana na odwrotnej stronie listu z 1839 roku. Akwarela jest niewyraźna, całość na 9,8 na 13,7 cm., a list na odwrocie został przycięty tak, żeby kartka została dopasowana do kompozycji. W konsekwencji spora część tekstu została przycięta i to co można odczytać, brzmi następująco:
[Pok]ładając zaufanie w patriotycznych uczuciach i chętnem […]
[poświę]ceniu swych usług dla ogólnego dobra obywatela An[…]
[…]zyńskiego; postanowiła zaprosić Go i niniejszem najup[rzejmiej]
[…]; ażeby raczył zająć miejsce [… g]ronie jako Członek
[…]a przybydź na posie[d…] 5ym Września r. b. o[…]
[…]łudnia odbydź s[ię…]e._
Na posiedzeniu Komisji w Paryżu przy ulicy
[Rue] St André des arts 54. Dnia 10 Września 1839 r._
[…] Krystyn Ostrowski K. Parczewski […]
Jak łatwo zauważyć, przycięte zostało imię i nazwisko adresata listu p. An[…] […]zyńskiego. Jak je rozpoznać? Punktem wyjścia musi być ustalenie nazwy przywołanego Komitetu. Znamy nazwiska dwóch jego członków i adres spotkań. Przy Rue Saint André des arts 54 w Paryżu siedzibę miała redakcja Pielgrzyma Polskiego, jednego z czasopism wydawanych przez Wielką Emigrację. Prywatnie było to mieszkanie Jana Olrycha Szanieckiego, w czasie powstania styczniowego ministra sprawiedliwości w Rządzie Narodowym. Na emigracji jedną z jego licznych aktywności było pełnienie funkcji prezesa Komisji Funduszów Emigracji Polskiej. Organizacji stawiającej sobie za cel zbieranie środków na pomoc socjalną emigrantom. Jej członkami byli także wymienieni w cytowanym liście Krystyn Ostrowski i Konstanty Parczewski.
Skoro rozszyfrowaliśmy już Komisję, do której zaproszony został adresat listu, pozostaje rozszyfrować jego nazwisko. Najlepiej sprawdzając listę jej członków pod koniec 1839 lub na początku kolejnego roku. Szczęśliwie w zasobach biblioteki cyfrowej Biblioteki Kórnickiej PAN opublikowana została odezwa Komisji z 21 lutego 1840 roku, opublikowana w związku ze śmiercią Jana Szanieckiego. Podpisali się pod nią wszyscy członkowie Komisji: Romuald Giedroyć, Antoni Oleszczyński, Napoleon Orda, Krystyn Ostrowski, Konstanty Parczewski i Wiktor Szokalski. Tym samym okazuje się, że tajemniczy An[…] […]zyńskiego to Antoni Oleszczyński, znany grafik. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu, który naukę kontynuował w Paryżu i Florencji. Znany głównie ze swoich miedziorytów wykonanych na zlecenie Leonarda Chodźki W konsekwencji samą akwarelę można identyfikować jako przypuszczalną pracę tego artysty. Zakładam, że posłużył się niepotrzebnym listem do sporządzenia szkicu.
Tydzień temu miałem okazję uczestniczyć w dziesiątej sesji numizmatycznej, organizowanej przez Gabinet Numizmatyczny Damiana Marciniaka. Celowo nie będę opisywał po kolei wszystkich dziewięciu prelekcji, które zostały przez ten tydzień szeroko omówione w innych miejscach. Zamiast tego zachęcam do ich odsłuchania. Żeby nie być gołosłownym dodam, że głosując na najlepszy wykład długo się zastanawiałem, ponieważ poziom był bardzo wyrównany.
Na ostatniej aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka oferowany był niezwykle ciekawy medal Towarzystwa Jabłonowskiego, do którego miałem przyjemność przygotować opis tła historycznego, którego treść przytaczam poniżej.
Medal ufundowany przez księcia Józefa Aleksandra Jabłonowskiego należy do rzędu tych obiektów, które rzadkie są nie tylko ilością zachowanych egzemplarzy, ale także materiałów źródłowych które go dotyczą. Niepewna jest już sama data ustanowienia tej nagrody. Zanim jednak spróbujemy zrekonstruować podstawowe fakty dotyczące medalu wsłuchajmy się w historię, która pomoże lepiej zrozumieć czym była i jakie znaczenie miała nagroda ufundowana przez ks. Jabłonowskiego. Należy bowiem pamiętać, że w pierwszym rzędzie było to wyśmienite wyróżnienie, które dopiero w drugiej kolejności przybrało formę olśniewającego medalu.
Najdawniejsze echa tej historii, oczywiście nie bezpośrednio, sięgają XV wieku i włoskiego renesansu. Czasu wielkiego rozkwitu nauki i zwykłej ludzkiej ciekawości. To czas działalności słynnego Leonardo Da Vinci, wybitnych malarzy i architektów; ale także szeregu mniej znanych świeckich towarzystw naukowych, które głosiły potrzebę rozwoju nauki i swobodnego szerzenia idei. Najczęściej za pomocą uniwersalnego nośnika, jakim w ich przekonaniu miała być literatura. Najstarszym z nich była założona w 1433 roku Academia Pontaniana, której finansowo patronowała rodzina Medyceuszy. Ruch ten, dzisiaj być może zapomniany, w ciągu kilku kolejnych stuleci przybierał na popularności także poza Półwyspem Apenińskim. W XVIII wieku, w mniejszej lub większej ilości, podobne stowarzyszenia obecne były praktycznie we wszystkich krajach Europy.
Zwyczajową nagrodą dla najlepszych poetów był wieniec laurowy i związany z nim tytułu poeta laureatus. Przyjmuje się, że pierwszym wyróżnionym w ten sposób poetą był Francesco Petrarca. Wieniec jest stałym elementem jego portretów, podobnie jak w przypadku jednego z polskich laureatów Macieja Kazimierza Sarbiewskiego.
Wyróżnienie dla Sarbiewskiego jest tym cenniejsze, że podobne towarzystwa w dawnej Rzeczpospolitej, poza kilkoma efemerycznymi przypadkami, w zasadzie nie funkcjonowały. Ich rozkwit przyniosła dopiero połowa XVIII wieku. Na tym tle pozytywnie wyróżniały się dwie postacie. Józefa Andrzeja Załuskiego, który był pomysłodawcą jednego z pierwszych towarzystw naukowych oraz jego periodyku, wydawanego pod tytułem Warschauer Bibliothek oraz książę Józef Aleksander Jabłonowski który od 1755 roku pomysły Załuskiego finansował i umiejętnie rozwijał.
