Po spektakularnych wydarzeniach w Dreźnie doszło do kradzieży nieco mniejszego formatu. Na forum Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego pojawiła się informacja o kradzieży medalu upamiętniającego utworzenie Księstwa Warszawskiego. Egzemplarz jest bardzo charakterystyczny, ze względu na swoje uszkodzenia. Szczególną uwagę zwraca utworzona przez jedno z uderzeń, blizna na twarzy Napoleona. Potępiając wszelkie kradzieże – te wielkie i te małe – wrzucam tutaj zdjęcia medalu, gdyby ktoś się na niego przypadkiem natknął. Kontakt do właściciela medalu można znaleźć przez stronę forum. Nie odpuszczajmy, zwróćmy uwagę, bo taka historia może spotkać każdego z nas.
kolekcjonowanie
Książki do pobrania
Muzeum Zamek Królewski w Warszawie udostępniło na swojej stronie internetowej kilka publikacji do pobrania w formie plików PDF. Wśród nich jest także dwutomowa pozycja na temat medali, która krótko po premierze recenzowana była na tej stronie. Publikacja jest rewelacyjna, więc warto ją pobrać i przeczytać. Zachęcam także do przejrzenia innych pozycji udostępnionych przez muzeum. Oczywiście cieszy, że książki zostały udostępnione do pobrania. Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że są to publikacje przygotowywane i publikowane ze środków publicznych, a więc z naszych podatków. Jeśli tak, to uważam, że powinny być dostępne za darmo od samego początku.
Sarmatia Antiques – blog Mikołaja Paciorka
Tak jak nie powinno się oceniać książki po okładce, tak pewnie bloga nie powinno się oceniać po pierwszym wpisie. Jednak w tym przypadku uważam, że warto zrobić wyjątek i zachęcę Państwa do lektury wpisu na stronie antykwariatu Sarmatia Antiques, prowadzonego przez Mikołaja Paciorka. Wpis dotyczy krzyża kampanii wrześniowej 1939 roku. Widać, że był rzetelnie przygotowany i przemyślany. Na szacunek zasługuje także dopracowana warstwa estetyczna. Podoba mi się także możliwość pobrania całości w formie pliku PDF. Przy efemeryczności formy jaką jest blog, może się to okazać dobrym sposobem na przechowanie treści artykułu. Można powiedzieć, że ten wpis jest taki, jak sam bym chciał żeby wyglądały moje wpisy. Dlatego życzę autorowi utrzymania poziomu wpisów i regularności ich umieszczania, bo z mojego doświadczenia wynika, że to są dwie najtrudniejsze rzeczy. Natomiast Państwa zachęcam do lektury bloga prowadzonego pod adresem https://sarmatia-antiques.com/blog/
W czasach szaleństwa
Każdy small talk zaczyna się dziś od jednego tematu. Sprawa jest na tyle emocjonująca, że wbrew wszelkiej logice poruszona zostanie także na tej stronie. Dlaczego? W ostatnich dniach otrzymuję z szeregu domów aukcyjnych i antykwariatów, gdzie subskrybowałem newslettery informacje związane z coronawirusem. Informacje dotyczą ograniczeń w udziale w aukcjach stacjonarnych, zasad oglądania obiektów i procedur dotyczących wysyłek. Dla przykładu największy polski dom aukcyjny DESA Unicum oferuje możliwość osobistego oglądania przedmiotów wyłącznie po uprzednim umówieniu się. Oferuje także możliwość nieodpłatnego przechowania wygranych przedmiotów, co jest sympatycznym ukłonem w stronę klientów. Domy aukcyjne niechętnie trzymają u siebie sprzedane obiekty, bo wiąże się to z ryzykiem ich uszkodzenia lub utraty. Poza tym zajmuje miejsce, które przecież kosztuje. Wreszcie ograniczono udział w aukcjach do nieosobistych kanałów komunikacji, a więc korespondencji, telefonu i internetu. Właśnie w tym miejscu dochodzimy do sedna dzisiejszego wpisu. Byłem przekonany, że współcześnie większość obrotu aukcyjnego realizowana jest właśnie tymi kanałami. Nie był to wynik jakichś badań, ale odczucia związanego z doświadczeniami własnymi i znajomych. Słuchając jednak ostatnio podcastu rozmowy Cezarego Łasiczki z dr hab. Wojciechem Szafrańskim dowiedziałem się, że jest wręcz przeciwnie. Okazuje się, że dominującą formą udziału w rynku sztuki (a więc nie tylko antyków) jest licytacja osobista. Wedle jego informacji szeroko rozumiany korespondencyjny udział w rynku zarezerwowany jest dla transakcji o mniejszych wartościach. Być może właśnie stąd moje wrażenie. Zawsze miałem wyobrażenie, że nabywcy drogich przedmiotów będą chcieli pozostać anonimowi. Wrażenie to popierały informacje o rekordach aukcyjnych, bitych przez anonimowych kolekcjonerów. Być może ta forma zarezerwowana jest dla absolutnie najdroższych obiektów i wypaczyła mój obraz. Nie wykluczam także scenariusza w którym nabywca jest łatwo rozpoznawalny dla osób zgromadzonych w sali aukcyjnej, jednak do powszechnej wiadomości podaje się, że jest anonimowym nabywcą. Nie ma co dywagować, dowiedziałem się nowej ciekawej informacji. Przy tej okazji, skoro czytającym ten wpis przyjdzie spędzić najbliższe dwa tygodnie w domu, gorąco polecam ten i inne podcasty Cezarego Łasiczki. Polecam także książkę Magdaleny Grochowskiej “W czasach szaleństwa”, z której zaczerpnąłem tytuł tego wpisu. Przeszło 600 stron solidnej lektury o życiu czterech osób i ich postawie wobec totalitaryzmów. Jak znalazł na najbliższy czas.
Gratulacje dla WCN!
