Wpis poświęcony będzie akwareli oferowanej dzisiaj na jednej z zagranicznych aukcji. Pracy niezauważonej lub pominiętej przez Polish Art Corner – wyśmienity blog poświęcony polskim artystom na zagranicznych aukcjach. Dlaczego przypuszczam, że mogła być pominięta? Jest to anonimowa akwarela, stanowiąca szkic bitwy kawaleryjskiej, namalowana na odwrotnej stronie listu z 1839 roku. Akwarela jest niewyraźna, całość na 9,8 na 13,7 cm., a list na odwrocie został przycięty tak, żeby kartka została dopasowana do kompozycji. W konsekwencji spora część tekstu została przycięta i to co można odczytać, brzmi następująco:
[Pok]ładając zaufanie w patriotycznych uczuciach i chętnem […]
[poświę]ceniu swych usług dla ogólnego dobra obywatela An[…]
[…]zyńskiego; postanowiła zaprosić Go i niniejszem najup[rzejmiej]
[…]; ażeby raczył zająć miejsce [… g]ronie jako Członek
[…]a przybydź na posie[d…] 5ym Września r. b. o[…]
[…]łudnia odbydź s[ię…]e._
Na posiedzeniu Komisji w Paryżu przy ulicy
[Rue] St André des arts 54. Dnia 10 Września 1839 r._
[…] Krystyn Ostrowski K. Parczewski […]
Jak łatwo zauważyć, przycięte zostało imię i nazwisko adresata listu p. An[…] […]zyńskiego. Jak je rozpoznać? Punktem wyjścia musi być ustalenie nazwy przywołanego Komitetu. Znamy nazwiska dwóch jego członków i adres spotkań. Przy Rue Saint André des arts 54 w Paryżu siedzibę miała redakcja Pielgrzyma Polskiego, jednego z czasopism wydawanych przez Wielką Emigrację. Prywatnie było to mieszkanie Jana Olrycha Szanieckiego, w czasie powstania styczniowego ministra sprawiedliwości w Rządzie Narodowym. Na emigracji jedną z jego licznych aktywności było pełnienie funkcji prezesa Komisji Funduszów Emigracji Polskiej. Organizacji stawiającej sobie za cel zbieranie środków na pomoc socjalną emigrantom. Jej członkami byli także wymienieni w cytowanym liście Krystyn Ostrowski i Konstanty Parczewski.
Skoro rozszyfrowaliśmy już Komisję, do której zaproszony został adresat listu, pozostaje rozszyfrować jego nazwisko. Najlepiej sprawdzając listę jej członków pod koniec 1839 lub na początku kolejnego roku. Szczęśliwie w zasobach biblioteki cyfrowej Biblioteki Kórnickiej PAN opublikowana została odezwa Komisji z 21 lutego 1840 roku, opublikowana w związku ze śmiercią Jana Szanieckiego. Podpisali się pod nią wszyscy członkowie Komisji: Romuald Giedroyć, Antoni Oleszczyński, Napoleon Orda, Krystyn Ostrowski, Konstanty Parczewski i Wiktor Szokalski. Tym samym okazuje się, że tajemniczy An[…] […]zyńskiego to Antoni Oleszczyński, znany grafik. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu, który naukę kontynuował w Paryżu i Florencji. Znany głównie ze swoich miedziorytów wykonanych na zlecenie Leonarda Chodźki W konsekwencji samą akwarelę można identyfikować jako przypuszczalną pracę tego artysty. Zakładam, że posłużył się niepotrzebnym listem do sporządzenia szkicu.
Na ostatniej aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Michała Niemczyka oferowany był niezwykle ciekawy medal Towarzystwa Jabłonowskiego, do którego miałem przyjemność przygotować opis tła historycznego, którego treść przytaczam poniżej.
Medal ufundowany przez księcia Józefa Aleksandra Jabłonowskiego należy do rzędu tych obiektów, które rzadkie są nie tylko ilością zachowanych egzemplarzy, ale także materiałów źródłowych które go dotyczą. Niepewna jest już sama data ustanowienia tej nagrody. Zanim jednak spróbujemy zrekonstruować podstawowe fakty dotyczące medalu wsłuchajmy się w historię, która pomoże lepiej zrozumieć czym była i jakie znaczenie miała nagroda ufundowana przez ks. Jabłonowskiego. Należy bowiem pamiętać, że w pierwszym rzędzie było to wyśmienite wyróżnienie, które dopiero w drugiej kolejności przybrało formę olśniewającego medalu.
Najdawniejsze echa tej historii, oczywiście nie bezpośrednio, sięgają XV wieku i włoskiego renesansu. Czasu wielkiego rozkwitu nauki i zwykłej ludzkiej ciekawości. To czas działalności słynnego Leonardo Da Vinci, wybitnych malarzy i architektów; ale także szeregu mniej znanych świeckich towarzystw naukowych, które głosiły potrzebę rozwoju nauki i swobodnego szerzenia idei. Najczęściej za pomocą uniwersalnego nośnika, jakim w ich przekonaniu miała być literatura. Najstarszym z nich była założona w 1433 roku Academia Pontaniana, której finansowo patronowała rodzina Medyceuszy. Ruch ten, dzisiaj być może zapomniany, w ciągu kilku kolejnych stuleci przybierał na popularności także poza Półwyspem Apenińskim. W XVIII wieku, w mniejszej lub większej ilości, podobne stowarzyszenia obecne były praktycznie we wszystkich krajach Europy.
Zwyczajową nagrodą dla najlepszych poetów był wieniec laurowy i związany z nim tytułu poeta laureatus. Przyjmuje się, że pierwszym wyróżnionym w ten sposób poetą był Francesco Petrarca. Wieniec jest stałym elementem jego portretów, podobnie jak w przypadku jednego z polskich laureatów Macieja Kazimierza Sarbiewskiego.
Wyróżnienie dla Sarbiewskiego jest tym cenniejsze, że podobne towarzystwa w dawnej Rzeczpospolitej, poza kilkoma efemerycznymi przypadkami, w zasadzie nie funkcjonowały. Ich rozkwit przyniosła dopiero połowa XVIII wieku. Na tym tle pozytywnie wyróżniały się dwie postacie. Józefa Andrzeja Załuskiego, który był pomysłodawcą jednego z pierwszych towarzystw naukowych oraz jego periodyku, wydawanego pod tytułem Warschauer Bibliothek oraz książę Józef Aleksander Jabłonowski który od 1755 roku pomysły Załuskiego finansował i umiejętnie rozwijał.
W 1745 roku Józef Andrzej, wraz z bratem Andrzejem Stanisławem Załuskim na bazie odziedziczonych zbiorów ufundowali bibliotekę, która miała być dwa lata później otwarta dla publiczności w Pałacu Daniłowiczowskim (obecnie Dom Pod Królami w Warszawie). Biskup Andrzej Stanisław Załuski zachęcał poetów aby uwiecznili otwarcie pierwszej w Polsce biblioteki publicznej wierszem lub prozą, co planował nagrodzić złotym medalem z dewizą pro poemio. Medalu takiego, ani relacji z jego wręczenia, nie znamy. Można więc przypuszczać, że pomysł ten nie został zrealizowany.