W 1745 roku Józef Andrzej, wraz z bratem Andrzejem Stanisławem Załuskim na bazie odziedziczonych zbiorów ufundowali bibliotekę, która miała być dwa lata później otwarta dla publiczności w Pałacu Daniłowiczowskim (obecnie Dom Pod Królami w Warszawie). Biskup Andrzej Stanisław Załuski zachęcał poetów aby uwiecznili otwarcie pierwszej w Polsce biblioteki publicznej wierszem lub prozą, co planował nagrodzić złotym medalem z dewizą pro poemio. Medalu takiego, ani relacji z jego wręczenia, nie znamy. Można więc przypuszczać, że pomysł ten nie został zrealizowany.
W nieco odmiennej formie wrócił do niego w listopadzie 1760 roku książę Józef Aleksander Jabłonowski. Na spotkaniu warszawskich naukowców, które z dużym prawdopodobieństwem odbyło się właśnie we wspomnianej Bibliotece Załuskich, zaproponował ustanowienie złotego medalu nagrodowego nadawanego w czterech kategoriach: geometrii, mechanice i hydraulice, fizyce oraz dziejach Polski. W wyborze tym widać wyraźną preferencję nauk ścisłych.
Rok później Jan Daniel Hoffmann, profesor w gimnazjum Elbląskim wydał broszurę pod tytułem Josephum Alexandrum e ducibus Prussiis in Jabłonow et Lachowce principem Jablonovium etc., fundatorem praemiorum, quibus operas doctissimorum virorum propositis ex mathesi, physica et historia polona thematibus, quotannis condecorari decrevit, munificentissimum, fausta acclamatio devinctissimi clientis Joannis Danielis Hoffmanni, Atthenaei quod Elbingae florit philos. et historia. Profess. Niestety do zamknięcia niniejszego opisu nie udało mi się dotrzeć do tej publikacji i ustalić, czy książę Jabłonowski opiewany jest w niej jedynie jako pomysłodawca, czy też faktyczny donator medalu. Jednak w moim przekonaniu prawdopodobny jest dominujący pogląd, że medali na tamtym etapie jeszcze nie wręczono. Przemawia za tym w szczególności brak informacji o potencjalnych laureatach.
Kolejna informacja o nagrodzie księcia Jabłonowskiego pochodzi dopiero z suplementu do Wiadomości Warszawskich nr 84 z 6 listopada 1765 roku i dotyczy rozpisania konkursu na najlepsze prace w zakresie historii Polski, geometrii i ekonomii. Prace miały być sformułowane po łacinie, niemiecku lub francusku, nie dłuższe niż na godzinę czytania i odpowiadać na następujące problemy:
Przyjście Lecha do Polski koło roku 550, jeśli nie może być dowiedzione lepiej niż dotąd świadectwami autorów tegoż albo nieco późniejszego wieku, czy też wcale ma być odrzucone?
Rozmierzyć i podzielić jak najlepiej las albo błocka niedostępne i nieprzejrzane i pokazać jak daleko rozciągają się oraz czy po uczynionym rozrachunku jak należy można się pomylić, zażywszy albo nie zażywszy do tego instrumentów.
Jakim sposobem nowym można ubezpieczyć brzegi przeciwko pędowi wód i lodu, skupionego w rzekach bystrych, ażeby jak najmniejszym kosztem zapobiec biegowi wód kry zgromadzonej.
Ostateczny termin zgłoszenia prac konkursowych zapadał 1 lutego 1766 roku, a ogłoszenie wyników miało mieć miejsce 19 marca tego samego roku w sali gdańskiego „Towarzystwa Literatów”. Ostatecznie w pierwotnie wyznaczonym terminie wręczono tylko nagrody z zakresu geometrii i ekonomi. Ze względu na małą ilość zgłoszonych prac, ogłoszenie części historycznej zostało przesunięte do dnia 19 sierpnia.
Dodać także wypada, że w tym czasie nie funkcjonowało w Gdańsku żadne Towarzystwo Literatów powołane przez Jabłonowskiego, a środki zostały przesłane do Naturforschende Gesellschaft in Danzig, czyli Gdańskiego Towarzystwa Przyrodniczego. Można się jedynie domyślać, że krąg osób aktywnych naukowo był w tym czasie ograniczony i zainteresowany naukami ścisłymi książę Jabłonowski znalazł w członkach Gdańskiego Towarzystwa Przyrodniczego nie tylko ciekawych rozmówców, ale także sprzymierzeńców idei swojej nagrody.
Wybór Gdańska mógł mieć także inne znaczenie praktyczne. W 1765 roku kiedy ogłoszono konkurs o medal, Mannica Warszawska była jeszcze w powijakach. Hojny fundator mógł mieć znacznie większą pewność wykonania zlecenia w działającej już Mennicy Gdańskiej. W tym kontekście ciekawe jest, że wspomniany dodatek do Wiadomości Warszawskich informuje, że „Książę Imć Jabłonowski Wojewoda Nowogrodzki, chcąc pomnożyć w Polsce chęć do nauk, przeznaczył 90 czerw. Złot. do tutejszego Towarzystwa Literatów, ażeby ta suma na trzy części podzielona, była rozdana tym autorom, którzy najlepiej odpiszą na trzy następujące kwestie”. Nie ma więc mowy o nagrodzie medalowej, lecz o podzieleniu konkretnej sumy. Być może w końcu 1765 roku nie było jeszcze pewności czy uda się wybić medale, co szczęśliwie powiodło się w początku roku następnego. O medalach tych wiemy, że miały wagę 30 dukatów. Znamy także ich rysunek z grafiki przedrukowanej w 1767 roku wraz z pracą Michała Hube, która stanowiła rozwiązanie temat z zakresu ekonomii. Do rysunku tego przyjdzie później jeszcze wrócić.
Uwagę zwraca także fakt, że w kolejnych latach nagrodę zamierzano wręczać w różnych kategoriach. Początkowo miały to być historia polski, geometria, fizyka oraz mechanika i hydraulika. W późniejszych latach utrzymały się tylko trzy pierwsze kategorie. Przy czym fizykę najwyraźniej traktowano wymiennie z ekonomią. Bowiem już w pierwszym roku nagradzania pracę z ekonomii wyróżniono medalem z dewizą właściwą dla nagród z zakresu fizyki.
Wszystkie trzy medale po stronie awersu miały to samo wyobrażenie. Różniły się rewersem, który nosił odmienne legendy:
MONVMENTVM AVRO CARIVS AERE PERENNIVS PRAEMIUM HISTORIAE – dla nagrody z zakresu historii Polski,
RECEDANT VETERA NOVA SVNT OMNIA ECCL PRAEMIVM PHYSICAE – dla nagrody z zakresu fizyki (ekonomii),
POST TENEBRAS SPERO LVCEM LOB. XVII PRAEMIVM TRIGONOM MATHES V MECHAN – dla nagrody z zakresu trygonometrii, matematyki lub mechaniki.