Na jednej z tygodniowych z aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego pojawiło się ogniwo łańcucha komorniczego, przerobione na samodzielną odznakę. W dodatku opisane zupełnie bez jakiejkolwiek podstawy, jako odznaka członka sądu okręgowego po 1918 roku. Kiedyś takie fałszerstwo na szkodę kolekcjonerów opisywałem na swojej stronie. Dlatego kiedy zobaczyłem je ponownie na stronie WCN nie miałem już dostatecznego animuszu aby zgłosić sprawę. Kiedy w końcu się zebrałem, wszedłem jeszcze raz na stronę WCN i zobaczyłem z satysfakcją, że obiekt został wycofany. Co za miłe zaskoczenie. Obiekt wycofany i jednocześnie opisany jako przypuszczalne fałszerstwo. Sprawa wyjaśniona w ciągu około tygodnia, bez konieczności abym ją zgłaszał. Nie będę ukrywał, że czuję satysfakcję z dobrze rozwiązanego problemu. Tym bardziej, że dotychczas WCN raczej bronił swojego stanowiska w kwestii opisów. Nie pozostaje nic tylko pogratulować prawidłowej i szybkiej reakcji. W takich przypadkach poznaje się klasę domu aukcyjnego.
Jak stworzyć dobrą kolekcję?
Najczęściej wszystkich interesuje jak stworzyć kolekcję, która z upływem czasu najbardziej zyska na wartości. Artykułów i porad na ten temat powstało tyle, że z pewnością ktoś już udzielił prawidłowej odpowiedzi, tylko nie sposób odsiać ją z gąszczu innych. Nie jest to też pytanie, które by mnie szczególnie zajmowało. Nie z tego powodu zbieram. Dlatego też pozwolę sobie poszukać odpowiedzi na inne, ciekawsze dla mnie pytanie. Jak stworzyć dobrą kolekcję pamiątek historycznych?
Pomimo, iż postawiłem sobie dość istotne (przynajmniej dla mnie) pytanie, to nie aspiruję do tego aby moja dzisiejsza odpowiedź była jednoznaczna i wiążąca. Postanowiłem ją tutaj umieścić raczej jako notatkę z bieżących przemyśleń. Jeśli za rok będę jeszcze o tym wpisie pamiętał, być może podzielę się nowymi spostrzeżeniami, a być może skasuję go w poczuciu żenady. Czas pokaże. Ostatnie zastrzeżenie stawiam dlatego, że chcę wyróżnić trzy czynniki, które w mojej ocenie mogą wpłynąć pozytywnie na tworzenie dobrej kolekcji, a sam nigdy nie przepadałem za takimi próbami podziałów i klasyfikacji. Dlatego, żeby nieco złagodzić powagę tego podziału, chciał bym się odwołać do klasycznej anegdoty na temat sposobu świadczenia usług. Zgodnie z nią usługę można mieć wykonaną szybko, tanio lub dobrze. Jeśli będzie szybko i tanio, to nie będzie dobrze. Jeśli będzie szybko i dobrze, to nie będzie tanio. Jeśli będzie tanio i dobrze, to z pewnością nie będzie szybko.
Żeby natomiast zbudować dobrą kolekcje trzeba dysponować wiedzą, czasem i pieniędzmi. Przewaga świata kolekcjonerskiego w przeciwieństwie do świata usług tkwi w tym, że można dysponować wszystkimi trzema czynnikami. Zdarza się to bardzo rzadko, ale przynosi dobre efekty o czym mógł się przekonać każdy kto oglądał kolekcję Emeryka Hutten-Czapskiego, którego przykład nigdy dość przywoływać. Przy tym jednocześnie uważam, że dla stworzenia dobrej kolekcji w zupełności wystarczające jest dysponowanie dwoma tylko czynnikami, z trzech przywołanych. Dochodzi bowiem między nimi do pewnej kompensacji, o czym mowa będzie dalej.
Wiedza nie przypadkowo została wymieniona jako pierwsza. Bez podstawowej wiedzy nie uda nam się nawet sformułować ciekawego programu kolekcji. Gdyby nawet udało nam się to przypadkiem lub ktoś by nam taki pomysł na kolekcję podpowiedział, to z całą pewnością nie będziemy umieli o takiej kolekcji powiedzieć zbyt wiele ciekawych rzeczy i sami uczynimy ją nieciekawą. Jeśli już będziemy wiedzieli co chcemy zbierać, to musimy wiedzieć jakie przedmioty chcemy do takiej kolekcji włączyć. Wreszcie musimy wiedzieć jak rozróżnić pamiątki bardziej ciekawe, od tych mniej ciekawych. Jak odróżnić pamiątki oryginalne, od fałszerstw na szkodę kolekcjonerów, czy przedmiotów poddanych konserwacji. Wreszcie trzeba umieć ocenić czy ta konserwacja była profesjonalna, czy też wraz z upływem czasu doprowadzi do pogorszenia się stanu naszego posiadania. Trzeba sobie też odpowiedzieć na pytanie jak przechowywać i opisywać naszą kolekcję. Na te pytania, pomimo licznych publikacji, nie zawsze łatwo jest znaleźć szybką i poprawną odpowiedź. To wszystko składa się na niezbędną wiedzę kolekcjonerską. Oczywiście taką wiedzę uzyskuje się wraz z czasem, co nieuchronnie przenosi nas do kolejnego akapitu.
Czas jest w moim przekonaniu istotny nie tylko dlatego, że pozwala zdobyć niezbędną wiedzę ale także dlatego, że pozwala się swobodniej poruszać na rynku z ograniczoną podażą. W skrajnym przykładzie, jeśli jakaś pamiątka pojawia się w obrocie raz na dwadzieścia lat, to osoba która zacznie kolekcjonowanie w wieku nastoletnim ma teoretyczną szansę na dwa zakupy w życiu. To bardzo mało, ale nadal można jedną z tych szans nie wykorzystać. Jeśli ten sam przedmiot poszukuje osoba, która rozpocznie przygodę z kolekcjonerstwem w wieku lat pięćdziesięciu, może go nigdy nie spotkać na swojej kolekcjonerskiej drodze. W bardziej typowym przykładzie, jeśli jakaś pamiątka pojawia się w obrocie raz w roku – raz na dwa lata, to rozpoczynając swoją przygodę z kolekcjonerstwem wcześniej, nie musimy się śpieszyć. Możemy poczekać aż pojawi się w okazyjnej cenie lub bardziej dla nas dogodnym momencie. Średnio rzecz biorąc możemy ją kupić taniej, kompensując brak trzeciego czynnika.