W nieco odmiennej formie wrócił do niego w listopadzie 1760 roku książę Józef Aleksander Jabłonowski. Na spotkaniu warszawskich naukowców, które z dużym prawdopodobieństwem odbyło się właśnie we wspomnianej Bibliotece Załuskich, zaproponował ustanowienie złotego medalu nagrodowego nadawanego w czterech kategoriach: geometrii, mechanice i hydraulice, fizyce oraz dziejach Polski. W wyborze tym widać wyraźną preferencję nauk ścisłych.
Rok później Jan Daniel Hoffmann, profesor w gimnazjum Elbląskim wydał broszurę pod tytułem Josephum Alexandrum e ducibus Prussiis in Jabłonow et Lachowce principem Jablonovium etc., fundatorem praemiorum, quibus operas doctissimorum virorum propositis ex mathesi, physica et historia polona thematibus, quotannis condecorari decrevit, munificentissimum, fausta acclamatio devinctissimi clientis Joannis Danielis Hoffmanni, Atthenaei quod Elbingae florit philos. et historia. Profess. Niestety do zamknięcia niniejszego opisu nie udało mi się dotrzeć do tej publikacji i ustalić, czy książę Jabłonowski opiewany jest w niej jedynie jako pomysłodawca, czy też faktyczny donator medalu. Jednak w moim przekonaniu prawdopodobny jest dominujący pogląd, że medali na tamtym etapie jeszcze nie wręczono. Przemawia za tym w szczególności brak informacji o potencjalnych laureatach.
Kolejna informacja o nagrodzie księcia Jabłonowskiego pochodzi dopiero z suplementu do Wiadomości Warszawskich nr 84 z 6 listopada 1765 roku i dotyczy rozpisania konkursu na najlepsze prace w zakresie historii Polski, geometrii i ekonomii. Prace miały być sformułowane po łacinie, niemiecku lub francusku, nie dłuższe niż na godzinę czytania i odpowiadać na następujące problemy:
Przyjście Lecha do Polski koło roku 550, jeśli nie może być dowiedzione lepiej niż dotąd świadectwami autorów tegoż albo nieco późniejszego wieku, czy też wcale ma być odrzucone?
Rozmierzyć i podzielić jak najlepiej las albo błocka niedostępne i nieprzejrzane i pokazać jak daleko rozciągają się oraz czy po uczynionym rozrachunku jak należy można się pomylić, zażywszy albo nie zażywszy do tego instrumentów.
Jakim sposobem nowym można ubezpieczyć brzegi przeciwko pędowi wód i lodu, skupionego w rzekach bystrych, ażeby jak najmniejszym kosztem zapobiec biegowi wód kry zgromadzonej.
Ostateczny termin zgłoszenia prac konkursowych zapadał 1 lutego 1766 roku, a ogłoszenie wyników miało mieć miejsce 19 marca tego samego roku w sali gdańskiego „Towarzystwa Literatów”. Ostatecznie w pierwotnie wyznaczonym terminie wręczono tylko nagrody z zakresu geometrii i ekonomi. Ze względu na małą ilość zgłoszonych prac, ogłoszenie części historycznej zostało przesunięte do dnia 19 sierpnia.
Dodać także wypada, że w tym czasie nie funkcjonowało w Gdańsku żadne Towarzystwo Literatów powołane przez Jabłonowskiego, a środki zostały przesłane do Naturforschende Gesellschaft in Danzig, czyli Gdańskiego Towarzystwa Przyrodniczego. Można się jedynie domyślać, że krąg osób aktywnych naukowo był w tym czasie ograniczony i zainteresowany naukami ścisłymi książę Jabłonowski znalazł w członkach Gdańskiego Towarzystwa Przyrodniczego nie tylko ciekawych rozmówców, ale także sprzymierzeńców idei swojej nagrody.
Wybór Gdańska mógł mieć także inne znaczenie praktyczne. W 1765 roku kiedy ogłoszono konkurs o medal, Mannica Warszawska była jeszcze w powijakach. Hojny fundator mógł mieć znacznie większą pewność wykonania zlecenia w działającej już Mennicy Gdańskiej. W tym kontekście ciekawe jest, że wspomniany dodatek do Wiadomości Warszawskich informuje, że „Książę Imć Jabłonowski Wojewoda Nowogrodzki, chcąc pomnożyć w Polsce chęć do nauk, przeznaczył 90 czerw. Złot. do tutejszego Towarzystwa Literatów, ażeby ta suma na trzy części podzielona, była rozdana tym autorom, którzy najlepiej odpiszą na trzy następujące kwestie”. Nie ma więc mowy o nagrodzie medalowej, lecz o podzieleniu konkretnej sumy. Być może w końcu 1765 roku nie było jeszcze pewności czy uda się wybić medale, co szczęśliwie powiodło się w początku roku następnego. O medalach tych wiemy, że miały wagę 30 dukatów. Znamy także ich rysunek z grafiki przedrukowanej w 1767 roku wraz z pracą Michała Hube, która stanowiła rozwiązanie temat z zakresu ekonomii. Do rysunku tego przyjdzie później jeszcze wrócić.
Uwagę zwraca także fakt, że w kolejnych latach nagrodę zamierzano wręczać w różnych kategoriach. Początkowo miały to być historia polski, geometria, fizyka oraz mechanika i hydraulika. W późniejszych latach utrzymały się tylko trzy pierwsze kategorie. Przy czym fizykę najwyraźniej traktowano wymiennie z ekonomią. Bowiem już w pierwszym roku nagradzania pracę z ekonomii wyróżniono medalem z dewizą właściwą dla nagród z zakresu fizyki.
Wszystkie trzy medale po stronie awersu miały to samo wyobrażenie. Różniły się rewersem, który nosił odmienne legendy:
MONVMENTVM AVRO CARIVS AERE PERENNIVS PRAEMIUM HISTORIAE – dla nagrody z zakresu historii Polski,
RECEDANT VETERA NOVA SVNT OMNIA ECCL PRAEMIVM PHYSICAE – dla nagrody z zakresu fizyki (ekonomii),
POST TENEBRAS SPERO LVCEM LOB. XVII PRAEMIVM TRIGONOM MATHES V MECHAN – dla nagrody z zakresu trygonometrii, matematyki lub mechaniki.