Uważny obserwator zwróci uwagę, że awersy medalu widoczne na zachowanych egzemplarzach także różnią się między sobą wyglądem. Feliks Bentkowski już w 1835 roku zwrócił uwagę, że istnieją dwie wersje stempla awersu. Ten „rzeźby późniejszej, czyściejszej i gustowniejszej roboty niż stempla pierwszego, zwłaszcza co do popiersia”. Interpretacja tego zdania była by znacznie prostsza gdyby nie udało się odnaleźć grafiki z 1767 roku. Nawet jeśli przyjąć, że stanowi ona nie do końca idealne odwzorowanie medalu, to w sposób oczywisty przedstawia awers odmiennych od tych dwóch, które znamy z zachowanych egzemplarzy. Pewność daje nam popiersie Jabłonowskiego zwrócone w lewą stronę, podczas kiedy w obu znanych rysunkach awersu jest ono zwrócone w prawą stronę. Tak więc na poważnie należy rozważyć hipotezę o istnieniu trzech stempli awersu, z których najstarszy jest nam dzisiaj znany wyłącznie z przedstawionej grafiki.
Niezależnie od tego, czy istniały dwa lub trzy stemple awersu, bardzo ważną informację przynosi relacja Karola Lengnicha, zawarta w jego podręczniku numizmatyki wydanego w 1780 roku. Wspomina w nim, że otrzymał z zasobów gdańskiego medaliera Du Buta miedziane odciski stempli. Wśród nich „von der ersten und letzten Sorte” (pierwszego i ostatniego gatunku) medalu Jabłonowskiego. Można więc postawić hipotezę, że już przed 1780 rokiem Du But wykonał przynajmniej dwa wzory awersu.
W 1770 roku książę Jabłonowski z powodów politycznych przeprowadził się do Lipska, gdzie założył Societas Jablonoviana, czyli działające do dziś Jablonowskische Societät der Wissenschaften. W 1772 roku rozpisał drugi konkurs ogłaszając dość nietypowo dwa tematy historyczne oraz jeden z zakresu geometrii. Z nieznanych przyczyn pominięto zadanie z zakresu fizyki lub ekonomii. Ta edycja konkursu była nietypowa także z tego powodu, że pierwszą nagrodę za pracę historyczną przyznano samemu fundatorowi, pomimo iż jednym z warunków zgłoszenia prac konkursowych była ich anonimizacja. Być może jurorzy rozpoznali pracę księcia Jabłonowskiego. Jak zwróciły uwagę Wiadomości Warszawskie książę Jabłonowski „z wrodzonej sobie wspaniałości” przeznaczył swój medal dla prof. Schiracha, który zajął drugie miejsce. Jednocześnie wszystkim innym zdobywcom drugiego miejsca obiecał przesłać pół nagrody, a więc zapewne po 15 dukatów.
Oferowany medal musiał z całą pewnością pochodzić już niemieckiego okresu działalności Towarzystwa Jabłonowskiego. Wynika to wprost z jego wagi, która odpowiada stosowanym od 1772 roku standardom mieszczącym się wedle literatury pomiędzy wagą 24, a 30 dukatami. Uwagę zwraca fakt, że w opisie oferowanego medalu podana jest niezgodna z tym standardem waga 23 dukatów. Należy jednak zwrócić uwagę, że szczegółowo podana w opisie aukcji waga odpowiada ok. 23,5 dukata. Natomiast autorzy XIX wieczni nie mieli dostępu do tak precyzyjnych narzędzi mierniczych i najprawdopodobniej zaokrąglili wagę do pełnych 24 dukatów.
Oferowany medal należał do obiektów wyjątkowej rzadkości. W tym wykonaniu stempla znany jest mi wyłącznie z tego jednego egzemplarza. Tymoteusz Lipiński podawał w Miscellaneach numizmatycznych, że medal złoty posiadał medal złoty z napisem Praemium Physiciae, który wcześniej znajdował się w zbiorze księcia Michała Radziwiłła.
Nie jest jednoznaczne, czy medal znajdował się w kolekcji króla Poniatowskiego. Rękopis biskupa Albertrandiego, zawierający opis medali polskich znajdujących się w zbiorze króla Stanisława Augusta prowadzony był od pewnego momentu dość niedbale. Prawdopodobnie ze świadomością, że nie starczy czasu na jego dokończenie. To też ostatnich kilkadziesiąt medali z czasu panowania właściciela kolekcji, zostało wymienionych wyłącznie z nazwy. Wśród nich znajduje się między innymi pozycja oznaczona jako „Jabłonowski Palat. de Novogroden”. Chodzi więc o wojewodę (palatyna) Nowogrodzkiego, którym w latach 1711-1777 był Józef Aleksander Jabłonowski. Medal z królewskiej kolekcji był złoty, a więc mógł odpowiadać jednemu z trzech medali nagrodowych tego szlachcica. Tym bardziej, że w kolekcji królewskiej dominowały medale srebrne. Niestety do pewnego stopnia wydaje się prawdopodobne, że mogło dojść do pomyłki na podstawie której powyższy opis został związany z medalem dedykowanym Stanisławowi Pawłowi Jabłonowskiemu, posłowi nadzwyczajnemu na dworze Fryderyka Wilhelma II w Berlinie. Przypuszczenie to wynika z faktu, iż medal wymieniony jest w ciągu innych podobnych medali, których wybicie zlecił król w celu uczczenia wybitnych postaci czasu swego panowania. Dodatkową wskazówką jest fakt, że medal na upamiętnienie Stanisława Jabłonowskiego nie jest wymieniony w żadnym innym miejscu tej listy.
W słynnej kolekcji hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego obecne były jedynie trzy egzemplarze srebrne.
Swego czasu opisywałem historię medalu Virtuti Militari, który pierwotnie oferowany był na aukcję Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, lecz nie został przyjęty jako późniejsza odbitka z przerobionych stempli. Później został sprzedany na aukcji w Niemczech za 10.500 euro, by ostatecznie osiągnąć cenę 750.000 CZK (ok. 160.000 PLN) w Aurea Numismatika. Nie zapominajmy, że uprzedziłem ten czeski dom aukcyjny jeszcze przed aukcją co tak naprawdę oferuje i słowem się nie zająknęli, że związek medalu z jego słynnym pierwowzorem jest jedynie luźny. Wtedy nazwałem ten medal gorącym kartoflem i zastanawiałem się co nabywca zrobi, kiedy dowie się co kupił. Najwyraźniej z tym gorącym kartoflem wiele się nie pomyliłem, ponieważ medal znów pojawił się na aukcji. Tym razem w Polsce w ofercie Antykwariatu Numizmatycznego Pawła Niemczyka. Jednak tym razem prawidłowo opisany i z adekwatną w moim przekonaniu ceną wywoławczą 2.000 PLN. Wygląda na to, że Paweł Niemczyk wyciągnął tego kartofla z ogniska. Być może dzięki temu zostanie wreszcie włączony do jakiegoś zbioru z adekwatnym opisem i za adekwatną cenę, co pozwoli mu zagościć tam na dłużej.
