Tydzień temu miałem okazję uczestniczyć w dziesiątej sesji numizmatycznej, organizowanej przez Gabinet Numizmatyczny Damiana Marciniaka. Celowo nie będę opisywał po kolei wszystkich dziewięciu prelekcji, które zostały przez ten tydzień szeroko omówione w innych miejscach. Zamiast tego zachęcam do ich odsłuchania. Żeby nie być gołosłownym dodam, że głosując na najlepszy wykład długo się zastanawiałem, ponieważ poziom był bardzo wyrównany.
kolekcjonowanie
Medal Towarzystwa Jabłonowskiego
Na ostatniej aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka oferowany był niezwykle ciekawy medal Towarzystwa Jabłonowskiego, do którego miałem przyjemność przygotować opis tła historycznego, którego treść przytaczam poniżej.
Medal ufundowany przez księcia Józefa Aleksandra Jabłonowskiego należy do rzędu tych obiektów, które rzadkie są nie tylko ilością zachowanych egzemplarzy, ale także materiałów źródłowych które go dotyczą. Niepewna jest już sama data ustanowienia tej nagrody. Zanim jednak spróbujemy zrekonstruować podstawowe fakty dotyczące medalu wsłuchajmy się w historię, która pomoże lepiej zrozumieć czym była i jakie znaczenie miała nagroda ufundowana przez ks. Jabłonowskiego. Należy bowiem pamiętać, że w pierwszym rzędzie było to wyśmienite wyróżnienie, które dopiero w drugiej kolejności przybrało formę olśniewającego medalu.
Najdawniejsze echa tej historii, oczywiście nie bezpośrednio, sięgają XV wieku i włoskiego renesansu. Czasu wielkiego rozkwitu nauki i zwykłej ludzkiej ciekawości. To czas działalności słynnego Leonardo Da Vinci, wybitnych malarzy i architektów; ale także szeregu mniej znanych świeckich towarzystw naukowych, które głosiły potrzebę rozwoju nauki i swobodnego szerzenia idei. Najczęściej za pomocą uniwersalnego nośnika, jakim w ich przekonaniu miała być literatura. Najstarszym z nich była założona w 1433 roku Academia Pontaniana, której finansowo patronowała rodzina Medyceuszy. Ruch ten, dzisiaj być może zapomniany, w ciągu kilku kolejnych stuleci przybierał na popularności także poza Półwyspem Apenińskim. W XVIII wieku, w mniejszej lub większej ilości, podobne stowarzyszenia obecne były praktycznie we wszystkich krajach Europy.
Zwyczajową nagrodą dla najlepszych poetów był wieniec laurowy i związany z nim tytułu poeta laureatus. Przyjmuje się, że pierwszym wyróżnionym w ten sposób poetą był Francesco Petrarca. Wieniec jest stałym elementem jego portretów, podobnie jak w przypadku jednego z polskich laureatów Macieja Kazimierza Sarbiewskiego.
Wyróżnienie dla Sarbiewskiego jest tym cenniejsze, że podobne towarzystwa w dawnej Rzeczpospolitej, poza kilkoma efemerycznymi przypadkami, w zasadzie nie funkcjonowały. Ich rozkwit przyniosła dopiero połowa XVIII wieku. Na tym tle pozytywnie wyróżniały się dwie postacie. Józefa Andrzeja Załuskiego, który był pomysłodawcą jednego z pierwszych towarzystw naukowych oraz jego periodyku, wydawanego pod tytułem Warschauer Bibliothek oraz książę Józef Aleksander Jabłonowski który od 1755 roku pomysły Załuskiego finansował i umiejętnie rozwijał.
W 1745 roku Józef Andrzej, wraz z bratem Andrzejem Stanisławem Załuskim na bazie odziedziczonych zbiorów ufundowali bibliotekę, która miała być dwa lata później otwarta dla publiczności w Pałacu Daniłowiczowskim (obecnie Dom Pod Królami w Warszawie). Biskup Andrzej Stanisław Załuski zachęcał poetów aby uwiecznili otwarcie pierwszej w Polsce biblioteki publicznej wierszem lub prozą, co planował nagrodzić złotym medalem z dewizą pro poemio. Medalu takiego, ani relacji z jego wręczenia, nie znamy. Można więc przypuszczać, że pomysł ten nie został zrealizowany.
W nieco odmiennej formie wrócił do niego w listopadzie 1760 roku książę Józef Aleksander Jabłonowski. Na spotkaniu warszawskich naukowców, które z dużym prawdopodobieństwem odbyło się właśnie we wspomnianej Bibliotece Załuskich, zaproponował ustanowienie złotego medalu nagrodowego nadawanego w czterech kategoriach: geometrii, mechanice i hydraulice, fizyce oraz dziejach Polski. W wyborze tym widać wyraźną preferencję nauk ścisłych.
Rok później Jan Daniel Hoffmann, profesor w gimnazjum Elbląskim wydał broszurę pod tytułem Josephum Alexandrum e ducibus Prussiis in Jabłonow et Lachowce principem Jablonovium etc., fundatorem praemiorum, quibus operas doctissimorum virorum propositis ex mathesi, physica et historia polona thematibus, quotannis condecorari decrevit, munificentissimum, fausta acclamatio devinctissimi clientis Joannis Danielis Hoffmanni, Atthenaei quod Elbingae florit philos. et historia. Profess. Niestety do zamknięcia niniejszego opisu nie udało mi się dotrzeć do tej publikacji i ustalić, czy książę Jabłonowski opiewany jest w niej jedynie jako pomysłodawca, czy też faktyczny donator medalu. Jednak w moim przekonaniu prawdopodobny jest dominujący pogląd, że medali na tamtym etapie jeszcze nie wręczono. Przemawia za tym w szczególności brak informacji o potencjalnych laureatach.