Uważny obserwator zwróci uwagę, że awersy medalu widoczne na zachowanych egzemplarzach także różnią się między sobą wyglądem. Feliks Bentkowski już w 1835 roku zwrócił uwagę, że istnieją dwie wersje stempla awersu. Ten „rzeźby późniejszej, czyściejszej i gustowniejszej roboty niż stempla pierwszego, zwłaszcza co do popiersia”. Interpretacja tego zdania była by znacznie prostsza gdyby nie udało się odnaleźć grafiki z 1767 roku. Nawet jeśli przyjąć, że stanowi ona nie do końca idealne odwzorowanie medalu, to w sposób oczywisty przedstawia awers odmiennych od tych dwóch, które znamy z zachowanych egzemplarzy. Pewność daje nam popiersie Jabłonowskiego zwrócone w lewą stronę, podczas kiedy w obu znanych rysunkach awersu jest ono zwrócone w prawą stronę. Tak więc na poważnie należy rozważyć hipotezę o istnieniu trzech stempli awersu, z których najstarszy jest nam dzisiaj znany wyłącznie z przedstawionej grafiki.
Niezależnie od tego, czy istniały dwa lub trzy stemple awersu, bardzo ważną informację przynosi relacja Karola Lengnicha, zawarta w jego podręczniku numizmatyki wydanego w 1780 roku. Wspomina w nim, że otrzymał z zasobów gdańskiego medaliera Du Buta miedziane odciski stempli. Wśród nich „von der ersten und letzten Sorte” (pierwszego i ostatniego gatunku) medalu Jabłonowskiego. Można więc postawić hipotezę, że już przed 1780 rokiem Du But wykonał przynajmniej dwa wzory awersu.
W 1770 roku książę Jabłonowski z powodów politycznych przeprowadził się do Lipska, gdzie założył Societas Jablonoviana, czyli działające do dziś Jablonowskische Societät der Wissenschaften. W 1772 roku rozpisał drugi konkurs ogłaszając dość nietypowo dwa tematy historyczne oraz jeden z zakresu geometrii. Z nieznanych przyczyn pominięto zadanie z zakresu fizyki lub ekonomii. Ta edycja konkursu była nietypowa także z tego powodu, że pierwszą nagrodę za pracę historyczną przyznano samemu fundatorowi, pomimo iż jednym z warunków zgłoszenia prac konkursowych była ich anonimizacja. Być może jurorzy rozpoznali pracę księcia Jabłonowskiego. Jak zwróciły uwagę Wiadomości Warszawskie książę Jabłonowski „z wrodzonej sobie wspaniałości” przeznaczył swój medal dla prof. Schiracha, który zajął drugie miejsce. Jednocześnie wszystkim innym zdobywcom drugiego miejsca obiecał przesłać pół nagrody, a więc zapewne po 15 dukatów.
Oferowany medal musiał z całą pewnością pochodzić już niemieckiego okresu działalności Towarzystwa Jabłonowskiego. Wynika to wprost z jego wagi, która odpowiada stosowanym od 1772 roku standardom mieszczącym się wedle literatury pomiędzy wagą 24, a 30 dukatami. Uwagę zwraca fakt, że w opisie oferowanego medalu podana jest niezgodna z tym standardem waga 23 dukatów. Należy jednak zwrócić uwagę, że szczegółowo podana w opisie aukcji waga odpowiada ok. 23,5 dukata. Natomiast autorzy XIX wieczni nie mieli dostępu do tak precyzyjnych narzędzi mierniczych i najprawdopodobniej zaokrąglili wagę do pełnych 24 dukatów.
Oferowany medal należał do obiektów wyjątkowej rzadkości. W tym wykonaniu stempla znany jest mi wyłącznie z tego jednego egzemplarza. Tymoteusz Lipiński podawał w Miscellaneach numizmatycznych, że medal złoty posiadał medal złoty z napisem Praemium Physiciae, który wcześniej znajdował się w zbiorze księcia Michała Radziwiłła.
Nie jest jednoznaczne, czy medal znajdował się w kolekcji króla Poniatowskiego. Rękopis biskupa Albertrandiego, zawierający opis medali polskich znajdujących się w zbiorze króla Stanisława Augusta prowadzony był od pewnego momentu dość niedbale. Prawdopodobnie ze świadomością, że nie starczy czasu na jego dokończenie. To też ostatnich kilkadziesiąt medali z czasu panowania właściciela kolekcji, zostało wymienionych wyłącznie z nazwy. Wśród nich znajduje się między innymi pozycja oznaczona jako „Jabłonowski Palat. de Novogroden”. Chodzi więc o wojewodę (palatyna) Nowogrodzkiego, którym w latach 1711-1777 był Józef Aleksander Jabłonowski. Medal z królewskiej kolekcji był złoty, a więc mógł odpowiadać jednemu z trzech medali nagrodowych tego szlachcica. Tym bardziej, że w kolekcji królewskiej dominowały medale srebrne. Niestety do pewnego stopnia wydaje się prawdopodobne, że mogło dojść do pomyłki na podstawie której powyższy opis został związany z medalem dedykowanym Stanisławowi Pawłowi Jabłonowskiemu, posłowi nadzwyczajnemu na dworze Fryderyka Wilhelma II w Berlinie. Przypuszczenie to wynika z faktu, iż medal wymieniony jest w ciągu innych podobnych medali, których wybicie zlecił król w celu uczczenia wybitnych postaci czasu swego panowania. Dodatkową wskazówką jest fakt, że medal na upamiętnienie Stanisława Jabłonowskiego nie jest wymieniony w żadnym innym miejscu tej listy.
W słynnej kolekcji hrabiego Emeryka Hutten-Czapskiego obecne były jedynie trzy egzemplarze srebrne.
Swego czasu opisywałem historię medalu Virtuti Militari, który pierwotnie oferowany był na aukcję Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka, lecz nie został przyjęty jako późniejsza odbitka z przerobionych stempli. Później został sprzedany na aukcji w Niemczech za 10.500 euro, by ostatecznie osiągnąć cenę 750.000 CZK (ok. 160.000 PLN) w Aurea Numismatika. Nie zapominajmy, że uprzedziłem ten czeski dom aukcyjny jeszcze przed aukcją co tak naprawdę oferuje i słowem się nie zająknęli, że związek medalu z jego słynnym pierwowzorem jest jedynie luźny. Wtedy nazwałem ten medal gorącym kartoflem i zastanawiałem się co nabywca zrobi, kiedy dowie się co kupił. Najwyraźniej z tym gorącym kartoflem wiele się nie pomyliłem, ponieważ medal znów pojawił się na aukcji. Tym razem w Polsce w ofercie Antykwariatu Numizmatycznego Pawła Niemczyka. Jednak tym razem prawidłowo opisany i z adekwatną w moim przekonaniu ceną wywoławczą 2.000 PLN. Wygląda na to, że Paweł Niemczyk wyciągnął tego kartofla z ogniska. Być może dzięki temu zostanie wreszcie włączony do jakiegoś zbioru z adekwatnym opisem i za adekwatną cenę, co pozwoli mu zagościć tam na dłużej.