Tegoroczny Jarmark Dominikański stał dla mnie zdjęciami. Udało mi się kupić niecałe dziesięć fotografii, z których większość związana była z pomorskimi formacjami wojskowymi. Jedną z nich była fotografia przedstawiająca ułana z 18 Pułku Ułanów Pomorskich. Bardzo mi się spodobała. Zaprezentowany na niej żołnierz pozuje w pięknym mundurze kawalerii, właściwym dla Wojsk Wielkopolskich. Stoi oparty o szablę, za pasem ma kaburę z pistoletem, a pewność siebie podkreśla trzymanymi w dłońmi skórzanymi rękawiczkami. Przepiękne zdjęcie, które mogło być nie tylko pamiątką służby ochotniczej ale także dumą dla rodziców portretowanego młodzieńca. Niestety zdjęcie było nieopisane, więc nie znałem daty jego wykonania. Postanowiłem podjąć próbę dowiedzenia się czegoś więcej. Poza mundurem cechą charakterystyczną zdjęcia był wystrój studia. Założyłem, że jeśli fotografia nie będzie wykonana w Grudziądzu ale w jakimś studio na szlaku bojowym pułku, to uda mi się je w choćby przybliżony sposób datować. Poszukiwałem więc innych zdjęć wykonanych w tym samym wnętrzu. Nie było to trudne. Za plecami ułana widać charakterystyczny obraz z psem i okno z secesyjną, dekoracyjną framugą. Dzięki pomocy zaprzyjaźnionego kolekcjonera dowiedziałem się, że jest to dekoracja zakładu fotograficznego A. Szarmacha z Grudziądza.
Dzięki temu szybko znalazłem inne zdjęcia wykonane w tej pracowni. Ku mojemu zaskoczeniu za każdym razem prezentowały one ułanów z 18 Pułku Ułanów Pomorskich, z szablą, kaburą u pasa i skórzanymi rękawiczkami w dłoni. Co więcej, jedno z nich opisane było jako pamiątka po dziadku, który służył w piechocie. Doszedłem w konsekwencji do przekonania, że zakład dysponował własnymi mundurami lokalnej formacji wojskowej, które służyły za dekorację dla osób pragnących wykonać sobie zdjęcie. Mogę się jedynie domyślać, że były to mundury żołnierzy którzy odeszli do rezerwy, a którym pozwolono zabrać ze sobą umundurowanie, które następnie odsprzedali przedsiębiorczemu fotografowi. Tym oto sposobem piękne zdjęcie ułana zamieniło się w piękne zdjęcie kawaleryjskiego munduru.
W ostatnich dniach Damian Marciniak na kanale swojego domu aukcyjnego umieścił film, w którym na przykładzie banknotów Wolnego Miasta Gdańska opowiada o konieczności zachowania w świecie kolekcjonerskim dystansu do własnej wiedzy. Film linkuję na końcu tego wpisu. Warto go obejrzeć, bo sam kilkukrotnie miałem podobne refleksje. Niejednokrotnie decyzję o licytowaniu (lub nie) podejmowałem ostatecznie na podstawie intuicji, a nie twardej wiedzy.
Podobny kłopot miałem ostatnio z dokumentem wystawionym na aukcji szczecińskiego antykwariatu Wu-El. Zgodnie z tytułem aukcji miała to być “Przepustka na jednorazową podróż z Poznania do Kościerzyny dla emisariusza powstańczego Jana Filipowskiego na Kaszuby“. Brzmi sensacyjnie i przez to atrakcyjnie. Cena wywoławcza 120 zł. wydaje się zupełnie akceptowalna. Jeśli jednak przyjrzeć się skanowi samego dokumentu można zwrócić uwagę, że przepustka ma numer 1.721, czyli dość wysoki. Podróż miała być jednorazowa z Poznania do Kościerzyny i dotyczyła Polaka z Francji. Można więc założyć, że dotyczyła kogoś kto wraca do domu, a nie emisariusza powstańczego. Czy emisariusz jechał by do Kościerzyny “na stałe“, jak wynika z treści dokumentu?
Założyłem jednak, że być może czegoś nie wiem i standardowy druk, nawet jeśli jest uzupełniony o standardowe informacje, nie daje pełnego obrazu sytuacji. Być może sekret dokumentu i wyjaśnienie całej sytuacji kryje się w nazwisku osoby wskazanej na przepustce. Z zaskoczeniem zauważam, że w dokumencie figuruje Jan Flisikowski, a nie Jan Filipkowski, jak zostało to podane dwukrotnie w opisie. Sprawdzam za pomocą Google powstańca Jana Flisikowskiego i nic szczególnego, a w zasadzie w ogóle nic, nie jestem w stanie na jego temat odnaleźć.
Możliwe jednak, że nadal czegoś nie rozumiem, ponieważ jeszcze przed rozpoczęciem aukcji dokument licytowany jest już do kwoty mniejszych kilkuset złotych. Być może coś przeoczyłem. Być może Jan Flisikowski jest jakąś szczególnie ciekawą ale mało znaną postacią Powstania Wielkopolskiego, o której akurat internet milczy. Dzwonię do kolegi, który ma o powstaniu daleko większe pojęcie i proszę o pomoc w wyjaśnieniu zagadki. Dowiaduję się jednak, że “głupich nie sieją…”
Ostatecznie dokument został sprzedany za 1.200 zł. (1.320 zł. z prowizją domu aukcyjnego). Tak więc nadal pozostaję w niepewności czy ja czegoś nie rozumiem, czy faktycznie głupich nie sieją. Czy ktoś umie wyjaśnić taki wynik aukcji? Jestem szczerze zaciekawiony.
Część styczniowej aukcji Stack’s & Bowers stanowiła fascynująca kolekcja Antoniego J. Taraszki, do niedawna nieznanego miłośnika złotego mennictwa Polski i Stanów Zjednoczonych. Wspomniany dom aukcyjny w 2019 roku oferował kolekcję wczesnych amerykańskich złotych monet dziesięciodolarowych, która reklamowana była jako jedna z dwóch referencyjnych kolekcji tego typu. Jednocześnie na podstawie swojego zbioru w 1999 roku Antoni Taraszka opublikował jedyny jak dotąd wydany katalog tych monet. Aukcja przyniosła 3,2 mln dolarów, a wiec nieco mniej niż oferowana w styczniu polska część kolekcji. Przy czym plotki głoszą, że był to jedynie fragment polskiej części kolekcji. W tej grupie także kilka pięknych medali. Mnie jednak zainteresował najbrzydszy z nich i właśnie temu brzydkiemu kaczątku postanowiłem poświęcić dzisiejszy i pierwszy od dawna wpis.