Jest to jedna z możliwości rozumienia pojęcia czasu jakim dysponuje kolekcjoner. Drugi aspekt, to czas który możemy poświęcić na kolekcjonowanie na bieżąco. Ile godzin w tygodniu możemy poświęcić na przeszukiwanie oferty domów aukcyjnych, wizyty w antykwariatach, telefony i maile do innych kolekcjonerów? Ile razy gotowi jesteśmy wstać na koło lub jarmark o piątej rano, żeby coś upolować? Nie ma się co oszukiwać, kto poświęci tych godzin więcej, ten większą będzie miał z tego korzyść. Nie mówię tu nawet o okazjach, ale samej możliwości kupienia określonej pamiątki. Dzięki temu czasowi może się okazać, że jakiś walor nie jest dla nas dostępny raz w roku, tylko dwa lub trzy razy w roku.
Pieniądze dla stworzenia dobrej kolekcji są bardzo przydatne. Proszę jednak nie sądzić, że stworzenie dobrej kolekcji warunkuję posiadaniem małej fortuny. Można stworzyć program kolekcji składającej się z przedmiotów o wartości ok. 100 zł. za sztukę i też może to być dobra kolekcja. Problem polega na tym, żeby te 100 zł. mieć, kiedy pojawi się coś do kupienia. Chodzi o to, żeby program kolekcji dostosować do własnych możliwości finansowych. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że ten kto nie liczy się z pieniędzmi może nas łatwo przelicytować. Im tańsze pamiątki, tym łatwiej przegrać rywalizację z kimś kto wchodzi do zbierania przebojem i kupuje wszystko jak leci. Odpowiednie środki pozwalają też na finansowanie specjalistów, którzy za nas będą wiedzieć i poświęcać swój czas na szukanie. To niewątpliwy atut osób, które mogą sobie na to pozwolić.
K. Gładki, Guziki administracji więziennej, zeszyt 1
Choć data wydania książki jest oznaczona na 2019 rok, to publikację zauważyłem dopiero w styczniu bieżącego roku. Trochę się jej spodziewałem, ponieważ autor wspominał mi o zamiarze opracowania tematu (jak wynika z korespondencji) już w 2014 roku. Korespondencja ta wywiązała się w związku z kupionym przeze mnie guzikiem Więzienia Płockiego. Pan Krzysztof Gładki prosił o udostępnienie zdjęcia do publikacji. Ku mojej satysfakcji guzik trafił nawet na okładkę. W tamtym czasie nie miałem pojęcia, że temat guzików administracji więziennej jest kolekcjonersko aż tak trudny. Wspomniany guzik kupiłem okazyjnie na allegro, wyszukując przedmiotów o tematyce więziennej. Byłem przekonany, że skoro wyszukałem i od razu znalazłem taki guzik w ofercie, to nie mogą być one rzadkie. Nic bardziej mylnego. Od 2014 roku nie widziałem już żadnej oferty na guzik tego typu, choć też muszę przyznać, że jakoś aktywnie ich nie poszukiwałem. Tym większy szacunek dla autora, który zebrał ich aż piętnaście. Wciąż do odkrycia czekają guziki zakładów karnych zlokalizowanych w Białej Podlaskiej, Zamościu, Sieradzu, Lublinie, Janowie, Kaliszu, Pyzdach, Piotrkowie, Łęczycy, Łukowie, Radomiu i Sandomierzu. Dlaczego te guziki są tak rzadkie? Jak wynika z opracowania Krzysztofa Gładkiego, choć sam takiej analizy nie poczynił, kadra więzienia składa się niekiedy z zaledwie kilkunastu osób. Biorąc pod uwagę ograniczoną ilość guzików przy stroju urzędowym, ich nakłady mogły dla wybranych przykładów nie sięgać nawet 100 sztuk. Z drugiej strony wiadomo, że do guzików nie przywiązuje się takiej wagi jak np. dla odznak. Dlatego łatwiej gubiły się w zawierusze dziejów.
Wracając do samej książki, jej niewątpliwym atutem jest zebranie przeszło połowy hipotetycznie istniejących typów guzików administracji więziennej i zobrazowanie ich w jednym miejscu. Drugim plusem jest ukazanie tematu w kontekście historycznym, a więc przybliżenie czytelnikowi historii więzień na ziemiach polskich w XIX wieku. Oczywiście rozmiar i jakość tego opracowania pozostawiają pewien niedosyt. Nie chcę jednak z tego powodu formułować zarzutu, ponieważ autor sam przyznaje publikacji walor “zeszytu”. Książce zabrakło też korekty, co jest zauważalne w kilku miejscach. Poza tym przyjemna lektura na jeden wieczór. Raczej do odłożenia na półkę, żeby sprawdzić czy dany guzik był notowany, jeśli pojawi się na jakiejś aukcji.
J. Strzałkowski, Medale Polskie 1901-1944
Pozycja w zasadzie klasyczna i być może nie powinienem jej nawet przypominać. Z drugiej strony, kiedy sam pierwszy raz zacząłem się interesować medalami, też musiałem się o niej dopiero dowiedzieć. Tak więc być może ta notatka będzie dobrą podpowiedzią dla nowo zainteresowanych, czy książkę warto kupić, czy też nie. Taka informacja może mieć znaczenie, ponieważ cena książki na rynku antykwarycznym oscyluje obecnie w okolicach 100 zł. Dlatego pozwalam sobie nieco naiwnie przedstawić Państwu recenzję książki wydanej w 1981 roku. Rok wydania podkreślam, ponieważ książka prezentuje sobą absolutnie wszystko co dało się osiągnąć w temacie w tamtym czasie. Jeśli książce czegoś brakuje, to wynika to głównie z tego, że w tamtym czasie było dla polskiej poligrafii nieosiągalne. Katalog prezentuje w układzie chronologicznym wszystkie (odnalezione przez autora) medale polskie w wybranym okresie. Datę początkową wyznacza początek XX wieku, a końcową 1944 rok. Data końcowa jest zrozumiała i daje nam do zrozumienia, że autor nie miał w zamyśle prezentowania medali wybitych w okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Mniej oczywista wydaje się data początkowa tego katalogu, czyli 1901 rok. Łatwo wskazać, że jest to początek XX wieku. Dlaczego jednak autor przyjął taką właśnie cezurę? W końcu bardziej naturalne z punktu widzenia historii Polski wydają się także inne daty. Rok 1914 jako początek pierwszej wojny światowej lub utworzenia Legionów Polskich, czy też 1918 rok jak moment odzyskania niepodległości przez Polskę. Odpowiedź na tak postawione pytanie wydaje się łatwiejsza po lekturze wstępu, w którym autor wyjaśnia, że posiada już zaawansowane prace nad katalogiem medali polskich XIX wieku. Skoro tak, to omawianą publikację można traktować jako kontynuację rzeczywiście wykonanej, ale jeszcze nie wydanej książki.