Tegoroczny Jarmark Dominikański stał dla mnie zdjęciami. Udało mi się kupić niecałe dziesięć fotografii, z których większość związana była z pomorskimi formacjami wojskowymi. Jedną z nich była fotografia przedstawiająca ułana z 18 Pułku Ułanów Pomorskich. Bardzo mi się spodobała. Zaprezentowany na niej żołnierz pozuje w pięknym mundurze kawalerii, właściwym dla Wojsk Wielkopolskich. Stoi oparty o szablę, za pasem ma kaburę z pistoletem, a pewność siebie podkreśla trzymanymi w dłońmi skórzanymi rękawiczkami. Przepiękne zdjęcie, które mogło być nie tylko pamiątką służby ochotniczej ale także dumą dla rodziców portretowanego młodzieńca. Niestety zdjęcie było nieopisane, więc nie znałem daty jego wykonania. Postanowiłem podjąć próbę dowiedzenia się czegoś więcej. Poza mundurem cechą charakterystyczną zdjęcia był wystrój studia. Założyłem, że jeśli fotografia nie będzie wykonana w Grudziądzu ale w jakimś studio na szlaku bojowym pułku, to uda mi się je w choćby przybliżony sposób datować. Poszukiwałem więc innych zdjęć wykonanych w tym samym wnętrzu. Nie było to trudne. Za plecami ułana widać charakterystyczny obraz z psem i okno z secesyjną, dekoracyjną framugą. Dzięki pomocy zaprzyjaźnionego kolekcjonera dowiedziałem się, że jest to dekoracja zakładu fotograficznego A. Szarmacha z Grudziądza.
Dzięki temu szybko znalazłem inne zdjęcia wykonane w tej pracowni. Ku mojemu zaskoczeniu za każdym razem prezentowały one ułanów z 18 Pułku Ułanów Pomorskich, z szablą, kaburą u pasa i skórzanymi rękawiczkami w dłoni. Co więcej, jedno z nich opisane było jako pamiątka po dziadku, który służył w piechocie. Doszedłem w konsekwencji do przekonania, że zakład dysponował własnymi mundurami lokalnej formacji wojskowej, które służyły za dekorację dla osób pragnących wykonać sobie zdjęcie. Mogę się jedynie domyślać, że były to mundury żołnierzy którzy odeszli do rezerwy, a którym pozwolono zabrać ze sobą umundurowanie, które następnie odsprzedali przedsiębiorczemu fotografowi. Tym oto sposobem piękne zdjęcie ułana zamieniło się w piękne zdjęcie kawaleryjskiego munduru.
W ostatnich dniach Damian Marciniak na kanale swojego domu aukcyjnego umieścił film, w którym na przykładzie banknotów Wolnego Miasta Gdańska opowiada o konieczności zachowania w świecie kolekcjonerskim dystansu do własnej wiedzy. Film linkuję na końcu tego wpisu. Warto go obejrzeć, bo sam kilkukrotnie miałem podobne refleksje. Niejednokrotnie decyzję o licytowaniu (lub nie) podejmowałem ostatecznie na podstawie intuicji, a nie twardej wiedzy.
Podobny kłopot miałem ostatnio z dokumentem wystawionym na aukcji szczecińskiego antykwariatu Wu-El. Zgodnie z tytułem aukcji miała to być “Przepustka na jednorazową podróż z Poznania do Kościerzyny dla emisariusza powstańczego Jana Filipowskiego na Kaszuby“. Brzmi sensacyjnie i przez to atrakcyjnie. Cena wywoławcza 120 zł. wydaje się zupełnie akceptowalna. Jeśli jednak przyjrzeć się skanowi samego dokumentu można zwrócić uwagę, że przepustka ma numer 1.721, czyli dość wysoki. Podróż miała być jednorazowa z Poznania do Kościerzyny i dotyczyła Polaka z Francji. Można więc założyć, że dotyczyła kogoś kto wraca do domu, a nie emisariusza powstańczego. Czy emisariusz jechał by do Kościerzyny “na stałe“, jak wynika z treści dokumentu?
Założyłem jednak, że być może czegoś nie wiem i standardowy druk, nawet jeśli jest uzupełniony o standardowe informacje, nie daje pełnego obrazu sytuacji. Być może sekret dokumentu i wyjaśnienie całej sytuacji kryje się w nazwisku osoby wskazanej na przepustce. Z zaskoczeniem zauważam, że w dokumencie figuruje Jan Flisikowski, a nie Jan Filipkowski, jak zostało to podane dwukrotnie w opisie. Sprawdzam za pomocą Google powstańca Jana Flisikowskiego i nic szczególnego, a w zasadzie w ogóle nic, nie jestem w stanie na jego temat odnaleźć.
Możliwe jednak, że nadal czegoś nie rozumiem, ponieważ jeszcze przed rozpoczęciem aukcji dokument licytowany jest już do kwoty mniejszych kilkuset złotych. Być może coś przeoczyłem. Być może Jan Flisikowski jest jakąś szczególnie ciekawą ale mało znaną postacią Powstania Wielkopolskiego, o której akurat internet milczy. Dzwonię do kolegi, który ma o powstaniu daleko większe pojęcie i proszę o pomoc w wyjaśnieniu zagadki. Dowiaduję się jednak, że “głupich nie sieją…”
Ostatecznie dokument został sprzedany za 1.200 zł. (1.320 zł. z prowizją domu aukcyjnego). Tak więc nadal pozostaję w niepewności czy ja czegoś nie rozumiem, czy faktycznie głupich nie sieją. Czy ktoś umie wyjaśnić taki wynik aukcji? Jestem szczerze zaciekawiony.
Część styczniowej aukcji Stack’s & Bowers stanowiła fascynująca kolekcja Antoniego J. Taraszki, do niedawna nieznanego miłośnika złotego mennictwa Polski i Stanów Zjednoczonych. Wspomniany dom aukcyjny w 2019 roku oferował kolekcję wczesnych amerykańskich złotych monet dziesięciodolarowych, która reklamowana była jako jedna z dwóch referencyjnych kolekcji tego typu. Jednocześnie na podstawie swojego zbioru w 1999 roku Antoni Taraszka opublikował jedyny jak dotąd wydany katalog tych monet. Aukcja przyniosła 3,2 mln dolarów, a wiec nieco mniej niż oferowana w styczniu polska część kolekcji. Przy czym plotki głoszą, że był to jedynie fragment polskiej części kolekcji. W tej grupie także kilka pięknych medali. Mnie jednak zainteresował najbrzydszy z nich i właśnie temu brzydkiemu kaczątku postanowiłem poświęcić dzisiejszy i pierwszy od dawna wpis.