Kolejna informacja o nagrodzie księcia Jabłonowskiego pochodzi dopiero z suplementu do Wiadomości Warszawskich nr 84 z 6 listopada 1765 roku i dotyczy rozpisania konkursu na najlepsze prace w zakresie historii Polski, geometrii i ekonomii. Prace miały być sformułowane po łacinie, niemiecku lub francusku, nie dłuższe niż na godzinę czytania i odpowiadać na następujące problemy:
- Przyjście Lecha do Polski koło roku 550, jeśli nie może być dowiedzione lepiej niż dotąd świadectwami autorów tegoż albo nieco późniejszego wieku, czy też wcale ma być odrzucone?
- Rozmierzyć i podzielić jak najlepiej las albo błocka niedostępne i nieprzejrzane i pokazać jak daleko rozciągają się oraz czy po uczynionym rozrachunku jak należy można się pomylić, zażywszy albo nie zażywszy do tego instrumentów.
- Jakim sposobem nowym można ubezpieczyć brzegi przeciwko pędowi wód i lodu, skupionego w rzekach bystrych, ażeby jak najmniejszym kosztem zapobiec biegowi wód kry zgromadzonej.
Ostateczny termin zgłoszenia prac konkursowych zapadał 1 lutego 1766 roku, a ogłoszenie wyników miało mieć miejsce 19 marca tego samego roku w sali gdańskiego „Towarzystwa Literatów”. Ostatecznie w pierwotnie wyznaczonym terminie wręczono tylko nagrody z zakresu geometrii i ekonomi. Ze względu na małą ilość zgłoszonych prac, ogłoszenie części historycznej zostało przesunięte do dnia 19 sierpnia.
Dodać także wypada, że w tym czasie nie funkcjonowało w Gdańsku żadne Towarzystwo Literatów powołane przez Jabłonowskiego, a środki zostały przesłane do Naturforschende Gesellschaft in Danzig, czyli Gdańskiego Towarzystwa Przyrodniczego. Można się jedynie domyślać, że krąg osób aktywnych naukowo był w tym czasie ograniczony i zainteresowany naukami ścisłymi książę Jabłonowski znalazł w członkach Gdańskiego Towarzystwa Przyrodniczego nie tylko ciekawych rozmówców, ale także sprzymierzeńców idei swojej nagrody.
Wybór Gdańska mógł mieć także inne znaczenie praktyczne. W 1765 roku kiedy ogłoszono konkurs o medal, Mannica Warszawska była jeszcze w powijakach. Hojny fundator mógł mieć znacznie większą pewność wykonania zlecenia w działającej już Mennicy Gdańskiej. W tym kontekście ciekawe jest, że wspomniany dodatek do Wiadomości Warszawskich informuje, że „Książę Imć Jabłonowski Wojewoda Nowogrodzki, chcąc pomnożyć w Polsce chęć do nauk, przeznaczył 90 czerw. Złot. do tutejszego Towarzystwa Literatów, ażeby ta suma na trzy części podzielona, była rozdana tym autorom, którzy najlepiej odpiszą na trzy następujące kwestie”. Nie ma więc mowy o nagrodzie medalowej, lecz o podzieleniu konkretnej sumy. Być może w końcu 1765 roku nie było jeszcze pewności czy uda się wybić medale, co szczęśliwie powiodło się w początku roku następnego. O medalach tych wiemy, że miały wagę 30 dukatów. Znamy także ich rysunek z grafiki przedrukowanej w 1767 roku wraz z pracą Michała Hube, która stanowiła rozwiązanie temat z zakresu ekonomii. Do rysunku tego przyjdzie później jeszcze wrócić.
Uwagę zwraca także fakt, że w kolejnych latach nagrodę zamierzano wręczać w różnych kategoriach. Początkowo miały to być historia polski, geometria, fizyka oraz mechanika i hydraulika. W późniejszych latach utrzymały się tylko trzy pierwsze kategorie. Przy czym fizykę najwyraźniej traktowano wymiennie z ekonomią. Bowiem już w pierwszym roku nagradzania pracę z ekonomii wyróżniono medalem z dewizą właściwą dla nagród z zakresu fizyki.
Wszystkie trzy medale po stronie awersu miały to samo wyobrażenie. Różniły się rewersem, który nosił odmienne legendy:
- MONVMENTVM AVRO CARIVS AERE PERENNIVS PRAEMIUM HISTORIAE – dla nagrody z zakresu historii Polski,
- RECEDANT VETERA NOVA SVNT OMNIA ECCL PRAEMIVM PHYSICAE – dla nagrody z zakresu fizyki (ekonomii),
- POST TENEBRAS SPERO LVCEM LOB. XVII PRAEMIVM TRIGONOM MATHES V MECHAN – dla nagrody z zakresu trygonometrii, matematyki lub mechaniki.
Uważny obserwator zwróci uwagę, że awersy medalu widoczne na zachowanych egzemplarzach także różnią się między sobą wyglądem. Feliks Bentkowski już w 1835 roku zwrócił uwagę, że istnieją dwie wersje stempla awersu. Ten „rzeźby późniejszej, czyściejszej i gustowniejszej roboty niż stempla pierwszego, zwłaszcza co do popiersia”. Interpretacja tego zdania była by znacznie prostsza gdyby nie udało się odnaleźć grafiki z 1767 roku. Nawet jeśli przyjąć, że stanowi ona nie do końca idealne odwzorowanie medalu, to w sposób oczywisty przedstawia awers odmiennych od tych dwóch, które znamy z zachowanych egzemplarzy. Pewność daje nam popiersie Jabłonowskiego zwrócone w lewą stronę, podczas kiedy w obu znanych rysunkach awersu jest ono zwrócone w prawą stronę. Tak więc na poważnie należy rozważyć hipotezę o istnieniu trzech stempli awersu, z których najstarszy jest nam dzisiaj znany wyłącznie z przedstawionej grafiki.