Tu przechodzimy do głównego powodu dlaczego przypomniałem sobie i chciałem przypomnieć Państwu o katalogu p. Strzałkowskiego. Na ostatniej 9 aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka pojawiła się możliwość subskrypcji na katalog medali XIX wieku, który autor ponoć zamierza wydać własnym sumptem. Przyznam, że jestem tej publikacji bardzo ciekaw i czekam na nią z niecierpliwością. Zastanawiając się kiedyś nad liczbą medali polskich i z Polską związanych wydanych w XIX wieku, oszacowałem z grubego palca, że musiało być ich blisko tysiąc. Opracowanie takiego materiału to tytaniczna praca przeznaczona raczej dla zespołu kilku osób, niż jednego badacza. Mając jednak doświadczenie lektury katalogu medali z pierwszej połowy XX wieku wierzę, że p. Strzałkowski mógł temu zadaniu podołać. Od 9 aukcji GNDM minęło już parę miesięcy, ale nadal jestem cierpliwy.
Wracając jednak do recenzowanego katalogu. Prezentuje on tylko (i aż) podstawowe informacje o każdym z medali jakie udało się autorowi ustalić. W tym szczególnie przydatna może być kwerenda dotycząca obecności poszczególnych medali w publicznych zbiorach muzealnych. Warto także zwrócić uwagę, że niemal wszystkie medale są reprodukowane na końcu katalogu. Tym samym łączy on tradycyjną XIX wieczną manierę opisu podstawowych cech fizycznych i wyglądu samego medalu z nowszym obyczajem publikacji jego wizerunku. Zdjęcia wykonane są w skali szarości. Błędy merytoryczne opisów, choć możliwe do wyłapania przez osoby siedzące głębiej w temacie, zupełnie nie rażą i usprawiedliwione są ówczesnym stanem badań. Jeśli miał bym powiedzieć czy katalog wart jest wspomnianych wyżej 100 zł. to odpowiem, że zdecydowanie tak.
T. Jeziorowski, I. Prokopczuk-Runowska, Blask Orderów, Tom I, Warszawa 2019
Od czasu zakończenia wystawy “Blask Orderów” w Muzeum Łazienek Królewskich krążyły plotki o tym czy powstanie katalog tej wystawy, czy też nie. Ostatecznie w środowisku kolekcjonerskim największą popularność zyskała plotka, że katalogu jednak nie będzie, bo PZU nie dało pieniędzy na druk. Była to plotka tym bardziej prawdopodobna, że wspominane muzeum zorganizowało już następną wystawę o podobnej tematyce. Tym razem poświęconą orderowi Virtuti Militari. Nie mniej jednak jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia okazało się, że plotka jest potrójnie nieprawdziwa. Po pierwsze katalog się ukazał. Po drugie właśnie dzięki finansowemu wsparciu PZU (co wnioskuję z całostronicowej reklamy), a po trzecie w trzech tomach. Nie było już szansy, żeby zamówić książkę przed świętami. Kurier DHL miał przyjść w sylwestra, ale dotarł dopiero dzisiaj. Tak więc nowy rok zaczynamy od lektury i recenzji tej publikacji. Dodam w tym miejscu, że nie obiecywałem sobie wiele po książce, ponieważ słyszałem dość krytyczne zdania o samej wystawie.
Pierwszy tom, bo na razie tylko tyle zdążyłem przeczytać, podzielony jest na dwa rozdziały i w takiej kolejności postanowiłem go omówić jeszcze przed przeczytaniem. Autorem pierwszej z nich, zatytułowanej Ordery i odznaczenia Rzeczpospolitej do końca XVIII wieku jest Tadeusz Jeziorowski. Autor którego nie trzeba przedstawiać nikomu kto zainteresowany jest historią polskich orderów i odznaczeń. Tym razem także nie zawodzi czytelnika, przedstawiając historię orderów i do końca panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego w sposób ciekawy, płynny i prezentujący podstawową wiedzę. Jednocześnie jego tekst uzupełniony jest o szereg niepublikowanych wcześniej ciekawostek, czy przypisów do nieporuszanych wcześniej materiałów źródłowych. Trzeba bowiem zaznaczyć, że znakiem firmowym tego autora jest szeroka kwerenda i doskonałe obeznanie w literaturze historycznej oraz archiwaliach dotyczących opisywanej epoki. Jest także kilka pomniejszych sprostowań do wcześniejszych ustaleń innych badaczy.
Żeby nie wyjść na klakiera muszę dodać, że niestety niepotrzebnie p. Jeziorowski rozszerzył zakres swojego rozdziału o odznaczenia. Przypuszczalnie chciał w ten sposób włączyć do opracowania medale za długoletnią służbę i obrączki nadawane w insurekcji kościuszkowskiej. W efekcie wszedł na teren w którym nie porusza się już tak swobodnie i w mojej ocenie popełnił kilka błędów. W tym między innymi podając (jak wszyscy bez źródła), że medale Merentibus były noszone na wstążce. Wspomniał także o medalach z dewizami orderu Orła Białego i Świętego Stanisława, lecz pozostawiając temat bez rozwinięcia skierował to zdanie w zasadzie wyłącznie do osób dogłębnie zapoznanych z tematem. Nie podzielam także zdania autora, że medal diligentiae nie był odznaczeniem państwowym, jeśli za takie uznaje on medal za długoletnią służbę.