Medal któremu postanowiłem poświęcić uwagę pochodzi z czasu panowania Władysława IV, ale poświęcony jest królewiczowi Janowi Kazimierzowi, a zarazem bratu króla. Jak zostało to zaakcentowane wcześniej, przykuł moją uwagę nie jakością wykonania, ale rzadkością i tajemniczością. W opisie Stack’s & Bowers znajduje się informacja, że jedyna wzmianka na temat medalu umieszczona jest w katalogu Raczyńskiego. Tam pod pozycją 129 przeczytać możemy szeroki opis młodzieńczych lat Jana Kazimierza oraz jego podróży do Genui w 1638 roku, z której udał się w rejs galerą. Ta w wyniku burzy rozbiła się u wybrzeży Francji, skazując królewicza na blisko dwuletnią niewolę w tym kraju. Brak jednak jednoznacznej konkluzji co do bezpośrednich powodów zlecenia medalu. Umieszczona na rewersie dewiza SIC CUSTODITA SORS NON AVOLAT (Tak strzeżony los nie ulatuje) może się odnosić zarówno do ocalenia z burzy, jak i francuskiej niewoli. Maria Stahr w Medale Wazów w Polsce 1587-1668, proponowała aby SORS rozumieć jako dziedzictwo lub przeznaczenie. To jednak nie zmieni zasadniczo rozumienia dewizy medalu, w kontekście życiorysu Jana Kazimierza. Inaczej treść medalu interpretował Jarosław Dutkowski w Złoto dynastii Wazów, który skupił się na słowie VIRTUS. Wskazywał na popularny w tamtym czasie motyw zwycięstwa cnoty nad fortuną. Prowadził go do interpretacji, zgodnie z którą medal miał sygnalizować objęcie w przyszłości tronu przez Jana Kazimierza, jako cnotliwego męża stanu. Zagadnienie to, jak i nietypowa symbolika medalu, będą zapewne przedmiotem dalszych badań historyków.
Wróćmy jednak do tego co najciekawsze z kolekcjonerskiego punktu widzenia, a więc do rzadkości medalu. Wedle opisu medal ten miał tylko jedno notowanie na aukcji kolekcji Adalberta von Lanna z Pragi, która miała miejsce w 1911 roku w domu aukcyjnym Rudolfa Lepke. (Przypuszczalnie celowo pominięta została 44 aukcja Schweizerischer Bankverein ze stycznia 1998 roku na której oferowany był medal z kolekcji A. Taraszki.) W katalogu z 1911 roku medal oferowany był pod pozycją 551 i jako jeden ze zdecydowanej mniejszości nie był ilustrowany. Zapewne opierając się na zbliżonej wadze i rzadkości obiektu Stack’s & Bowers sugeruje, że może to być ten sam egzemplarz. Jak widać w zamieszczonym poniżej fragmencie katalogu aukcyjnego z 1911 roku, medal tam oferowany ważył 35 g., a medal ze styczniowej aukcji był o 2,31 g. lżejszy. Wytłumaczeniem tej różnicy może być niedokładność pomiaru sprzed stu lat lub inne wytłumaczenie, o którym mowa będzie za chwilę.
Stack’s & Bowers zwraca uwagę, że katalog Raczyńskiego jest jedyną pozycją, która notuje omawiany medal. Jest to oczywisty błąd, bowiem medal wraz z obszerną bibliografią notowany jest w anglojęzycznym Złocie dynastii Wazów Jarosława Dutkowskiego, gdzie dodatkowo reprodukowany jest egzemplarz z kolekcji A. Taraszki. W istocie medal pojawia się także w innej literaturze, która być może nie jest tak popularna za oceanem. Poza wspomnianymi publikacjami, chodzi także o Spis medalów polskich lub z dziejami krainy polskiej stycznych Feliksa Bentkowskiego. Tam został wykazany w uzupełnieniach (co także świadczy o jego rzadkości) pod pozycją 138a. Podany został wymiar 17 x 21 linii “podług ryciny H. Ks. Lubomirskiego, ze zbioru w Puławach“. Reprodukcję zobaczyć można za to w klasycznej pracy Mariana Gumowskiego Medale Polskie pod pozycją 56, pomimo braku odwołania do niej w rozdziale dotyczącym medali wazów. Uwagę zwraca fakt, iż pomimo niewielkiej reprodukcji wyraźnie widać, że kołnierz kaftana nie jest zdobiony koronkami, tak jak widać to na bogato zdobionym medalu z kolekcji J. Taraszki. Gumowski przypisuje też medal Janowi Höhnowi, a więc łączy go z Mennicą Gdańską.
Co jednak ostatecznie przesądza o moim zainteresowaniu tym medalem, to praca Henryka Sadowskiego pod tytułem Ordery i oznaki zaszczytne w Polsce, w której reprodukuje on rysunek omawianego medalu z uchem. Jednocześnie wskazuje, że “kiedy Jan Kazimierz był jeszcze królewiczem, rozdawał niżej zamieszczony medal“. W jego ocenie medal miał mieć charakter podarunkowy. Tym sposobem Jan Kazimierz mógł sobie zjednywać stronników swojej przyszłej koronacji. Pokrywa się to z interpretacją Jarosława Dutkowskiego. Dlaczego jednak ciekawi mnie rysunek medalu z uchem?
Nie da się tego oczywiście nijak dowieść. Nie mniej jednak kolekcjonerskie serce pragnie wierzyć w możliwość podobnych scenariuszy. Być może medal, którego rysunek Sadowski opublikował w 1904 roku jest medalem z kolekcji Adalberta von Lanna, sprzedanej w 1911 roku. Za taką hipotezą przemawia kołnierz kaftana podobny na rysunku Sadowskiego i na zdjęciu z kolekcji J. Taraszki, a jednak odmienny od reprodukcji w pracy prof. Gumowskiego. Dodatkowo uwagę zwraca waga medalu, która w 1911 roku wynosiła 35 g. (z uchem) i 32,69 g. (bez ucha) w 2023 roku. Wreszcie należy zwrócić uwagę na niuans w opisie styczniowej aukcji: “PCGS notes repair work“. Stack’s & Bowers uważa, że firmie gradingowej mogło chodzić o naprawy stempla. Możliwe jednak, że chodzi o ślad po usuniętym uchu. Gdyby taka miła hipoteza okazała się prawdziwą, to medal zyskał by nową i piękną proweniencję. Potencjalna szansa na zgłębienie tego tematu i potwierdzenie proweniencji powoduje, że medal nawet po jego pozyskaniu do kolekcji wciąż pozostaje otwartym tematem. Jednocześnie wydaje się, że na początku XX wieku znane były dwa lub trzy egzemplarze omawianego medalu, to dziś można śmiało powiedzieć, że jest on unikatem. To właśnie z tych dwóch powodów najbrzydszy i najtańszy z medali w kolekcji Antoniego Taraszki wydaje mi się jednocześnie najciekawszy.
P.S. Warto się także zapoznać z krótkim filmem o amerykańskiej części kolekcji A. J. Taraszki, który wklejam poniżej.