Niezależnie od tego, czy istniały dwa lub trzy stemple awersu, bardzo ważną informację przynosi relacja Karola Lengnicha, zawarta w jego podręczniku numizmatyki wydanego w 1780 roku. Wspomina w nim, że otrzymał z zasobów gdańskiego medaliera Du Buta miedziane odciski stempli. Wśród nich „von der ersten und letzten Sorte” (pierwszego i ostatniego gatunku) medalu Jabłonowskiego. Można więc postawić hipotezę, że już przed 1780 rokiem Du But wykonał przynajmniej dwa wzory awersu.
W 1770 roku książę Jabłonowski z powodów politycznych przeprowadził się do Lipska, gdzie założył Societas Jablonoviana, czyli działające do dziś Jablonowskische Societät der Wissenschaften. W 1772 roku rozpisał drugi konkurs ogłaszając dość nietypowo dwa tematy historyczne oraz jeden z zakresu geometrii. Z nieznanych przyczyn pominięto zadanie z zakresu fizyki lub ekonomii. Ta edycja konkursu była nietypowa także z tego powodu, że pierwszą nagrodę za pracę historyczną przyznano samemu fundatorowi, pomimo iż jednym z warunków zgłoszenia prac konkursowych była ich anonimizacja. Być może jurorzy rozpoznali pracę księcia Jabłonowskiego. Jak zwróciły uwagę Wiadomości Warszawskie książę Jabłonowski „z wrodzonej sobie wspaniałości” przeznaczył swój medal dla prof. Schiracha, który zajął drugie miejsce. Jednocześnie wszystkim innym zdobywcom drugiego miejsca obiecał przesłać pół nagrody, a więc zapewne po 15 dukatów.
Oferowany medal musiał z całą pewnością pochodzić już niemieckiego okresu działalności Towarzystwa Jabłonowskiego. Wynika to wprost z jego wagi, która odpowiada stosowanym od 1772 roku standardom mieszczącym się wedle literatury pomiędzy wagą 24, a 30 dukatami. Uwagę zwraca fakt, że w opisie oferowanego medalu podana jest niezgodna z tym standardem waga 23 dukatów. Należy jednak zwrócić uwagę, że szczegółowo podana w opisie aukcji waga odpowiada ok. 23,5 dukata. Natomiast autorzy XIX wieczni nie mieli dostępu do tak precyzyjnych narzędzi mierniczych i najprawdopodobniej zaokrąglili wagę do pełnych 24 dukatów.
Oferowany medal należał do obiektów wyjątkowej rzadkości. W tym wykonaniu stempla znany jest mi wyłącznie z tego jednego egzemplarza. Tymoteusz Lipiński podawał w Miscellaneach numizmatycznych, że medal złoty posiadał medal złoty z napisem Praemium Physiciae, który wcześniej znajdował się w zbiorze księcia Michała Radziwiłła.
Nie jest jednoznaczne, czy medal znajdował się w kolekcji króla Poniatowskiego. Rękopis biskupa Albertrandiego, zawierający opis medali polskich znajdujących się w zbiorze króla Stanisława Augusta prowadzony był od pewnego momentu dość niedbale. Prawdopodobnie ze świadomością, że nie starczy czasu na jego dokończenie. To też ostatnich kilkadziesiąt medali z czasu panowania właściciela kolekcji, zostało wymienionych wyłącznie z nazwy. Wśród nich znajduje się między innymi pozycja oznaczona jako „Jabłonowski Palat. de Novogroden”. Chodzi więc o wojewodę (palatyna) Nowogrodzkiego, którym w latach 1711-1777 był Józef Aleksander Jabłonowski. Medal z królewskiej kolekcji był złoty, a więc mógł odpowiadać jednemu z trzech medali nagrodowych tego szlachcica. Tym bardziej, że w kolekcji królewskiej dominowały medale srebrne. Niestety do pewnego stopnia wydaje się prawdopodobne, że mogło dojść do pomyłki na podstawie której powyższy opis został związany z medalem dedykowanym Stanisławowi Pawłowi Jabłonowskiemu, posłowi nadzwyczajnemu na dworze Fryderyka Wilhelma II w Berlinie. Przypuszczenie to wynika z faktu, iż medal wymieniony jest w ciągu innych podobnych medali, których wybicie zlecił król w celu uczczenia wybitnych postaci czasu swego panowania. Dodatkową wskazówką jest fakt, że medal na upamiętnienie Stanisława Jabłonowskiego nie jest wymieniony w żadnym innym miejscu tej listy.
W słynnej kolekcji hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego obecne były jedynie trzy egzemplarze srebrne.
Wiem, że nic nie wiem
W ostatnich dniach Damian Marciniak na kanale swojego domu aukcyjnego umieścił film, w którym na przykładzie banknotów Wolnego Miasta Gdańska opowiada o konieczności zachowania w świecie kolekcjonerskim dystansu do własnej wiedzy. Film linkuję na końcu tego wpisu. Warto go obejrzeć, bo sam kilkukrotnie miałem podobne refleksje. Niejednokrotnie decyzję o licytowaniu (lub nie) podejmowałem ostatecznie na podstawie intuicji, a nie twardej wiedzy.
Podobny kłopot miałem ostatnio z dokumentem wystawionym na aukcji szczecińskiego antykwariatu Wu-El. Zgodnie z tytułem aukcji miała to być “Przepustka na jednorazową podróż z Poznania do Kościerzyny dla emisariusza powstańczego Jana Filipowskiego na Kaszuby“. Brzmi sensacyjnie i przez to atrakcyjnie. Cena wywoławcza 120 zł. wydaje się zupełnie akceptowalna. Jeśli jednak przyjrzeć się skanowi samego dokumentu można zwrócić uwagę, że przepustka ma numer 1.721, czyli dość wysoki. Podróż miała być jednorazowa z Poznania do Kościerzyny i dotyczyła Polaka z Francji. Można więc założyć, że dotyczyła kogoś kto wraca do domu, a nie emisariusza powstańczego. Czy emisariusz jechał by do Kościerzyny “na stałe“, jak wynika z treści dokumentu?