Medal któremu postanowiłem poświęcić uwagę pochodzi z czasu panowania Władysława IV, ale poświęcony jest królewiczowi Janowi Kazimierzowi, a zarazem bratu króla. Jak zostało to zaakcentowane wcześniej, przykuł moją uwagę nie jakością wykonania, ale rzadkością i tajemniczością. W opisie Stack’s & Bowers znajduje się informacja, że jedyna wzmianka na temat medalu umieszczona jest w katalogu Raczyńskiego. Tam pod pozycją 129 przeczytać możemy szeroki opis młodzieńczych lat Jana Kazimierza oraz jego podróży do Genui w 1638 roku, z której udał się w rejs galerą. Ta w wyniku burzy rozbiła się u wybrzeży Francji, skazując królewicza na blisko dwuletnią niewolę w tym kraju. Brak jednak jednoznacznej konkluzji co do bezpośrednich powodów zlecenia medalu. Umieszczona na rewersie dewiza SIC CUSTODITA SORS NON AVOLAT (Tak strzeżony los nie ulatuje) może się odnosić zarówno do ocalenia z burzy, jak i francuskiej niewoli. Maria Stahr w Medale Wazów w Polsce 1587-1668, proponowała aby SORS rozumieć jako dziedzictwo lub przeznaczenie. To jednak nie zmieni zasadniczo rozumienia dewizy medalu, w kontekście życiorysu Jana Kazimierza. Inaczej treść medalu interpretował Jarosław Dutkowski w Złoto dynastii Wazów, który skupił się na słowie VIRTUS. Wskazywał na popularny w tamtym czasie motyw zwycięstwa cnoty nad fortuną. Prowadził go do interpretacji, zgodnie z którą medal miał sygnalizować objęcie w przyszłości tronu przez Jana Kazimierza, jako cnotliwego męża stanu. Zagadnienie to, jak i nietypowa symbolika medalu, będą zapewne przedmiotem dalszych badań historyków.
Wróćmy jednak do tego co najciekawsze z kolekcjonerskiego punktu widzenia, a więc do rzadkości medalu. Wedle opisu medal ten miał tylko jedno notowanie na aukcji kolekcji Adalberta von Lanna z Pragi, która miała miejsce w 1911 roku w domu aukcyjnym Rudolfa Lepke. (Przypuszczalnie celowo pominięta została 44 aukcja Schweizerischer Bankverein ze stycznia 1998 roku na której oferowany był medal z kolekcji A. Taraszki.) W katalogu z 1911 roku medal oferowany był pod pozycją 551 i jako jeden ze zdecydowanej mniejszości nie był ilustrowany. Zapewne opierając się na zbliżonej wadze i rzadkości obiektu Stack’s & Bowers sugeruje, że może to być ten sam egzemplarz. Jak widać w zamieszczonym poniżej fragmencie katalogu aukcyjnego z 1911 roku, medal tam oferowany ważył 35 g., a medal ze styczniowej aukcji był o 2,31 g. lżejszy. Wytłumaczeniem tej różnicy może być niedokładność pomiaru sprzed stu lat lub inne wytłumaczenie, o którym mowa będzie za chwilę.
Stack’s & Bowers zwraca uwagę, że katalog Raczyńskiego jest jedyną pozycją, która notuje omawiany medal. Jest to oczywisty błąd, bowiem medal wraz z obszerną bibliografią notowany jest w anglojęzycznym Złocie dynastii Wazów Jarosława Dutkowskiego, gdzie dodatkowo reprodukowany jest egzemplarz z kolekcji A. Taraszki. W istocie medal pojawia się także w innej literaturze, która być może nie jest tak popularna za oceanem. Poza wspomnianymi publikacjami, chodzi także o Spis medalów polskich lub z dziejami krainy polskiej stycznych Feliksa Bentkowskiego. Tam został wykazany w uzupełnieniach (co także świadczy o jego rzadkości) pod pozycją 138a. Podany został wymiar 17 x 21 linii “podług ryciny H. Ks. Lubomirskiego, ze zbioru w Puławach“. Reprodukcję zobaczyć można za to w klasycznej pracy Mariana Gumowskiego Medale Polskie pod pozycją 56, pomimo braku odwołania do niej w rozdziale dotyczącym medali wazów. Uwagę zwraca fakt, iż pomimo niewielkiej reprodukcji wyraźnie widać, że kołnierz kaftana nie jest zdobiony koronkami, tak jak widać to na bogato zdobionym medalu z kolekcji J. Taraszki. Gumowski przypisuje też medal Janowi Höhnowi, a więc łączy go z Mennicą Gdańską.
Co jednak ostatecznie przesądza o moim zainteresowaniu tym medalem, to praca Henryka Sadowskiego pod tytułem Ordery i oznaki zaszczytne w Polsce, w której reprodukuje on rysunek omawianego medalu z uchem. Jednocześnie wskazuje, że “kiedy Jan Kazimierz był jeszcze królewiczem, rozdawał niżej zamieszczony medal“. W jego ocenie medal miał mieć charakter podarunkowy. Tym sposobem Jan Kazimierz mógł sobie zjednywać stronników swojej przyszłej koronacji. Pokrywa się to z interpretacją Jarosława Dutkowskiego. Dlaczego jednak ciekawi mnie rysunek medalu z uchem?
Nie da się tego oczywiście nijak dowieść. Nie mniej jednak kolekcjonerskie serce pragnie wierzyć w możliwość podobnych scenariuszy. Być może medal, którego rysunek Sadowski opublikował w 1904 roku jest medalem z kolekcji Adalberta von Lanna, sprzedanej w 1911 roku. Za taką hipotezą przemawia kołnierz kaftana podobny na rysunku Sadowskiego i na zdjęciu z kolekcji J. Taraszki, a jednak odmienny od reprodukcji w pracy prof. Gumowskiego. Dodatkowo uwagę zwraca waga medalu, która w 1911 roku wynosiła 35 g. (z uchem) i 32,69 g. (bez ucha) w 2023 roku. Wreszcie należy zwrócić uwagę na niuans w opisie styczniowej aukcji: “PCGS notes repair work“. Stack’s & Bowers uważa, że firmie gradingowej mogło chodzić o naprawy stempla. Możliwe jednak, że chodzi o ślad po usuniętym uchu. Gdyby taka miła hipoteza okazała się prawdziwą, to medal zyskał by nową i piękną proweniencję. Potencjalna szansa na zgłębienie tego tematu i potwierdzenie proweniencji powoduje, że medal nawet po jego pozyskaniu do kolekcji wciąż pozostaje otwartym tematem. Jednocześnie wydaje się, że na początku XX wieku znane były dwa lub trzy egzemplarze omawianego medalu, to dziś można śmiało powiedzieć, że jest on unikatem. To właśnie z tych dwóch powodów najbrzydszy i najtańszy z medali w kolekcji Antoniego Taraszki wydaje mi się jednocześnie najciekawszy.
P.S. Warto się także zapoznać z krótkim filmem o amerykańskiej części kolekcji A. J. Taraszki, który wklejam poniżej.