Generał Józef Bem jest powszechnie znany jako uczestnik Wiosny Ludów na Węgrzech w 1848 roku. Być może dlatego mniej zapisał się w społecznej świadomości jego udział w powstaniu listopadowym. Jednak to właśnie powstanie przyniosło mu awans od stopnia majora do generała. Późniejszy bohater Polski i Węgier zasłużył się nie tylko odwagą, ale także wysokimi kompetencjami w dowodzeniu artylerią. W uznaniu tych działań Naczelny Wódz wyróżnił go w dniu 1 lipca 1931 roku złotym Krzyżem Wojskowym Polskim. Wydawać by się mogło, że takie wyróżnienie było dostatecznym zaszczytem. Jednak po upadku Warszawy, kiedy los powstania był już właściwie przesądzony, rozdawnictwo krzyży wzrosło. W sposób oczywisty zdewaluowało to wartość nadania. Ostatecznie krzyż złoty otrzymały 1794 osoby. Było ich niemal tyle samo co kawalerów krzyża srebrnego, który wręczono 1963 razy. W zupełnym oderwaniu od spraw powstańczych i samego orderu, po zakończeniu insurekcji znacząco wzrosła rola generała Bema. Stał się on bohaterem rozpoznawanym nie tylko w środowiskach Wielkiej Emigracji, ale także jedną z centralnych postaci Wiosny Ludów na Węgrzech. Nie mogą więc dziwić próby idealizacji takiej postaci. Jedną z nich jest pokazana po lewej stronie francuska grafika, przedstawiająca generała. Przed Orderem Legii Honorowej widoczny jest Krzyż Wojskowy Polski. Tyle tylko, że nie jest to krzyż złoty, jaki otrzymał Józef Bem, ale krzyż kawalerski z czarnymi ramionami. Oczywiście można to potraktować jako błąd zagranicznego grafika. Tym bardziej, że nie jest to jedyna grafika na której występuje on z krzyżem wyższej klasy.
Jak jednak potraktować widoczną na zdjęciu po lewej pamiątkę. Jest to rękopis dzieła Józefa Bema pod tytułem “O powstaniu narodowym w Polsce”. Pod nim znajduje się szkatuła z ziemią pobraną z pola bitwy pod Ostrołęką. Wreszcie ostatni element widoczny na fotografii to epolety należące do kapitana, a późniejszego generała. Mimo tak wspaniałych pamiątek osobistych po Bemie, centralnym punktem ekspozycji, którą można było oglądać w 1927 roku w Pałacu Sztuki w Krakowie, na wystawie “Generał Bem i jego epoka”, jest wspomniana wcześniej szkatuła. Poza informacją o zawartości, umieszczono na niej wieniec laurowy i gwiazdę Orderu Wojennego Virtuti Militari. Przeciętny odbiorca może to odebrać jako sugestię wyróżnienia generała Bema jeszcze wyższą klasą orderu niż nawet krzyż kawalerski. To oczywiście nie jedyne niedopowiedzenie, ponieważ bitwa pod Ostrołęką była przez stronę polską przegrana. Tym czasem wieniec laurowy może sugerować coś zupełnie odmiennego. Zdjęcie ciekawe jest także z innego powodu. Dowodzi, że gwiazdy Orderu Wojennego Virtuti Militari były wykonywane w okresie międzywojennym nie tylko na potrzeby osób nim wyróżnionych, ale także do innych celów. W tym wypadku o charakterze pamiątkowym.
W związku ze zbiorem oznak urzędniczych oferowanym na aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka nagrałem filmik, który pobieżnie omawia genezę tego typu pamiątek. Ze względu na ich zakres, główny akcent położony został na oznaki stosowane w guberniach leżących na terenach dawnego Królestwa Polskiego. Zapraszam do obejrzenia.
Kilka miesięcy temu oferowana była miniatura przedstawiająca urzędnika w surducie. Wedle opisu miał to być Antoni Erazm Moharewicz – konsul w Gdańsku. Jednak nie to było ciekawe w tej miniaturze. Przedstawiony na niej urzędnik nosi na szyi Order Świętego Stanisława III klasy, który dość wiernie oddaje szczegóły charakterystyczna dla krzyży tego orderu z okresu Królestwa Polskiego przed 1828 rokiem. Poza nim na miniaturowym portrecie widać także Order Świętego Włodzimierza, a może nawet mocno uproszczony Order Świętej Anny. Autorem małego dzieła był niejaki Milot w 1825 roku. Moją próbę zaspokojenia ciekawości rozpocząłem od poszukiwania informacji o konsulu Moharewiczu. Okazało się, że w rzeczywistości nazywał się Antoni Makarowicz (Макарович Антон Константинович) i w dniu 6 września 1818 roku otrzymał Order Świętego Stanisława trzeciej klasy. Był w tym czasie sekretarzem konsulatu rosyjskiego w Gdańsku. Dlaczego to relatywnie wysokie wyróżnienie otrzymał rosyjski urzędnik konsularny w zagranicznym wtedy mieście? Odpowiedź przynosi opublikowana 1909 roku korespondencja Franciszka Ksawerego Druckiego-Lubeckiego. Wynika z niej, że w początku lat dwudziestych XIX wieku, ks. Konstanty powierzał Makarowiczowi wożenie do Petersburga dokumentów Rady Administracyjnej Królestwa Polskiego. Powierzenie tego zadania było co najmniej świadectwem dużego zaufania jakim był obdarzany.
W tym czasie konsulem rosyjskim w Gdańsku był Karl von Heydeken. Kiedy w 1824 roku objął placówkę w Genui, jego miejsce na stanowisku konsula objął Makarowicz. Ten ostatni zmarł przed 7 marca 1828 roku, a więc ostatecznie nie sprawował urzędu zbyt długo.
Co ciekawe, syn Antoniego Makarowicza, Ksawery Aleksander Makarowicz osiadł w Królestwie Kongresowym i na podstawie stanowiska zajmowanego przez jego ojca otrzymał w 1845 roku szlachectwo. Przyjął herb własny Makarowicz. Córka Antoniego Makarowicza – Klementyna, po ślubie przyjęła nazwisko Le Brun.
Królewskie wyróżnienia to nie tylko ordery, ale także medale, żetony, tytuły, awanse, a nawet biżuteria. W czasie panowania króla Stanisława Augusta różnorodność tego typu nagród znacznie wzrosła, by szybko zniknąć wraz z upadkiem Rzeczpospolitej. W nagrodach udzielanych przez króla jak w soczewce odbijają się przypisywane mu cechy charakteru. Medale i żetony świadczą o szczerym podziwie monarchy dla ludzi nauki i sztuki, a powszechne rozdawnictwo orderów o słabości charakteru. W trakcie wykładu spróbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę wiemy o orderach, medalach i żetonach udzielanych przez Stanisława Augusta Poniatowskiego i jak w nich umiejscowić medal Virtuti Militari.