Założyłem jednak, że być może czegoś nie wiem i standardowy druk, nawet jeśli jest uzupełniony o standardowe informacje, nie daje pełnego obrazu sytuacji. Być może sekret dokumentu i wyjaśnienie całej sytuacji kryje się w nazwisku osoby wskazanej na przepustce. Z zaskoczeniem zauważam, że w dokumencie figuruje Jan Flisikowski, a nie Jan Filipkowski, jak zostało to podane dwukrotnie w opisie. Sprawdzam za pomocą Google powstańca Jana Flisikowskiego i nic szczególnego, a w zasadzie w ogóle nic, nie jestem w stanie na jego temat odnaleźć.
Możliwe jednak, że nadal czegoś nie rozumiem, ponieważ jeszcze przed rozpoczęciem aukcji dokument licytowany jest już do kwoty mniejszych kilkuset złotych. Być może coś przeoczyłem. Być może Jan Flisikowski jest jakąś szczególnie ciekawą ale mało znaną postacią Powstania Wielkopolskiego, o której akurat internet milczy. Dzwonię do kolegi, który ma o powstaniu daleko większe pojęcie i proszę o pomoc w wyjaśnieniu zagadki. Dowiaduję się jednak, że “głupich nie sieją…”
Ostatecznie dokument został sprzedany za 1.200 zł. (1.320 zł. z prowizją domu aukcyjnego). Tak więc nadal pozostaję w niepewności czy ja czegoś nie rozumiem, czy faktycznie głupich nie sieją. Czy ktoś umie wyjaśnić taki wynik aukcji? Jestem szczerze zaciekawiony.
Szczęśliwy numerek
Inspiracją dzisiejszego wpisu jest post, który został umieszczony na jednej z grup FB, dotyczących odznaczeń. Jeden z jej członków pochwalił się zakupem krzyża pamiątkowego 70-lecia Powstania Styczniowego z numerem 2. Został on niedawno zakupiony w antykwariacie Historicon Arkadiusza Pawłowskiego. Cena była w mojej ocenie bardzo wysoka, co jak w wielu innych przypadkach musiało wzbudzić środowiskowe poruszenie.
Choć sam nie zrozumiałem jego wpisu w taki sposób, to przez innych członków został on odebrany jako pochwalenie się faktem, że jest to krzyż szczególny, ze względu na niski numer. Oczywiście specyfika naszego hobby jest taka, że każdego ma prawo bawić co innego. Nie mam zamiaru się z tym spierać, póki nie dochodzi do niszczenia pamiątek historycznych. Jeśli kogoś szczególnie cieszą niskie numery wyróżnień, to życzę mu powodzenia w ich kompletowaniu. Zaciekawiła mnie jednak pewna wymiana zdań pod wspomnianym postem, którą ze względu na zamknięty charakter grupy anonimizowałem.
Faktem jest, że omawiane krzyże pamiątkowe otrzymać mieli co do zasady wszyscy żyjący weterani powstania styczniowego. Faktem jest także, że nie znamy listy wyróżnionych, a w konsekwencji także nazwiska przypisanego do numeru dwa. (Wojciech Stela podaje informację, że lista taka jest opublikowana jakimś wydawnictwie, które jest “białym krukiem”, ale nie podaje jej tytułu). Należy być jednak ostrożnym w ferowaniu wyroków, że numer w takim wypadku nie ma znaczenia. W dniu układania listy odznaczonych, znane były wszystkie nazwiska 258 weteranów, którzy mieli otrzymać wspomniany krzyż. Trzeba było więc przyjąć jakąś kolejność. Intuicyjnie można przyjąć że mogła to być np. kolejność alfabetyczna. Przemawia za tym poszlaka, którą jest krzyż dla weterana Aleksandra Uchnasta z numerem 214. Tak jak litera U znajduje w końcówce alfabetu, tak też numer znajduje się w końcówce puli. W takim wypadku numer faktycznie nie ma żadnego znaczenia. Należy jednak pamiętać, że tak jak dzisiaj niski numer robi wrażenie na “niewtajemniczonych”, tak też mógł robić wrażenie w okresie międzywojennym. Jednocześnie w numeracji przedwojennych wyróżnień panowała przypadkowość. Możliwe więc, że krzyżami o kilku najniższych numerach komitet chciał wyróżnić jakieś szczególnie zasłużone postacie. Dziś nie znamy ich nazwisk, ale być może zostaną one ujawnione w przyszłości. Tak więc dopłacenie za niski numer krzyża jest pewną formą kupienia losu na loterii.
Natomiast zupełnie nie rozumiem fascynacji faktem, że tylko jedna osoba będzie miała niższy numer krzyża. Nie chcę krytykować tej potrzeby. Po prostu sam jej nie rozumiem. Mogę tylko dodać, że jest to chyba jakaś siedząca głęboko w naturze człowieka potrzeba rywalizacji. Można ją obserwować także w notafilii i dążeniu do posiadania banknotów o jak najniższym numerze.
Virtuti Militari Spink and Son – skoro mleko już się rozlało
Medaliony mocowane były do krzyża za pomocą kleju. Beczkowate zagłębienie na awersie miało zapewne dać im lepszą przyczepność i zmniejszyć szansę na przekręcenie centralnego elementu względem własnej osi. Otwór w środku być może pozwalał na połączenie obu elementów. Przypuszczenia ta zapewne łatwej byłoby potwierdzić, gdybyśmy dysponowali także zdjęciem medalionów. Niezależnie od powodu dla którego nie są już dzisiaj elementem samego krzyża szkoda, że jego właściciel nie zachował ich w komplecie. Być może wyciągnęli byśmy z tego jeszcze lepszą naukę.