Inspiracją dzisiejszego wpisu jest post, który został umieszczony na jednej z grup FB, dotyczących odznaczeń. Jeden z jej członków pochwalił się zakupem krzyża pamiątkowego 70-lecia Powstania Styczniowego z numerem 2. Został on niedawno zakupiony w antykwariacie Historicon Arkadiusza Pawłowskiego. Cena była w mojej ocenie bardzo wysoka, co jak w wielu innych przypadkach musiało wzbudzić środowiskowe poruszenie.
Choć sam nie zrozumiałem jego wpisu w taki sposób, to przez innych członków został on odebrany jako pochwalenie się faktem, że jest to krzyż szczególny, ze względu na niski numer. Oczywiście specyfika naszego hobby jest taka, że każdego ma prawo bawić co innego. Nie mam zamiaru się z tym spierać, póki nie dochodzi do niszczenia pamiątek historycznych. Jeśli kogoś szczególnie cieszą niskie numery wyróżnień, to życzę mu powodzenia w ich kompletowaniu. Zaciekawiła mnie jednak pewna wymiana zdań pod wspomnianym postem, którą ze względu na zamknięty charakter grupy anonimizowałem.
Faktem jest, że omawiane krzyże pamiątkowe otrzymać mieli co do zasady wszyscy żyjący weterani powstania styczniowego. Faktem jest także, że nie znamy listy wyróżnionych, a w konsekwencji także nazwiska przypisanego do numeru dwa. (Wojciech Stela podaje informację, że lista taka jest opublikowana jakimś wydawnictwie, które jest “białym krukiem”, ale nie podaje jej tytułu). Należy być jednak ostrożnym w ferowaniu wyroków, że numer w takim wypadku nie ma znaczenia. W dniu układania listy odznaczonych, znane były wszystkie nazwiska 258 weteranów, którzy mieli otrzymać wspomniany krzyż. Trzeba było więc przyjąć jakąś kolejność. Intuicyjnie można przyjąć że mogła to być np. kolejność alfabetyczna. Przemawia za tym poszlaka, którą jest krzyż dla weterana Aleksandra Uchnasta z numerem 214. Tak jak litera U znajduje w końcówce alfabetu, tak też numer znajduje się w końcówce puli. W takim wypadku numer faktycznie nie ma żadnego znaczenia. Należy jednak pamiętać, że tak jak dzisiaj niski numer robi wrażenie na “niewtajemniczonych”, tak też mógł robić wrażenie w okresie międzywojennym. Jednocześnie w numeracji przedwojennych wyróżnień panowała przypadkowość. Możliwe więc, że krzyżami o kilku najniższych numerach komitet chciał wyróżnić jakieś szczególnie zasłużone postacie. Dziś nie znamy ich nazwisk, ale być może zostaną one ujawnione w przyszłości. Tak więc dopłacenie za niski numer krzyża jest pewną formą kupienia losu na loterii.
Natomiast zupełnie nie rozumiem fascynacji faktem, że tylko jedna osoba będzie miała niższy numer krzyża. Nie chcę krytykować tej potrzeby. Po prostu sam jej nie rozumiem. Mogę tylko dodać, że jest to chyba jakaś siedząca głęboko w naturze człowieka potrzeba rywalizacji. Można ją obserwować także w notafilii i dążeniu do posiadania banknotów o jak najniższym numerze.
Medaliony mocowane były do krzyża za pomocą kleju. Beczkowate zagłębienie na awersie miało zapewne dać im lepszą przyczepność i zmniejszyć szansę na przekręcenie centralnego elementu względem własnej osi. Otwór w środku być może pozwalał na połączenie obu elementów. Przypuszczenia ta zapewne łatwej byłoby potwierdzić, gdybyśmy dysponowali także zdjęciem medalionów. Niezależnie od powodu dla którego nie są już dzisiaj elementem samego krzyża szkoda, że jego właściciel nie zachował ich w komplecie. Być może wyciągnęli byśmy z tego jeszcze lepszą naukę.
Dzisiejszy wpis pragnę poświęcić wystawie wymienionej w tytule, która prezentowana jest w przestrzeni Muzeum Historycznego w Sanoku. Nie mogę jednak abstrahować od roli sympatycznych przypadków jakie zdarzają się w kolekcjonerstwie oraz samego miasta Sanoka. Urlop spędzałem w Bieszczadach, które w konfrontacji z romantycznymi o nich opowieściami wypadły bardzo blado. W konsekwencji postanowiliśmy odwiedzić Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, które jest bodaj najciekawszym skansenem w jakim dotychczas byłem. Spędzając tam większą część dnia nie byliśmy w stanie zobaczyć nawet połowy ekspozycji. Na imitowanym rynku galicyjskiego miasteczka podjęto próbę odtworzenia i ukazania faktycznej pracy w warsztatach garncarskich, krawieckich, fotograficznych itd. Jest to miejsce doskonałe do odwiedzenia przez rodziny z dziećmi i w mojej ocenie ciekawsze od najpopularniejszego polskiego skansenu we Wdzydzach Kiszewskich. W zasadzie powinno zasługiwać na swój oddzielny wpis. Podobało mi się na tyle, że ciekaw byłem kto jest autorem tego sukcesu. Okazał się nim p. Jerzy Ginalski, który wedle relacji prasowych został wysłany przez Zarząd Województwa na niechcianą emeryturę.
Po wizycie w skansenie, zmęczeni upałem, udaliśmy się na zasłużone lody. Tym razem na prawdziwy rynek w Sanoku. Tam w trakcie krótkiego spaceru, zauważyliśmy plakat informujący o wystawie zorganizowanej w 230. rocznicę ustanowienia orderu Virtuti Militari. Trudno sobie wyobrazić bardziej dopasowaną ofertę muzealną na wakacyjny wyjazd. Byłem przekonany, że chcę ją zobaczyć nie mniej niż można żona chce zobaczyć największą kolekcję prac Zdzisława Beksińskiego, znajdującą się w przestrzeniach tego samego muzeum. Wobec tego postanowiliśmy, że do Zamku Królewskiego w Sanoku wrócimy za kilka dni. Long story short – w ciągu tych kilku dni okazało się, że wystawę będę miał okazję zwiedzać w obecności właściciela kolekcji, stanowiącej podstawę ekspozycji. Jak się bowiem okazało, cała wystawa poza dwoma obrazami, stanowi własność jednego kolekcjonera. Świadomość tego faktu, czyni wystawę imponującą, choć zajmuje ona tylko jedną salę w murach zamku.
Sama wystawa podzielona jest chronologicznie na gabloty, w których prezentowane są okresy w historii naszego wyróżnienia: medalu i Księstwa Warszawskiego, Królestwa Polskiego przed powstaniem listopadowym i powstania listopadowego, okres międzywojenny oraz okres długiej Wojny Światowej. Osobną gablotę zajmują pamiątki związane z Polskim Znakiem Honorowym wydawanym przez Rosjan w związku z wojną Polsko-Rosyjską 1831 roku oraz orderem nadawanym pod dewizą Virtuti Militari w okresie PRL. Merytorycznie należy docenić, że te tematy zostały wydzielone na końcu, jako ciekawostki związane z polskim orderem, a nie jako jedna z ich kolejnych ewolucji.