Ostatni wpis na stronie pochodzi z 26 czerwca 2020 roku, a więc sprzed blisko trzech miesięcy. Nie oznacza to jednak, że porzuciłem stronę na dobre i nie mam zamiaru nic więcej pisać. Wręcz przeciwnie – pisałem bardzo dużo. Tyle tylko, że poza stroną. Mniej więcej w czerwcu dowiedziałem się od Damiana Marciniaka, że na jego dwunastej aukcji oferowany będzie oryginalny medal Virtuti Militari z 1792 roku. Opowiedziałem mu o planie zebrania w jednej publikacji wszystkich znanych egzemplarzy, na wzór książki Dariusza Jaska o studukatówce Zygmunta III Wazy. Pomysł mu się spodobał i zaproponował żeby taką broszurkę dołączyć do katalogu, jako materiał towarzyszący aukcji. Czasu było mało, a nawet bardzo mało. Uznałem jednak, że warto spróbować. Ostatecznie udało się opublikować pracę na ok. 70 stron, która podzielona jest na trzy części. W pierwszej nakreślam tło historyczne medalu i okoliczności jego powstania. W drugiej próbuję zrekonstruować listę wyróżnionych medalem złotym i srebrnym. W trzeciej skupiam się na analizie znanych rysunkach awersu i rewersu oraz matrycach z kolekcji Mennicy Polskiej S.A. Wreszcie na zakończenie prezentuję dziewięć z jedenastu znanych mi egzemplarzy. Nie udało mi się jedynie pozyskać zdjęć z Państwowego Muzeum Ermitażu. Książka w ten wtorek książka trafiła na maszynę drukarską i jeszcze w tym miesiącu będzie kolportowana wraz z katalogiem 12 aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Ja tym czasem wracam do pisania na stronę. Trzeba ją trochę ożywić po tej nieplanowanej przerwie.
Punktem wyjścia dla tego wpisu jest oferta zdjęcia opisanego jako “Toruń Wojskowa organizacja RZŻ Odznaczenia“. Antykwariat oferujący zdjęcie kilka miesięcy wcześniej na jednym z forów internetowych próbował zorientować się co oznacza tajemniczy skrót R.Z.Ż. Uzyskał jedynie informację, że zdjęcie zostało wykonane w Toruniu na tle budynku arsenału. Można by w takim wypadku przypuszczać, że zdjęcie przedstawia pracowników jakiejś instytucji związanej ze zbrojeniem. Nic bardziej mylnego. W rzeczywistości zdjęcie przedstawia pracowników Rejonowego Zakładu Żywnościowego w Toruniu. Była to jednostka intendentury podległa Dowództwu Okręgu Korpusu nr VIII w Toruniu, która zajmowała się zakupem bieżącej aprowizacji oraz gromadzeniem zapasów na wypadek ewentualnej mobilizacji. W zakresie jej zainteresowania było nie tylko wyżywienie dla żołnierzy, ale także pasza dla zwierząt będących na inwentarzu wojska (w tym w szczególności koni) oraz materiały opałowa i napędowe. Poza magazynami zakład posiadał także własną piekarnię. Przy tak szerokim zakresie obowiązków, liczba osób widocznych na zdjęciu nie wydaje się przesadzona.
Oczywiście rozszyfrowanie skrótu wydaje się przyjemne, ale pozostaje jeszcze odpowiedzieć sobie na pytanie, kiedy zdjęcie zostało wykonane. Rejonowy Zakład Żywnościowy w Toruniu powstał w wyniku reorganizacji struktur intendentury pod koniec 1924 roku. Zlikwidowany zostały zaś w pierwszej połowie lat trzydziestych, kiedy zastąpiła go Składnica Materiału Intendenckiego nr 8 w Toruniu. Ta raty wyznaczają potencjalny czas wykonania zdjęcia. Inną okolicznością pomagającą zawęzić poszukiwania jest fakt, że na piersi wszystkich osób ubranych w stroje cywilne, widoczny jest medal dziesięciolecia odzyskanej niepodległości z charakterystycznym profilem marszałka Józefa Piłsudskiego. Pracownicy Rejonowy Zakładów Żywnościowych w Toruniu otrzymali ten medal na podstawie rozporządzenia Ministra Spraw Wojskowych z dnia 3 listopada 1928 roku nr 1775/Og. Pers. Stroje widoczne na zdjęciu potwierdzają, że mogło ono być wykonane w listopadzie. Dlatego należy przyjąć, że najprawdopodobniej było to zdjęcie wykonane w listopadzie 1928 roku, w związku z uroczystym wręczeniem medalu pracownikom zakładów.
Pod koniec zeszłego miesiąca na jednej z aukcji w Stanach Zjednoczonych oferowany był ciekawy puchar nagrodowy. Był on udzielony przez króla Rumunii Michała I. Co ciekawe, miał on a tamtym czasie zaledwie 12 lat i w jego imieniu władzę sprawowała Rada Regencyjna. Sam były król zmarł zaledwie dwa i pół roku temu, w grudniu 2017 roku. Puchar był nagrodą dla konia Proctor, którego dosiadał amerykański oficer, kapitan William Badford. Puchar wygrany w Warszawie 1929 roku był co prawda nagrodą dla konia, ale nie sposób abstrahować od jeźdźca. Był on nie tylko oficerem kawalerii, ale także aktywnym jeźdźcem. Ukończył wojskową szkołę średnią, co przypuszczalnie musiało być jakimś odpowiednikiem przedwojennego Korpusu Kadetów, a następnie kontynuował edukację wojskową w Szkole Kawalerii w Saumur we Francji. Jeśli spojrzeć na dostępne w internecie wzmianki o jego sukcesach sportowych, to uczestnictwo w III Międzynarodowych Konkursach Hippicznych w Warszawie stanowiło raczej początek jego kariery sportowej pomimo, że miał już w tym czasie 32 lata. W 1932 roku z przyzwoitym wynikiem brał udział w olimpiadzie w Los Angeles, a cztery lata później w słynnej olimpiadzie w Berlinie.
Sam puchar wykonany jest w stylu Art Deco i pięknie zachowany. Na jednej stronie znajduje się dedykacja w języku francuskim, a na odwrotnej monogram króla Rumunii Michała I. Wbrew pozorom puchar nie został wykonany ani przez jubilera rumuńskiego, ani polskiego. Pochodzi z funkcjonującego do dziś zakładu Asprey & Co. w Londynie. Puchary wysoki jest na niewiele ponad 15 cm. i z pewnością doskonale będzie się prezentował w czyjejś gablocie.
Niedawno na aukcji w Stanach Zjednoczonych sprzedany został dokument potwierdzający nadanie krzyża waleczności gen. Bułak-Bałachowicza kpt Donaldowi Shermanowi z 71. Pułku Piechoty, opisany jako “Polish military document”. W zasadzie nic w tym szczególnego i pewnie nie zwrócił bym na niego uwagi, gdyby nie cały szereg osobliwości z nim związanych. Po pierwsze dokument wystawiony jest na papierze firmowym Prezesa Zarządu Powiatowego Związku Powstańców i Wojaków Okręgu Korpusu VIII w Gdyni. Po drugie datowany jest na 11 listopada 1939 roku. Dokument informuje, że kpt. Sherman został odznaczony krzyżem w dniu 9 listopada 1939 roku za zasługi dla związku powstańców i wojaków oraz na polu pracy społecznej. Można więc przypuszczać, że było to nadanie przynajmniej inspirowane przez lokalny oddział Związku. Biorąc pod uwagę krótki czas jaki minął od nadania, do wydania poświadczającego ten fakt dokumentu, można nawet przypuszczać, że związek miał jakieś porozumienie z kapitułą, na podstawie którego upoważniony był do nadawania krzyża. Oczywiście podstawową ciekawostką jest właśnie data nadania krzyża i wystawienia dokumentu. Można przypuszczać, że była to pewna forma pocieszenia i wykazania aktywności patriotycznej, w początkach drugiej Wojny Światowej. Dlatego można na niego patrzeć nie tylko przez pryzmat kontrowersyjnego odznaczenia, ale także jako na świadectwo indywidualnego oporu wobec nowo zastanej rzeczywistości wojennej, końca 1939 roku.