Wystawa w 230. rocznicę ustanowienia orderu Virtuti Militari
Dzisiejszy wpis pragnę poświęcić wystawie wymienionej w tytule, która prezentowana jest w przestrzeni Muzeum Historycznego w Sanoku. Nie mogę jednak abstrahować od roli sympatycznych przypadków jakie zdarzają się w kolekcjonerstwie oraz samego miasta Sanoka. Urlop spędzałem w Bieszczadach, które w konfrontacji z romantycznymi o nich opowieściami wypadły bardzo blado. W konsekwencji postanowiliśmy odwiedzić Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku, które jest bodaj najciekawszym skansenem w jakim dotychczas byłem. Spędzając tam większą część dnia nie byliśmy w stanie zobaczyć nawet połowy ekspozycji. Na imitowanym rynku galicyjskiego miasteczka podjęto próbę odtworzenia i ukazania faktycznej pracy w warsztatach garncarskich, krawieckich, fotograficznych itd. Jest to miejsce doskonałe do odwiedzenia przez rodziny z dziećmi i w mojej ocenie ciekawsze od najpopularniejszego polskiego skansenu we Wdzydzach Kiszewskich. W zasadzie powinno zasługiwać na swój oddzielny wpis. Podobało mi się na tyle, że ciekaw byłem kto jest autorem tego sukcesu. Okazał się nim p. Jerzy Ginalski, który wedle relacji prasowych został wysłany przez Zarząd Województwa na niechcianą emeryturę.
Po wizycie w skansenie, zmęczeni upałem, udaliśmy się na zasłużone lody. Tym razem na prawdziwy rynek w Sanoku. Tam w trakcie krótkiego spaceru, zauważyliśmy plakat informujący o wystawie zorganizowanej w 230. rocznicę ustanowienia orderu Virtuti Militari. Trudno sobie wyobrazić bardziej dopasowaną ofertę muzealną na wakacyjny wyjazd. Byłem przekonany, że chcę ją zobaczyć nie mniej niż można żona chce zobaczyć największą kolekcję prac Zdzisława Beksińskiego, znajdującą się w przestrzeniach tego samego muzeum. Wobec tego postanowiliśmy, że do Zamku Królewskiego w Sanoku wrócimy za kilka dni. Long story short – w ciągu tych kilku dni okazało się, że wystawę będę miał okazję zwiedzać w obecności właściciela kolekcji, stanowiącej podstawę ekspozycji. Jak się bowiem okazało, cała wystawa poza dwoma obrazami, stanowi własność jednego kolekcjonera. Świadomość tego faktu, czyni wystawę imponującą, choć zajmuje ona tylko jedną salę w murach zamku.
Sama wystawa podzielona jest chronologicznie na gabloty, w których prezentowane są okresy w historii naszego wyróżnienia: medalu i Księstwa Warszawskiego, Królestwa Polskiego przed powstaniem listopadowym i powstania listopadowego, okres międzywojenny oraz okres długiej Wojny Światowej. Osobną gablotę zajmują pamiątki związane z Polskim Znakiem Honorowym wydawanym przez Rosjan w związku z wojną Polsko-Rosyjską 1831 roku oraz orderem nadawanym pod dewizą Virtuti Militari w okresie PRL. Merytorycznie należy docenić, że te tematy zostały wydzielone na końcu, jako ciekawostki związane z polskim orderem, a nie jako jedna z ich kolejnych ewolucji.
Wśród minusów wystawy wymienić można niedostateczność opisów. Była ona świetna dla osoby mającej dobre pojęcie o naszym najwyższym orderze wojskowym, ale ma wrażenie, że może być niezbyt czytelna dla przeciętnego odbiorcy. Większość z zaprezentowanych eksponatów zasługiwała na samodzielne opisy, których brakowało. Szczególnie odczuwalne było to w przypadku licznych, choć nieopisanych krzyży XX wiecznych. Wszak każdy z nich to odrębna, warta opisania historia. Ekspozycja obejrzana w towarzystwie jej właściciela, z odpowiednim komentarzem, odsłoniła wiele ciekawostek niemożliwych do ustalenia bez takiego przewodnika. Wydaje się więc, że muzeum powinno zapewnić możliwość zapoznania się z takim komentarzem, choćby w formie papierowej.
Wracając jednak do tematu. Wystawa czynna jest do 31 października 2022 roku i warta jest tego, żeby przyjechać tylko po to, żeby ją zwiedzić. Szczególnie jeśli ktoś jest zainteresowany historią naszych wyróżnień wojskowych. Osobom którym nie wystarczy sama wystawa polecam wyjazd na weekend, połączony z odwiedzinami Sanockiego skansenu i aquaparku.
Jaki jest ostatni powód dla którego we wstępie nawiązałem do sympatycznych przypadków w życiu kolekcjonerskim? Jakiś czas temu kupiłem klasyczną pozycję dotyczącą najwyższego polskiego orderu wojskowego. Księgę pamiątkową w 50-letnią rocznicę powstania 1830 roku. Obejmuje ona spis wszystkich kawalerów Orderu Krzyża Wojskowego Polskiego z okresu insurekcji listopadowej. Egzemplarz który udało mi się pozyskać pochodzi z Biblioteki Wojskowej 2 Pułku Strzelców Podhalańskich i ofiarowany był burmistrzowi Sanoka.