Wśród minusów wystawy wymienić można niedostateczność opisów. Była ona świetna dla osoby mającej dobre pojęcie o naszym najwyższym orderze wojskowym, ale ma wrażenie, że może być niezbyt czytelna dla przeciętnego odbiorcy. Większość z zaprezentowanych eksponatów zasługiwała na samodzielne opisy, których brakowało. Szczególnie odczuwalne było to w przypadku licznych, choć nieopisanych krzyży XX wiecznych. Wszak każdy z nich to odrębna, warta opisania historia. Ekspozycja obejrzana w towarzystwie jej właściciela, z odpowiednim komentarzem, odsłoniła wiele ciekawostek niemożliwych do ustalenia bez takiego przewodnika. Wydaje się więc, że muzeum powinno zapewnić możliwość zapoznania się z takim komentarzem, choćby w formie papierowej.
Wracając jednak do tematu. Wystawa czynna jest do 31 października 2022 roku i warta jest tego, żeby przyjechać tylko po to, żeby ją zwiedzić. Szczególnie jeśli ktoś jest zainteresowany historią naszych wyróżnień wojskowych. Osobom którym nie wystarczy sama wystawa polecam wyjazd na weekend, połączony z odwiedzinami Sanockiego skansenu i aquaparku.
Jaki jest ostatni powód dla którego we wstępie nawiązałem do sympatycznych przypadków w życiu kolekcjonerskim? Jakiś czas temu kupiłem klasyczną pozycję dotyczącą najwyższego polskiego orderu wojskowego. Księgę pamiątkową w 50-letnią rocznicę powstania 1830 roku. Obejmuje ona spis wszystkich kawalerów Orderu Krzyża Wojskowego Polskiego z okresu insurekcji listopadowej. Egzemplarz który udało mi się pozyskać pochodzi z Biblioteki Wojskowej 2 Pułku Strzelców Podhalańskich i ofiarowany był burmistrzowi Sanoka.
Do niedawna byłem przekonany, że mam rozpoznane i umiem wymienić wszystkie oznaki związane z wymiarem sprawiedliwości z okresu PRL. Nie mam oczywiście na myśli wszystkich oznak okolicznościowych, czy związanych z licznymi rajdami turystycznymi. Chodzi mi o oznaki identyfikujące urzędników i osób sprawujących wymiar sprawiedliwości w tamtym okresie. Powinienem był mieć świadomość, że myśl taka jest zbyt zarozumiała żeby była prawdziwa i los mnie czymś zaskoczy. Tak też się stało mniej więcej dwa tygodnie temu, kiedy na allegro pojawiła się oznaka którą najprawdopodobniej przypisać można funkcjonariuszom więzienia w Barczewie. Dlaczego nie ma pewności co do jej przeznaczenia, ponieważ nie jest znany żaden przepis, który taką oznakę ustanawia. W konsekwencji nie jest znana także data jest stosowania. Osoba sprzedająca oznakę opisała ją jako pochodzącą z 1946 roku. W rozmowie telefonicznej nie umiała jednak wskazać precyzyjnie z czego takie datowanie ma wynikać. Przypuszczalnie może być to domysł wynikający z faktu, że w tym roku więzienie przeszło formalnie pod zarząd polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, choć już rok wcześniej na ziemiach tych pojawiła się armia czerwona. Tak więc faktycznie można przypuszczać, że datą graniczną od której można rozważać pojawienie się takiej oznaki jest 4 stycznia 1946 roku, kiedy naczelnikiem więzienia został pierwszy polski funkcjonariusz st. sierżant Filip Milkowski. Drugą datą graniczną, po której oznakę być może używano ale raczej nie wprowadzono by jej w takiej formie jest 1955 roku, kiedy omawiane więzienie uzyskało nazwę Centralne Więzienie w Barczewie. Na wczesne pochodzenie oznaki wskazuje także inicjał SW w sposób jednoznaczny nawiązujący do przedwojennych tradycji. Jest to motyw graficzny zaczerpnięty z przedwojennej oznaki na czapkę funkcjonariuszy Straży Więziennej. Podobne nawiązania pojawiały się jeszcze w symbolice wymiaru sprawiedliwości w latach czterdziestych. Dlatego też skłonny jestem przychylić się do poglądu, że oznaka pochodzi jeszcze z tego okresu.
Innym ciekawym, choć być może zupełnie przypadkowym nawiązaniem jest skórzana zawieszka na której zawieszona jest oznaka. Podobne skórzane zawieszki stosowano i spotkać można je niejednokrotnie przy oznakach za wzorową służbę w służbie penitencjarnej, zgodnie z wzorem stosowanym w latach 1960-1972. Najprawdopodobniej z jakiegoś powodu noszenie jej na zawieszce wpiętej pod guzikiem kieszonki munduru było wygodniejsze niż noszenie jej na słupku.
Egzemplarz omawianej oznaki, który prezentowany jest na zdjęciu powyżej wykonany jest metodą warsztatową w cienkiej blasze. Pomimo to w mojej ocenie nosi cechy wskazujące na powtarzalność wykonania. Dlatego skłaniam się do przekonania, że podobnych oznak musiało być więcej, nawet jeśli dzisiaj nie są znane. Jeśli ktoś posiada więcej informacji o podobnych oznakach lub ich historii będę wdzięczny za kontakt.
Dzisiejszy wpis po części będzie związany będzie z gdańskim Jarmarkiem Dominikańskim w 2022 roku. Jedną z pierwszych pamiątek jaką zobaczyłem po przyjechaniu na jarmark była niewielka (ok. 90 x 43 cm) bandera Marynarki Wojennej Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wyglądem identyczna z tą, która widoczna jest na zdjęciu po lewej stronie. Na pozór obiekt bardzo ciekawy, sygnowany jako pochodzący z Glasgow z 1942 roku. Przygodnego przechodnia dziwić może dlaczego taki obiekt znalazł się na stoisku oferującym wyłącznie broń białą, ale już cena 4.000 zł. mogła uspokajać, że mamy do czynienia z obiektem oryginalnym. Do negocjacji nie przystąpiłem, więc nie wiem za ile sprzedający skłonny był ją ostatecznie oddać. O oryginalność nie pytałem, żeby uniknąć żenującej sytuacji. Domyślam się, że miała o niej świadczyć wysoka cena. Ciekaw byłem jaki będzie los tej bandery i czy znajdzie się na nią chętny. Oglądałem ją w sobotę pierwszego dnia jarmarku.