Tytuł tego wpisu został celowo uproszczony, żeby było go łatwiej wyszukać. Choć od szczytu “popularności” tego fałszerstwa minęła już dekada, to wciąż pojawia się ono na rynku i jak widać można na nie nabrać tak renomowane domy jak np. Schloss Ahlden. Link do tej aukcji przesłał mi p. Marek Klimek, prowadzący blog o miniaturach portretowych. Po raz pierwszy z tym fałszerstwem spotkałem się w lutym 2014 roku. Identyczna w wykonaniu gwiazda, oferowana była przez jeden z francuskich domów aukcyjnych. Przedmiotem całej aukcji miały być pamiątki odziedziczone po “Madame X”. O ile pamiętam, była to jedyna pamiątka historyczno-wojskowa. Tym samym w sposób, który nie był wprost wypowiedziany, dodano przedmiotowi legendę. Może gdzieś w szpargałach starszej pani zachowała się unikalna pamiątka, którą teraz uda się kupić za ułamek ceny. Ta kusząca perspektywa na szczęście nikogo nie zwiodła i obiekt z ceną szacunkową 3.000 – 3.200 euro nie znalazł żadnego kupca. Rok później w maju 2015 roku ta sama gwiazda znalazła się w ofercie XL aukcji Antykwariatu Lamus, pod pozycją 520. Jednak tym razem już z kategorycznym opisem, że jest to pamiątka po ks. Józefie Poniatowskim, odziedziczona przez jego siostrę. Jako ostatnią właścicielką gwiazdy wskazano Marię Teresę Tyszkiewiczową, która zmarła w 1992 roku. W konsekwencji musiała także wzrosnąć cena obiektu. Licytacja miała się rozpocząć od 45.000 zł. Powiadomiłem dom aukcyjny o fałszerstwie i do dziś zapamiętałem wzorową reakcję Andrzeja Osełki, który zadzwonił wyjaśnić wszystkie wątpliwości, po czym obiekt z aukcji wycofał. Zapamiętałem to dokładnie, ponieważ w tamtym czasie domy aukcyjne niechętnie jeszcze reagowały na zgłaszane przypadki falsyfikatów. Reakcja była tym bardziej godna uwagi, że osoba oferująca przedmiot do Antykwariatu Lamus przedstawiła opinię dr Z. D-W, pracownika jednego ze stołecznych muzeów, mającą świadczyć o jego oryginalności. Tego egzemplarza więcej nie spotkałem.
Dopiero teraz na aukcji Schloss Ahlden pojawił się bliźniaczy egzemplarz, który jednak różni się detalami wykonania. W tym w szczególności podkład gwiazdy wyłożony na całej powierzchni cekinami. Za to niemal identyczny jeśli chodzi o krzyż i elementy umieszczone w centralnej części. W dniu 14 kwietnia 2020 roku, a więc na blisko miesiąc przed aukcją poinformowałem mailowo dom aukcyjny o tym, że jest to fałszerstwo i zapytałem jednocześnie czy dołączono do niego opinię dr Z. D-W. Niecierpliwie czekałem na odpowiedź, bo w zasadzie tylko ona blokowała upublicznienie tego tekstu. Niestety do dnia aukcji żadnej odpowiedzi nie otrzymałem. Co więcej, z informacji na stronie domu aukcyjnego wynika, że gwiazda nie została z aukcji wycofana. Schloss Ahlden musi być bardzo pewny swoich racji, ponieważ jego wątpliwości nie wzbudziło nawet to, że tak rzadki obiekt nie sprzedał się w umiarkowanej cenie 5.500 euro. Potwierdzeniem tego braku wątpliwości może być fakt, że Schloss Ahlden oferuje ją w ramach sprzedaży po aukcyjnej w cenie wywoławczej 5.500 euro.
Trzeci egzemplarz, różniący się wyraźnie od dwóch poprzednich, oferowany był przez Antykwariat Numizmatyczny Pawła Niemczyka (obecnie Michała Niemczyka), w 15 marca 2012 roku i został sprzedany za 30.000 zł. Trochę zaskakuje dlaczego obiekt tej klasy nie był oferowany na aukcji stacjonarnej, tylko przez allegro w cenie wywoławczej od 1 zł. W opisie aukcji zaznaczono, że “podobny egzemplarz gwiazdy zachowany ze spuścizny po księciu Józefie Poniatowskim znajduje się w polskich zbiorach muzealnych“. Ja takiego egzemplarza nie znam i wedle mojej najlepszej wiedzy haftowana gwiazda nie zachowała się ani po Józefie Poniatowskim, ani po Ludwiku Davout. Jeśli ktoś ma lepsze informacje, proszę o udzielenie podpowiedzi w komentarzu. Nabytek najwyraźniej nie uszczęśliwił nabywcy, ponieważ już dwa lata później 24 maja 2014 roku gwiazda oferowana była na 5 aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Pawła Niemczyka pod pozycją 514. Przedmiot oferowany za 15.000 zł. cieszył się uwagą tylko jednego licytanta, który z prowizją domu aukcyjnego musiał za niego zapłacić 17.250 zł. Od tego czasu gwiazdy więcej nie widziałem.
Gwiazda Krzyża Wielkiego Orderu Wojskowego Księstwa Warszawskiego jest na tyle rzadkim przedmiotem, że rzeczywiście dekadę temu nie było jej za bardzo do czego porównywać. Patrząc pod tym kątem pomyłka była możliwa. Szczególnie jeśli do gwiazdy dołączona była opinia dr Z. D-W, autora publikacji na temat orderów lub jeśli renomowany dom aukcyjny powoływał się na podobny egzemplarz, a nabywca nie miał możliwości samodzielnego zweryfikowania tych okoliczności. Z drugiej strony sposób wykonania gwiazdy jest zupełnie różny od standardów właściwych dla epoki i standardów właściwych dla innych gwiazd polskich orderów. Jedynym sensownym wytłumaczeniem jest fakt, że z tej samej pracowni wyszło sporo gwiazd orderu Orła Białego (będą one przedmiotem osobnego wpisu, nad którym myślę już od dłuższego czasu) i one stanowiły materiał porównawczy, na tle którego omawiane gwiazdy mogły wypadać wiarygodnie. Dlatego pomyłki były możliwe i jak pokazuje doświadczenie, nadal są możliwe.