Oznaka funkcjonariuszy więzienia w Barczewie
Do niedawna byłem przekonany, że mam rozpoznane i umiem wymienić wszystkie oznaki związane z wymiarem sprawiedliwości z okresu PRL. Nie mam oczywiście na myśli wszystkich oznak okolicznościowych, czy związanych z licznymi rajdami turystycznymi. Chodzi mi o oznaki identyfikujące urzędników i osób sprawujących wymiar sprawiedliwości w tamtym okresie. Powinienem był mieć świadomość, że myśl taka jest zbyt zarozumiała żeby była prawdziwa i los mnie czymś zaskoczy. Tak też się stało mniej więcej dwa tygodnie temu, kiedy na allegro pojawiła się oznaka którą najprawdopodobniej przypisać można funkcjonariuszom więzienia w Barczewie. Dlaczego nie ma pewności co do jej przeznaczenia, ponieważ nie jest znany żaden przepis, który taką oznakę ustanawia. W konsekwencji nie jest znana także data jest stosowania. Osoba sprzedająca oznakę opisała ją jako pochodzącą z 1946 roku. W rozmowie telefonicznej nie umiała jednak wskazać precyzyjnie z czego takie datowanie ma wynikać. Przypuszczalnie może być to domysł wynikający z faktu, że w tym roku więzienie przeszło formalnie pod zarząd polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości, choć już rok wcześniej na ziemiach tych pojawiła się armia czerwona. Tak więc faktycznie można przypuszczać, że datą graniczną od której można rozważać pojawienie się takiej oznaki jest 4 stycznia 1946 roku, kiedy naczelnikiem więzienia został pierwszy polski funkcjonariusz st. sierżant Filip Milkowski. Drugą datą graniczną, po której oznakę być może używano ale raczej nie wprowadzono by jej w takiej formie jest 1955 roku, kiedy omawiane więzienie uzyskało nazwę Centralne Więzienie w Barczewie. Na wczesne pochodzenie oznaki wskazuje także inicjał SW w sposób jednoznaczny nawiązujący do przedwojennych tradycji. Jest to motyw graficzny zaczerpnięty z przedwojennej oznaki na czapkę funkcjonariuszy Straży Więziennej. Podobne nawiązania pojawiały się jeszcze w symbolice wymiaru sprawiedliwości w latach czterdziestych. Dlatego też skłonny jestem przychylić się do poglądu, że oznaka pochodzi jeszcze z tego okresu.
Innym ciekawym, choć być może zupełnie przypadkowym nawiązaniem jest skórzana zawieszka na której zawieszona jest oznaka. Podobne skórzane zawieszki stosowano i spotkać można je niejednokrotnie przy oznakach za wzorową służbę w służbie penitencjarnej, zgodnie z wzorem stosowanym w latach 1960-1972. Najprawdopodobniej z jakiegoś powodu noszenie jej na zawieszce wpiętej pod guzikiem kieszonki munduru było wygodniejsze niż noszenie jej na słupku.
Egzemplarz omawianej oznaki, który prezentowany jest na zdjęciu powyżej wykonany jest metodą warsztatową w cienkiej blasze. Pomimo to w mojej ocenie nosi cechy wskazujące na powtarzalność wykonania. Dlatego skłaniam się do przekonania, że podobnych oznak musiało być więcej, nawet jeśli dzisiaj nie są znane. Jeśli ktoś posiada więcej informacji o podobnych oznakach lub ich historii będę wdzięczny za kontakt.
Fałszywa bandera Marynarki Wojennej PSZnZ
Dzisiejszy wpis po części będzie związany będzie z gdańskim Jarmarkiem Dominikańskim w 2022 roku. Jedną z pierwszych pamiątek jaką zobaczyłem po przyjechaniu na jarmark była niewielka (ok. 90 x 43 cm) bandera Marynarki Wojennej Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wyglądem identyczna z tą, która widoczna jest na zdjęciu po lewej stronie. Na pozór obiekt bardzo ciekawy, sygnowany jako pochodzący z Glasgow z 1942 roku. Przygodnego przechodnia dziwić może dlaczego taki obiekt znalazł się na stoisku oferującym wyłącznie broń białą, ale już cena 4.000 zł. mogła uspokajać, że mamy do czynienia z obiektem oryginalnym. Do negocjacji nie przystąpiłem, więc nie wiem za ile sprzedający skłonny był ją ostatecznie oddać. O oryginalność nie pytałem, żeby uniknąć żenującej sytuacji. Domyślam się, że miała o niej świadczyć wysoka cena. Ciekaw byłem jaki będzie los tej bandery i czy znajdzie się na nią chętny. Oglądałem ją w sobotę pierwszego dnia jarmarku.
Pewnie nie była by przedmiotem dzisiejszego wpisu, gdyby nie podpowiedź kolegi, że taka sama bandera oferowana była do 19 lipca 2022 roku na Allegro Lokalnie przez użytkownika Helonkil z Pabianic. Tamta bandera była czyściutka, jak świeżo wyprana. Na równoległej aukcji Helonkil oferował banderę lotnictwa PSZnZ z sygnaturami wskazującymi na pochodzenie z Londynu z 1942 roku. Tam cena każdej z bander wynosiła po 2.500 zł. Taniej i z jednoznacznym zapewnieniem, że chodzi o oryginalne przedmioty.
Kolejny zespół dostępny do kupienia w tym samym czasie pojawił się w domu aukcyjnym Wallis & Wallis z Wielkiej Brytanii. Licytacja zakończyła się w dniu 9 sierpnia 2022 roku. Cena wywoławcza wynosiła dla każdej z bander po 40 funtów brytyjskich, a szacunkowa o 25-35 funtów więcej. Dom aukcyjny nie zajął w opisie stanowiska w sprawie oryginalności, ale cena wywoławcza i szacunkowa mówią same za siebie. Nie należy liczyć na cuda. Tym bardziej, że w przeciwieństwie do dwóch ofert wymienionych wcześniej, bandery wystawione na brytyjskiej aukcji nie zostały zaopatrzone w fałszywe sygnatury. Zaprezentowane zdjęcia pochodzą właśnie z tej aukcji. Co ciekawe wszystkie pięć fałszywych weksyliów pojawiło się na rynku niemal dokładnie w tym samym czasie. Wcześniej takiego fałszerstwa nie znałem. Być może dlatego, że akurat na nie nie trafiłem. Nie mniej jednak mam wrażenie, że jest to świeży tegoroczny wyrób. Tym milej będzie mi go zareklamować jako pierwszemu.