Pewnie nie była by przedmiotem dzisiejszego wpisu, gdyby nie podpowiedź kolegi, że taka sama bandera oferowana była do 19 lipca 2022 roku na Allegro Lokalnie przez użytkownika Helonkil z Pabianic. Tamta bandera była czyściutka, jak świeżo wyprana. Na równoległej aukcji Helonkil oferował banderę lotnictwa PSZnZ z sygnaturami wskazującymi na pochodzenie z Londynu z 1942 roku. Tam cena każdej z bander wynosiła po 2.500 zł. Taniej i z jednoznacznym zapewnieniem, że chodzi o oryginalne przedmioty.
Kolejny zespół dostępny do kupienia w tym samym czasie pojawił się w domu aukcyjnym Wallis & Wallis z Wielkiej Brytanii. Licytacja zakończyła się w dniu 9 sierpnia 2022 roku. Cena wywoławcza wynosiła dla każdej z bander po 40 funtów brytyjskich, a szacunkowa o 25-35 funtów więcej. Dom aukcyjny nie zajął w opisie stanowiska w sprawie oryginalności, ale cena wywoławcza i szacunkowa mówią same za siebie. Nie należy liczyć na cuda. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do dwóch ofert wymienionych wcześniej, bandery wystawione na brytyjskiej aukcji nie zostały zaopatrzone w fałszywe sygnatury. Zaprezentowane zdjęcia pochodzą właśnie z tej aukcji. Co ciekawe wszystkie pięć fałszywych weksyliów pojawiło się na rynku niemal dokładnie w tym samym czasie. Wcześniej takiego fałszerstwa nie znałem. Być może dlatego, że akurat na nie nie trafiłem. Nie mniej jednak mam wrażenie, że jest to świeży tegoroczny wyrób. Tym milej będzie mi go zareklamować jako pierwszemu.
Zachęcony ostatnim zakupem z Jarmarku Dominikańskiego, postanowiłem rozejrzeć się za dodatkowymi informacjami na temat prof. Wacława Tokarza. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu okazało się, że Księgarnia Akademicka wydała w 2018 roku biografię tego słynnego historyka walk o niepodległość, której autorem jest Piotr Biliński. Przyznam się szczerze, że nie byłem do końca przekonany do tego aby ją kupować. Podtytuł sugerował, że będzie to biografia skupiona na ocenie dorobku naukowego prof. Tokarza, co przy objętości przeszło dwustu stron mogło być zbyt hermetyczne. Okazało się jednak, że moje obawy są zupełnie chybione i pierwszy dzień lektury zakończyłem o pierwszej w nocy. Jest to zasługa niezwykle klarownego wywodu i przyjemnej narracji autora, wciągającej w świat jednego z najciekawszych polskich historyków. Autor dokonał bardzo szerokiej kwerendy ukazują Tokarza nie tylko przez pryzmat oficjalnego życiorysu, ale także jego prywatnej korespondencji z żoną. Dzięki temu poznajemy szczere spojrzenie bohatera książki na wydarzenia z jego udziałem. Dodać przy tym należy, że był on postacią nietuzinkową pod względem osiągnięć naukowych, co zawdzięczał nie tylko swoim kompetencjom intelektualnym ale także dużej pracowitości. Niewątpliwie prof. Tokarz był też wierny wyznawanym przez siebie zasadom, co doprowadziło go do kilku zasadniczy sporów. Jego najsłynniejszym oponentem był Józef Piłsudski, któremu w imię prawdy historycznej prof. Tokarz nie uległ, w słynnym sporze o zasługi w prowadzeniu Bitwy Warszawskiej 1920 roku. Publikacja opatrzona jest niewielkim wyborem fotografii. Bardzo gorąco ją polecam, szczególnie biorąc pod uwagę umiarkowaną cenę.
Jarmark Dominikański należy do tych wydarzeń kolekcjonerskich, które choć trwa miesiąc, bez większego błędu można ocenić już po pierwszym dniu. W tym roku obawiałem się nieco, że liczba wystawców i poszukujących będzie mniejsza niż w latach poprzednich. Być może było to wrażenie wywołane zeszłorocznymi doświadczeniami. Na szczęście obawy te okazały się nieuzasadnione. Udało mi się spotkać cały szereg osób, których dawno nie widziałem i na płaszczyźnie towarzyskiej czułem się całkowicie usatysfakcjonowany. Dość ciekawy i obszerny był też wybór pamiątek możliwych do pozyskania. Pomimo to udało mi się pozyskać tylko jedno zdjęcie.
Przedstawia ono prof. Wacława Tokarza wraz ze współpracownikami z wojskowej służby naukowo-oświatowej. Zostało wykonane w 1921 lub 1922 roku. Nie jest unikatowe. Znam je z innych źródeł, ale chciałem je pozyskać ze względu na sympatię do prac tego historyka. Jednak ostatecznie to nie on stał się bohaterem dnia na zakupionym zdjęciu. Został nim francuski oficer, kawaler Orderu Legii Honorowej, francuskiego krzyża wojennego (Croix de Guerre) oraz Orderu Virtuti Militari. Jeśli przyjrzeć się zdjęciu bliżej, to oficer ten został także wyróżniony Krzyżem Walecznych. Na mundurze widoczny jest poniżej pozostałych wyróżnień – pomiędzy krzyżem wojenny, a krzyżem Orderu Virtuti Militari. Jakie można wyciągać z tego wnioski? Być może sportretowany oficer uważał, że Krzyż Walecznych zgodnie ze starszeństwem powinien być zawieszony po francuskim medalu, a być może zwyczajnie dostał go w ostatniej kolejności i jako ostatni zawiesił na mundurze
Nie każdy ma wyobraźnię przestrzenną i nie każdy musi wiedzieć jak w szczegółach wyglądał typowy mundur żołnierski w epoce napoleońskiej. Z drugiej strony nawet strzępki takiego munduru potrafią być wartościową pamiątką historyczną, którą warto pokazać. Kolor, nawet jeśli po wielu latach wyblakł, być może da lepsze pojęcie o tym jak mógł wyglądać pierwotnie, niż barwnik wybrany z palety photoshopa. Materiał pozwala nam ocenić jak wyglądała faktura munduru. To może być szczególnie przydatne przy ocenie autentyczności innych materiałowych obiektów. Wprawne oko być może dostrzeże jeszcze inne ciekawe szczegóły. Dlatego w ogólnym rozrachunku uważam publikowanie takich materiałów za korzystne. Szczególnie, jeśli są łatwo dostępne w zasobach cyfrowych. Do tego francuskie Muzeum Armii zdecydowało się na prosty, ale jakże pomysłowy zabieg. Zdjęcie oryginalnej tkaniny opublikowało na szkicu munduru, który umieścił ją w konkretnym kontekście. Przynajmniej dla mnie stał się dzięki temu bardziej czytelny. Na pewno jest dzięki temu zabiegowi także bardziej chwytliwy dla oka i estetyczny. Dlatego zachęcam do przeglądania tego i innych obiektów na stronie muzeum, do której link widoczny jest powyżej w tekście.