Dużym atutem tego rozdziału jest warstwa ilustracyjna. W zasadzie chyba wszystkie zdjęcia poza portretami, przedstawiają pamiątki w powiększeniu. Dla każdego kolekcjonera daje to miłą możliwość zwrócenia uwagę na detale. Docenić należy kilka niepublikowanych wcześniej obiektów związanych z orderem Orła Białego, który po słynnej wystawie i katalogu wydawał się już być całkowicie zilustrowany jeśli chodzi o zbiory publiczne. Interesujące są dobre zdjęcia skradzionych ostatnio pamiątek z muzeum w Dreźnie. Dużym rozczarowaniem jest natomiast ilustracja nr 44 (także po lewej) przedstawiająca XIX wieczny falsyfikat medalu Virtuti Militari i to jeszcze w jakiejś stosunkowo późnej odbitce, jako oryginału. Z niezrozumiałych względów obiekt ten i jego zdjęcie promują także ostatnią wystawę o Virtuti Militari. Zagadką jest dla mnie także zaprezentowanie kopii medalu za długoletnią służbę (il. 50) w sytuacji kiedy w zbiorach publicznych łatwo dostępne są oryginały.
Autorki drugiego rozdziału p. Izabeli Prokopowicz-Runowskiej nie znałem z wcześniejszych publikacji, więc nie wiedziałem czego się spodziewać. Okazało się to wyłącznie moją winą, ponieważ pani kustosz z Muzeum Wojska Polskiego ma już na swoim koncie kilka publikacji. Jej rozdział, choć napisany w interesujący sposób, jest już bardziej odtwórczy i nie wnosi wielu nowych informacji. Istotnym mankamentem jest oparcie konstrukcji opisu orderu Wojskowego Księstwa Warszawskiego na książce Krzysztofa Filipowa, Order Virtuti Militari, Warszawa 2012. Trzeba pamiętać, że była to książka okolicznościowa i sam Krzysztof Filipow uczestniczył w lepszych publikacjach o tym orderze. Brak dalszych poszukiwań doprowadził także do pominięcia publikacji Grzegorza Krogulca, Uwagi o orderze wojskowym Virtuti Militari, Warszawa 1987. W konsekwencji brak w książce omówienia podstawowych typów krzyży Virtuti Militari, pomimo ich umiejętnego zilustrowania. Brak szerszej kwerendy uwidocznił się także w opisie orderów powołanych i planowanych przez Sejm w powstaniu listopadowym. Autora wspomina o planowanej Gwieździe Wytrwałości. Nie dotarła jednak do informacji o planowanym odznaczeniu dla uczestników rajdu generała Giełguda zamiast którego wydano dyplomy dla tych co dobrze zasłużyli się ojczyźnie.
Nie do końca jednoznaczne są także ilustracje umieszczone w tym rozdziale. Z jednej strony z zakresu badań usunięto odznaczenia, lecz z drugiej strony wśród ilustracji zaprezentowano medal dla sędziów pokoju oraz medal dla podsędków w sądach pokoju (błędnie opisany). Tutaj można też wspomnieć o problemie z zachowaniem poprawności kolorów. Oba te obiekty widziałem na żywo w muzeum i wstążki mają zupełnie inne barwy. Nie myli mnie pamięć, ponieważ mam z tej wizyty prywatne zdjęcia. Wracając jednak do tematu. Oba interesujące obiekty są w książce ilustrowane, lecz nie są opisane. Podobnie jest ze zdjęciem Aleksandra Colonna-Walewskiego i jego gwiazd orderowych, które nie zostały w tekście omówione. Można odnieść wrażenie, że trafiły do książki tylko dlatego, że autorka nimi dysponowała.
Podsumowując pozwolę sobie odnieść się do kwestii technicznych. Każdy z tomów Blasku Orderów został wydany w nakładzie 1.000 egzemplarzy. Druk całości kosztował Muzeum 41.275,50 zł, a więc średnia cena druku jednego egzemplarza jednego tomu to 13,75 zł. brutto. Cena książki wynosi 50 zł., co uważam za cenę całkowicie usprawiedliwioną. Przy tej jakości publikacji można nawet powiedzieć, że jest to cena niska. Warto także nadmienić, że skład książki powierzono prof. Januszowi Górskiemu, co było jednym z najlepszych możliwych wyborów. Pierwszy tom liczy 164 strony z czego oba rozdziały 131 stron. Każdy z nich ma mniej więcej tą samą objętość. Biorąc jednak pod uwagę duże ilustracje, nie są to teksty zbyt obszerne. Dość powiedzieć, że przeczytałem całą książkę uważnie w jedno popołudnie. Czy warto kupić książkę i zrobić to samo? Bez wątpienia tak.
Medale polskie i z Polską związane z okresu Pierwszej Rzeczpospolitej
O zamiarze wydania tej publikacji słyszałem już jakiś czas temu i czekałem na nią z dużym zainteresowaniem. Prawdę mówiąc z zapowiedzi zrozumiałem, że ma to być katalog wszystkich medali polskich i z Polską, związanych, a nie tylko tych ze zbiorów Muzeum Zamku Królewskiego w Warszawie i Fundacji Zbiorów im. Ciechanowieckich. Nie będę ukrywał, że byłem tą informacją nieco rozczarowany, ale wynikało to głównie z braku mojej świadomości jak duże i jak wysokiej jakości są omawiane zbiory muzealne. Kiedy kurier przyniósł przesyłkę z dwoma tomami zrozumiałem, że ich uważna lektura i tak zajmie mi sporo czasu. Patrząc na to z innej strony, w katalogu znajduje się 461 pozycji, podczas kiedy w uznawanym za referencyjne opracowaniu hrabiego Raczyńskiego było ich 636. Przy czym trzeba zaznaczyć, że już na pierwszy rzut oka część pozycji się nie pokrywa. Co oznacza, że wykonane kompletnego katalogu medali polskich i z Polską związanych do końca XVIII wieku nie mogło by polegać tylko na prostym uzupełnieniu kolekcji zamkowej o brakujące 150-200 pozycji z Raczyńskiego. Wymagało by zupełnie odrębnych podstawowych badań, co jak potrafię zrozumieć, może leżeć poza zakresem zainteresowań lub choćby priorytetów Gabinetu Numizmatycznego MZK. Tym bardziej, że wykonana praca i tak jest imponująca, a współautorów zaledwie czworo. Zgodnie z informacją na stronie tytułowej katalog został bowiem opracowany przez Juliusza W. Zachera, Grzegorza Śnieżko i Michała Zawadzkiego przy współpracy Marty Męclewskiej.