P. Biliński, Wacław Tokarz 1873-1937. Historyk walk o niepodległość.
Zachęcony ostatnim zakupem z Jarmarku Dominikańskiego, postanowiłem rozejrzeć się za dodatkowymi informacjami na temat prof. Wacława Tokarza. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu okazało się, że Księgarnia Akademicka wydała w 2018 roku biografię tego słynnego historyka walk o niepodległość, której autorem jest Piotr Biliński. Przyznam się szczerze, że nie byłem do końca przekonany do tego aby ją kupować. Podtytuł sugerował, że będzie to biografia skupiona na ocenie dorobku naukowego prof. Tokarza, co przy objętości przeszło dwustu stron mogło być zbyt hermetyczne. Okazało się jednak, że moje obawy są zupełnie chybione i pierwszy dzień lektury zakończyłem o pierwszej w nocy. Jest to zasługa niezwykle klarownego wywodu i przyjemnej narracji autora, wciągającej w świat jednego z najciekawszych polskich historyków. Autor dokonał bardzo szerokiej kwerendy ukazują Tokarza nie tylko przez pryzmat oficjalnego życiorysu, ale także jego prywatnej korespondencji z żoną. Dzięki temu poznajemy szczere spojrzenie bohatera książki na wydarzenia z jego udziałem. Dodać przy tym należy, że był on postacią nietuzinkową pod względem osiągnięć naukowych, co zawdzięczał nie tylko swoim kompetencjom intelektualnym ale także dużej pracowitości. Niewątpliwie prof. Tokarz był też wierny wyznawanym przez siebie zasadom, co doprowadziło go do kilku zasadniczy sporów. Jego najsłynniejszym oponentem był Józef Piłsudski, któremu w imię prawdy historycznej prof. Tokarz nie uległ, w słynnym sporze o zasługi w prowadzeniu Bitwy Warszawskiej 1920 roku. Publikacja opatrzona jest niewielkim wyborem fotografii. Bardzo gorąco ją polecam, szczególnie biorąc pod uwagę umiarkowaną cenę.
Jarmark Dominikański 2022
Jarmark Dominikański należy do tych wydarzeń kolekcjonerskich, które choć trwa miesiąc, bez większego błędu można ocenić już po pierwszym dniu. W tym roku obawiałem się nieco, że liczba wystawców i poszukujących będzie mniejsza niż w latach poprzednich. Być może było to wrażenie wywołane zeszłorocznymi doświadczeniami. Na szczęście obawy te okazały się nieuzasadnione. Udało mi się spotkać cały szereg osób, których dawno nie widziałem i na płaszczyźnie towarzyskiej czułem się całkowicie usatysfakcjonowany. Dość ciekawy i obszerny był też wybór pamiątek możliwych do pozyskania. Pomimo to udało mi się pozyskać tylko jedno zdjęcie.
Przedstawia ono prof. Wacława Tokarza wraz ze współpracownikami z wojskowej służby naukowo-oświatowej. Zostało wykonane w 1921 lub 1922 roku. Nie jest unikatowe. Znam je z innych źródeł, ale chciałem je pozyskać ze względu na sympatię do prac tego historyka. Jednak ostatecznie to nie on stał się bohaterem dnia na zakupionym zdjęciu. Został nim francuski oficer, kawaler Orderu Legii Honorowej, francuskiego krzyża wojennego (Croix de Guerre) oraz Orderu Virtuti Militari. Jeśli przyjrzeć się zdjęciu bliżej, to oficer ten został także wyróżniony Krzyżem Walecznych. Na mundurze widoczny jest poniżej pozostałych wyróżnień – pomiędzy krzyżem wojenny, a krzyżem Orderu Virtuti Militari. Jakie można wyciągać z tego wnioski? Być może sportretowany oficer uważał, że Krzyż Walecznych zgodnie ze starszeństwem powinien być zawieszony po francuskim medalu, a być może zwyczajnie dostał go w ostatniej kolejności i jako ostatni zawiesił na mundurze
Czasem niewiele trzeba
Nie każdy ma wyobraźnię przestrzenną i nie każdy musi wiedzieć jak w szczegółach wyglądał typowy mundur żołnierski w epoce napoleońskiej. Z drugiej strony nawet strzępki takiego munduru potrafią być wartościową pamiątką historyczną, którą warto pokazać. Kolor, nawet jeśli po wielu latach wyblakł, być może da lepsze pojęcie o tym jak mógł wyglądać pierwotnie, niż barwnik wybrany z palety photoshopa. Materiał pozwala nam ocenić jak wyglądała faktura munduru. To może być szczególnie przydatne przy ocenie autentyczności innych materiałowych obiektów. Wprawne oko być może dostrzeże jeszcze inne ciekawe szczegóły. Dlatego w ogólnym rozrachunku uważam publikowanie takich materiałów za korzystne. Szczególnie, jeśli są łatwo dostępne w zasobach cyfrowych. Do tego francuskie Muzeum Armii zdecydowało się na prosty, ale jakże pomysłowy zabieg. Zdjęcie oryginalnej tkaniny opublikowało na szkicu munduru, który umieścił ją w konkretnym kontekście. Przynajmniej dla mnie stał się dzięki temu bardziej czytelny. Na pewno jest dzięki temu zabiegowi także bardziej chwytliwy dla oka i estetyczny. Dlatego zachęcam do przeglądania tego i innych obiektów na stronie muzeum, do której link widoczny jest powyżej w tekście.
Fajka z Poniatowskim
Na jednej z ostatnich aukcji pojawiła się ciekawa pamiątka, będąca świadectwem napoleńskich sentymentów z XIX wieku. Była nią główka fajki wykonana w kształcie głowy ks. Józefa Poniatowskiego. Łącznik stanowiło popiersie ubrane w mundur marszałka napoleńskiego, za plecami którego było miejsce do mocowania cybucha. Całość była dość duża i miała 12 cm. wysokości. Widoczna na zdjęciu pamiątka stanowiła element fajki w stylu niemieckim, a więc z długim cybuchem. Posiadała oznaczenie producenta w postaci liter LF, którego dom aukcyjny nie umiał przypisać do konkretnej manufaktury. Być może dzięki niej udało by się rozszyfrować czy pochodziła z terenu zaboru pruskiego, czy też bardziej odległych zakątków świata. Jeśli ktoś posiada informacje o sygnaturach producentów fajek, będę zobowiązany za informacje pozwalające rozszerzyć ten wpis.