Biorąc pod uwagę rozmiar publikacji zaskoczony byłem krótkim wprowadzeniem, obejmującym niecałe cztery strony tekstu. Zwięźle opisano w nim tradycję wynikającą z kolekcji medali Stanisława Augusta Poniatowskiego. Historię obecnej zamkowej kolekcji, na trzon której złożyły się dwie duże kolekcje prywatne ofiarowane muzeum. Kolekcja Stanisława Gawrońskiego liczyła ponad 800 medali, a medalowa część kolekcji gen. Jerzego Węsierskiego składała się z 729 pozycji. Dowiadujemy się także, że nieopisana w katalogu część zamkowych zbiorów medali pochodzi z prywatnych kolekcji Jarosława Kuryłowicza, Andrzeja Ciechanowieckiego i dawnego Banku Handlowego. (Na marginesie tych informacji warto się zastanowić, czy środowiska muzealne nie powinny przestać traktować kolekcjonerów jako zło konieczne.) Wreszcie otrzymujemy informację o sposobie ułożenia katalogu, który co do zasady podzielony został na kolejne panowania. Do układu tego, usankcjonowanego w polskiej literaturze długą tradycją, nie można mieć żadnych zastrzeżeń.
W samej części katalogowej duże wrażenie robią obszerne opisy poszczególnych medali, przygotowane z wyraźną uwagą i świeżym podejściem. Można odnieść wrażenie, że autorzy katalogu postawili sobie za cel stworzyć opisy medali zupełnie samodzielnie, na podstawie własnych ustaleń i przemyśleń. Jest to bardzo ożywcze zerwanie z powszechna praktyką przepisywania ustaleń XIX wiecznych autorów. Warto także podkreślić benedyktyńską pracę przy ustalaniu bibliografii dla poszczególnych medali. Drobiazgowość i szeroka kwerenda autorów omawianej publikacji jest imponująca. Podobnie jak pełny wykaz bibliografii umieszczony na końcu drugiego tomu. Żebym jednak nie rozpłynął się całkowicie w zachwytach nad omawianą publikacją, muszę zwrócić uwagę także na jedno rozczarowanie, którym są umieszczone w niej ilustracje. Wydając w XXI wieku książkę zawierającą blisko tysiąc zdjęć (awersy i rewersy) pięknych medali nie można oszczędzać na druku i publikować ich w skali szarości. Książka była wydana jako jedna z sześciu pozycji w przetargu opiewającym na łączna kwotę 47.507,33 zł. Nakład książki wynosi 300 egzemplarzy, a cena detaliczna 79 zł. Tak więc przychód ze sprzedaży wyniesie 23.700 zł. Oceniam, że to i tak więcej niż koszt druku. Do tego książka dostała dofinansowanie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wydanie jej w takich warunkach i przy możliwościach finansowych Zamku Królewskiego ze zdjęciami w skali szarości jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Dodajmy, że nawet małe jednoosobowe domy aukcyjne drukują dziś swoją ofertę w kolorze. Nawet gdyby kolorowe zdjęcia miały podnieść cenę druku, to i tak cena publikacji jest więcej niż umiarkowana i można ją było śmiało podnieść. Błędem było także ustalenie w warunkach zamówienia książki, że ma ona być wydrukowana na papierze matowym. Wreszcie wszystkie medale zostały wydrukowane w naturalnej wielkości. Z jednej strony zabieg ten był dobry, bo pozwala odczuć jakiej wielkości są poszczególne medale. Z drugiej strony zabrakło powiększenia przy np. ciemnym szarym zdjęciu medaliku (poz. 161) o średnicy 8 mm, wydrukowanym na matowym papierze. Dlatego uważam, że ten wyśmienity katalog został lekko zepsuty na etapie jego wydania. Nie mnie jednak uważam też, że jest to pozycja obowiązkowa dla każdej osoby która interesuje się polskim medalierstwem lub nawet szerzej numizmatyką.
NUMISMATICA CENTROEUROPAEA IV
W czwartek 26 września 2019 roku zakończyła się czwarta edycja konferencji Numismatica Centroeuropaea ale pierwsza w której miałem okazję uczestniczyć. Według organizatorów konferencji łączna liczba uczestników przekroczyła 70 osób, a wygłoszonych referatów było około 50. Uczestnicy rzeczywiście reprezentowali większość krajów Europy środkowej, więc nazwa konferencji nie była na wyrost. Tematem konferencji była wojna i pokój w numizmatyce. Trzeba jednak przyznać, że wielu uczestników trzymało się go bardzo luźno lub wcale. Z powodów organizacyjnych mogłem uczestniczyć tylko w jednym dniu konferencji i z tej perspektywy mogę powiedzieć, że było to przedsięwzięcie bardzo dobrze zorganizowane. Z samego rana mieliśmy możliwość zwiedzenia mennicy w Kremnicy. Uczestników konferencji zaproszono do obejrzenia wszystkich etapów produkcji monet euro, włącznie z tymi które nie są dostępne dla zwiedzających. Tak więc widzieliśmy nie tylko etap produkcji, ale także projektowania i wykonywania stempli. Oprowadzono nas także po części historycznej. Co ciekawe, w Kremnicy do dziś eksploatowane są prasy wstawione do pomieszczeń mennicy w 1918 roku, a wyprodukowane przez firmę Vulcan jeszcze przed pierwszą Wojną Światową. Podobny wiek miała stara maszyna redukcyjna do wykonywania stempli.
W dalszej kolejności odbyły się wykłady. Moją szczególną uwagę zwrócił wykład prof. Romana Zaorala na temat stosunków cenowych w Czechach w XIII wieku. Nie tylko temat okazał się być ciekawy, ale także forma jego prezentacji. W tej sesji miał możliwość przedstawienia także swojego skromnego referatu, który być może pojawi się także jako wpis na tej stronie. Na razie jednak pierwszeństwo ma publikacja pokonferencyjna, która planowana jest na przyszły rok.
W drugiej połowie dnia mieliśmy okazję pojechać do Španiej Doliny. Jest to wieś w której tradycyjnie wydobywało się miedź. Z punktu widzenia dzisiejszych możliwości technicznych złoża ulokowane w tym miejscu nie są zbyt atrakcyjne, ale przez wieki było to miejsce w którym można było pozyskiwać miedź dość łatwo. Z tego względu były czas kiedy była to jedna z większych kopalni miedzy na świecie. Swój złoty okres przeżywała w XV i XVIII wieku, a więc już dość dawno temu. To właśnie tam powstawały miseczki habanów, o których pisałem kiedyś na tej stronie. Špania Dolina jest miejscem wyjątkowo urokliwym, do którego z pewnością będę chciał jeszcze kiedyś wrócić. Nie tylko ze względu na widoki i architekturę, które tylko w części są w stanie oddać (nawet całkiem udane) zdjęcia w Google Image. Jest tam także bardzo ciekawe muzeum prowadzone przez aktywne bractwo górnicze, które bardzo intensywnie gromadzi wszelkie pamiątki związane z historią lokalnego górnictwa. Co jednak ważniejsze, poza pamiątkami bractwo działa mocno w celu pozyskania wiedzy i promocji historii. Z ich inicjatywy powstał film o historii górnictwa i wykorzystania miedzi, który emitowany był w weekend po naszej wizycie przez słowacką telewizję publiczną. Muszę przyznać, że byłem pod dużym wrażeniem ich aktywności. W konsekwencji z wyjazdu wróciłem bardzo zadowolony i jeśli otrzymam zaproszenie na następną edycję konferencji, z pewnością się na nią wybiorę. Plotki głosiły, że ma się odbyć w Czechach.
Piłsudski – recenzja filmu
Z jednej strony nie planowałem na tej stronie recenzowania filmów, a z drugiej strony mogę pisać tutaj o czym zechcę. Dlatego umieszczam ten wpis na szybko, póki jestem pod pozytywnym wrażeniem obejrzanego właśnie “Piłsudskiego“. To co należy szczególnie docenić, także właśnie z punktu widzenia tematyki tej strony, to doskonała scenografia. Wnętrza i klimat przełomu XIX i XX wieku pod zaborami zostały w moim przekonaniu oddane z najwyższą starannością. Detale wystroju, szyldy, a nawet napisy na murach pozwalały poczuć klimat tamtej epoki. Widać, że w tą część filmu włożono wielki wysiłek. Chciałem nawet wymienić tutaj osoby które za to odpowiadały, ale wedle dostępnych w internecie informacji jest ich może nawet kilkadziesiąt. Bardzo udany był także pomysł na scenariusz, który przedstawia życie Józefa Piłsudskiego od 1901 roku do momentu wybuchu pierwszej Wojny Światowej. (Późniejsze sceny z 1918 roku traktuję w zasadzie już jako zakończenie filmu.) Dzięki temu widz otrzymuje film o tym okresie życia Piłsudskiego, którego praktycznie nie zna ze szkolnych podręczników. Tak więc przeciętny odbiorca nie ma uprzedzeń ani wyobrażeń na temat tego co powinien zobaczyć. Być może nawet dowie się czegoś nowego, czego wcześniej nie wiedział. Pomimo takiego zawężenia do zaledwie kilkunastu lat z życia bohatera, akcja filmu toczy się wartko i sam byłem zaskoczony kiedy się skończyło się zdefiniowane przez producenta 108 minut.
Film nie jest ani pomnikiem w tylu Józef Piłsudski wielkim człowiekiem był, ani modnym w ostatnim czasie sposobem na odbrązowienie pomnika. Autor scenariusza (Michał Rosa) po prostu napisał dobry film o ciekawej postaci. Dzięki któremu Piłsudski dla obecnej w kinie młodzieży nie musi być postacią z podręcznika, ale nośnikiem ciekawej historii. To nie łatwe zadanie w przypadku osoby tak mocno zaszufladkowanej jak Piłsudski. Podobnie na wysokości zadania stanął Borys Szyc, który w tym filmie nie jest Borysem Szycem tylko Piłsudskim. Nie umiem powiedzieć czy to dzięki charakteryzacji, czy dzięki grze aktorskiej, ale osobę wcielającą się główną postać byłem w stanie rozpoznać tylko po głosie. W tym miejscu powinienem wspomnieć o jedynym chyba niedociągnięciu jakie zwróciło moją uwagę, a więc o czystej polszczyźnie jaką posługiwał się główny bohater. Powszechnie wiadomo, że Józef Piłsudski pochodził z Wilna i kolokwialnie rzecz ujmując zaciągał. Doskonale słychać to na archiwalnym nagraniu jego przemówienia radiowego. Jego dostępność i wiedza o nim jest tak powszechna, że przypuszczam iż brak akcentu jest świadomym zabiegiem Borysa Szyca lub reżysera, który polecił mu z niego zrezygnować. Podsumowując, bardzo gorąco polecam wybranie się do kina na najnowszy film Michała Rosy.
Jarmark Dominikański 2019
Czego oczekuje się od imprezy, która szczyci się tym, że organizowana jest po raz 759? Na pewno nie zmian. Tym czasem wielka zmiana w giełdzie staroci Jarmarku Dominikańskiego zapowiadana była już od zeszłego roku. Chodziło o przeniesienie stoisk ze starociami w nowe miejsce. Początkowo plotki mówiły o parkingu przy Operze Bałtyckiej. Ostatecznie stanęło na Nowych Ogrodach. Szedłem tam ze starej lokalizacji, ponieważ informacja o zmianie jakoś do mnie nie dotarła. Przyznam, że początkowo nie miałem zbyt przychylnego nastawienia do tego pomysłu. Nie mniej jednak szybko zmieniłem zdanie. Jarmark został przeniesiony do odtwarzanej i ożywianej części starówki. Głównym atutem nowej lokalizacji jest to, że stoiska znajdują się w jednym, długim i szerokim ciągu. Komunikacja jest znacznie swobodniejsza i stoiska nie stoją już na zadeptanych trawnikach. Nie umiem powiedzieć czy stoisk było w tym roku więcej, czy tylko miałem takie wrażenie dzięki temu że były zgromadzone w jednym ciągu. Wyjątek stanowiły stoiska amatorskie, które ustawiały się wzdłuż Motławy przy Stągwiach Mlecznych. Dużym atutem nowej lokalizacji jest także większa ilość kawiarni znajdujących się w pobliżu jarmarku i to, że są bezpośrednio na zapleczu stoisk. Dzięki temu można wygodniej odejść na chwilę porozmawiać przy stoliku z kawą. Pomimo tego numizmatycy dali wyraz sile przyzwyczajenia i jak zawsze można ich było spotkać na tarasie odległej obecnie Tawerny Dominikańskiej.