Papier rządowy
Był już pisuar Duchampa, teraz jest papier toaletowy rządu jej Królewskiej Mości. Okazuje się, że nie ma niczego czego nie dało by się sprzedać. Udowodnił to ostatnio dom aukcyjny Artessia, który na aukcji w dniu 22 czerwca 2022 roku zaoferował papier toaletowy z czasu II wojny światowej z nadrukiem Government Property. Oczywiście kontekst czyni z niego coś więcej niż tylko papier toaletowy. Wydaje się jednak, że nie na tyle aby uznać go za obiekt właściwy dla aukcji domu specjalizującego się w obrocie sztuką i estymować oczekiwaną cenę na poziomie 100-200 zł. Chyba, że chce się o nim myśleć nie jako o ciekawostce, ale jak o dziele sztuki, podobnie do pisuaru Duchampa 🙂
Medal nagrodowy Gimnazjum Elbląskiego z 1595 roku
Na ostatniej aukcji WAG w dniu 13 lutego 2022 roku pod pozycją 208 oferowany był bardzo rzadki medal Gimnazjum Elbląskiego z 1595 roku. Medal wykonany był ręcznie, w sposób indywidualny. Z tego powodu ustalenie daty jego powstania i ocena oryginalności jest bardzo utrudniona. Autor opisu przygotowanego dla domu aukcyjnego nie miał jednak wątpliwości i najwyraźniej uznał obiekt za oryginalny, skoro nie zgłosił żadnych wątpliwości. Czy taka ocena jest prawidłowa?
Punktem wyjścia do udzielenia odpowiedzi na tak postawione pytanie powinien być wydany w Berlinie, w 1844 roku katalog Friedricha Augusta Vossberga pod tytułem “Münzgeschichte der Stadt Elbing“. Znajduje się w nim skrócony opis i rysunek medalu, takiego jak oferowany na aukcji. Trzeba sobie wobec tego zadać pytanie, czy jest to ten sam, czy taki sam medal. Szczegóły rysunku w katalogu różnią się nieco od tego co widać na oferowanym egzemplarzu. Można dopuścić, że było to pewne uproszczenie względem oryginału. Jeśli jednak przyjrzeć się obu wizerunkom, to paradoksalnie można odnieść wrażenie, że to medal jest uproszczeniem rysunku, a nie na odwrót. Co więcej, oba napisy różni jeszcze jeden szczegół. Jest nim brak litery D przed datą dzienną. Widoczna na rysunku Vossberga, znika w egzemplarzu oferowanym przez WAG. Uważam, że jest to różnica nakazująca sądzić, że Vossberg nie wykonał rysunku z tego egzemplarza. Podobne wrażenie odniósł zapewne autor opisu aukcyjnego który zaznaczył, że jest to najprawdopodobniej drugi znany egzemplarz.
Czy w takim razie możliwe jest, że powstały dwa ręcznie wykonane egzemplarze takiego medalu? Odpowiedź na tak postawione pytanie kryje się w mojej ocenie w treści samego medalu. M. Gizińska w artykule “Elbląskie szkolne medale nagrodowe od XVI do XXI wieku“, opublikowanym w Gdańskich Zeszytach Numizmatycznych (s. 41) tłumaczy napis rewersu jako: “Szkoła Elbląska … w akcji uwielbiania“. Kluczowym słowem, które brakuje w jej tłumaczeniu jest TRITAGONISTAE. Jest to pojęcie z zakresu teatru greckiego, oznaczające trzecią najważniejszą postać po protagoniście i deuteragoniście. Tak więc medal opisany przez Vossberga był zapewne nagrodą udzielaną dla ucznia Elbląskiego Gimnazjum, za najlepszą grę aktorską w roli tritagonisty. Takie rozumienie treści medalu popiera inny opisany przez Vossberga egzemplarz podobnego medalu z 1598 roku. Tym razem przeznaczony dla DEUTEROGONISTAE.
Ponieważ o samych medalach nie wiemy w zasadzie nic więcej ponad to, co przynosi nam katalog Vossberga, ja też zmuszony jestem operować domysłami, a nie twardymi faktami. Wydaje mi się jednak mało prawdopodobne aby w danym roku dwie osoby miały szansę zdobyć wyróżnienie za najlepszą rolę deuteragonisty, czy odpowiednio tritagonisty. Dlatego uważam, że najprawdopodobniej w danym roku nie było dwóch identycznych medali. Czym więc może być medal oferowany na aukcji WAG? Najprawdopodobniej to kopia (być może nawet dość dawna), wykonana na podstawie rysunku umieszczonego w katalogu Vossberga. Czy łatwo było to przegapić? Oczywiście. Sam nie zwróciłem uwagi na różnicę w napisie, dopóki nie zwrócił mi na nią uwagi kolega. Dopiero to było punktem wyjścia do dalszych poszukiwań. Tak więc każdego zachęcam do uważnego oglądania interesujących walorów. Może się bowiem okazać, że nie wszystko złoto co się świeci.
Ostatecznie wypada odnotować że medal oferowany na aukcji WAG został sprzedany za 1.100 euro + prowizja domu aukcyjnego. Wydaje się więc, że pewne zastrzeżenia co do tego obiektu musieli mieć także potencjalni kupujący.
XXX LAT GPW / PRL
Jak powszechnie wiadomo, siedziba Giełdy Papierów Wartościowych znajdowała się przez wiele lat w budynku dawnego Komitetu Centralnego PZPR, co sprowokowało powstanie żartu o tym, że świątynia komunizmu zmieniła się w świątynię kapitalizmu. Być może tym topem myślowym podążał grafik magazynu Stock Market, przygotowując okładkę wydania specjalnego, poświęconego trzydziestoleciu warszawskiej giełdy. Wykorzystany tam motyw graficzny do złudzenia przypomina projekt srebrnej monety wydanej z okazji XXX lecia PRL. Kontury mapy i wykorzystana czcionka z szeryfami nie pozwalają pozbyć się złudzenia, że to właśnie słynna moneta była źródłem inspiracji dla projektanta.