Podstawowym zarzutem jaki co roku spotykam w stosunku do Jarmarku, jest brak ciekawych pamiątek. W tym roku z pewnością nie było tyle pamiątek co 20-30 lat temu, a ceny na pewno poszły w górę. Nie uważam jednak, żeby można było kategorycznie narzekać na brak pamiątek do kupienia lub obejrzenia. Na publicznie dostępnych stoiskach widziałem dwa zestawy złożone ze zgodnego krzyża Virtuti Militari, raz z dyplomem nadania, a raz z legitymacją. Był ciekawy dyplom do krzyża na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi, którego zdjęcie widać obok. Nie jest najlepszej jakości, ponieważ było wykonane w mocnym słońcu. Było także kilka odznak pułkowych i cały szereg innych nieoczywistych pamiątek. Czyli dokładnie tak, jak na Jarmarku być powinno. Do tego oczywiście możliwość spotkania się z kolekcjonerami i handlarzami, którzy przyjechali z całej Polski. To jeden z ważniejszych, jeśli nie najważniejszy punkt Jarmarku. W tym roku nie zawiódł i poza stałymi bywalcami spotkałem także kilka osób które odwiedzają tą giełdę nieregularnie. Zaskoczyło mnie tylko, że większość osób przyjechała wyłącznie na pierwszy dzień, wracając już w sobotę wieczorem. Pomimo tego Jarmark uważam po raz kolejny za udany.
Numizmatyk Krakowski 1/2019
Wczoraj żona zadzwoniła do mnie po południu, że przyszła książka. Ucieszyłem się i czekałem na lekturę. Do domu wróciłem o 22:30 i postanowiłem, że pomimo późnej pory zacznę czytać. Niestety przed północą byłem już po lekturze całego Numizmatyka Krakowskiego. W ten czas wliczam także przerwę na rozmowę z żoną, mycie zębów i tym podobne czynności.
Z deklarowanych 55 stron około połowa numeru to ilustracje. Pozostała część złożona jest w taki sposób, aby sztucznie poszerzyć objętość numer. Służące temu wcięcia w pierwszej linii każdego akapitu i odstępy między akapitami przy małym formacie B5 wyglądają nieprzyjemnie dla oka. Przy tak małej objętości tekstu zupełnie zbędne były także wyjęte z tekstu i wyróżnione cytaty. Tak jak gdyby edytor bał się, że czytelnicy przeoczą coś w tekście zajmującym jak sądzę maksymalnie kilkanaście kartek A4.
Być może problem z objętością numeru wynika także z tego, że redakcja zdecydowała się powierzyć jego napisanie tylko jednemu autorowi. W konsekwencji Dariusz Jasek napisał tekst, który jest czymś w rodzaju szerszego wspomnienia o Tadeuszu Kałkowskim, bez bliższej analizy jego zainteresowań numizmatycznych czy samej kolekcji. Brak szerszej informacji na temat jego zaangażowania w działalność stowarzyszeń numizmatycznych, czy redakcję reaktywowanego właśnie Numizmatyka Krakowskiego. Cały tekst płynie na fali ogólników i wyraźnie widać, że jest inspirowany wspomnieniami rodzinnymi. Jak można przypuszczać są to wspomnienia synów.
Podsumowując zmuszony jestem rekomendować lekturę pierwszego numeru reaktywowanego Numizmatyka Krakowskiego z biblioteki lub egzemplarza pożyczonego. Jednokrotna lektura jest zupełnie wystarczająca. Żeby jednak nie wyjść na taniego krytykanta chcę podkreślić, że sam wydawca określił ten numer jako “przejściowy”. Dlatego liczę, że do kolejnych numerów przygotowane są już solidne teksty i w kolejnych wpisach będę zachęcał do prenumeraty.
Wiwat majowa jutrzenko!
Święto narodowe na upamiętnienie konstytucji 3 maja przypada w tym roku w piątek, czyli dzień zwyczajowej publikacji wpisu na stronie. Z jednej strony powinienem świętować i czuć się zwolniony z pisania. Z drugiej strony, być może powinienem umieścić jakiś obszerny wpis nawiązujący do święta. Ostatecznie zdecydowałem się z lenistwa odesłać czytelników do notatki Mirosławy Pałaszewskiej i Olgi Świerzewskiej w czasopiśmie “Niepodległość i Pamięć” nr 16 z 2000 roku pod tytułem “Pamiątki związane z rocznicami Konstytucji 3 Maja w zbiorach Muzeum Niepodległości“. Z przedstawionego tam zestawienia widać jak żywa była tradycja honorowania kolejnych rocznic konstytucji w XIX wieku i w pierwszej połowie XX wieku. W zasadzie sami możemy się dzisiaj zawstydzić. Wspominam o tym także w nawiązaniu do wpisu z zeszłego tygodnia, ponieważ zbieranie pamiątek rocznicy 3-majowych jest w mojej ocenie doskonałym tematem kolekcjonerskim. Niezliczone żetony, medaliki i blaszki pamiątkowe można z łatwością pozyskać nawet po kilkadziesiąt złotych za sztukę. Dalszy prób to kwoty rzędu 100-300 zł. Relatywnie niewiele obiektów jest droższych. Dlatego temat ten jest idealny dla kogoś kto chce pozyskiwać nowe obiekty w miarę regularnie bez konieczności czynienia dużego nakładu finansowego. Trzeba też zaznaczyć, że nie ma pełnego katalogu tego typu pamiątek, więc zostaje jeszcze sporo kolekcjonerskiej satysfakcji odkrywania.