Generał Józef Bem jest powszechnie znany jako uczestnik Wiosny Ludów na Węgrzech w 1848 roku. Być może dlatego mniej zapisał się w społecznej świadomości jego udział w powstaniu listopadowym. Jednak to właśnie powstanie przyniosło mu awans od stopnia majora do generała. Późniejszy bohater Polski i Węgier zasłużył się nie tylko odwagą, ale także wysokimi kompetencjami w dowodzeniu artylerią. W uznaniu tych działań Naczelny Wódz wyróżnił go w dniu 1 lipca 1931 roku złotym Krzyżem Wojskowym Polskim. Wydawać by się mogło, że takie wyróżnienie było dostatecznym zaszczytem. Jednak po upadku Warszawy, kiedy los powstania był już właściwie przesądzony, rozdawnictwo krzyży wzrosło. W sposób oczywisty zdewaluowało to wartość nadania. Ostatecznie krzyż złoty otrzymały 1794 osoby. Było ich niemal tyle samo co kawalerów krzyża srebrnego, który wręczono 1963 razy. W zupełnym oderwaniu od spraw powstańczych i samego orderu, po zakończeniu insurekcji znacząco wzrosła rola generała Bema. Stał się on bohaterem rozpoznawanym nie tylko w środowiskach Wielkiej Emigracji, ale także jedną z centralnych postaci Wiosny Ludów na Węgrzech. Nie mogą więc dziwić próby idealizacji takiej postaci. Jedną z nich jest pokazana po lewej stronie francuska grafika, przedstawiająca generała. Przed Orderem Legii Honorowej widoczny jest Krzyż Wojskowy Polski. Tyle tylko, że nie jest to krzyż złoty, jaki otrzymał Józef Bem, ale krzyż kawalerski z czarnymi ramionami. Oczywiście można to potraktować jako błąd zagranicznego grafika. Tym bardziej, że nie jest to jedyna grafika na której występuje on z krzyżem wyższej klasy.
Jak jednak potraktować widoczną na zdjęciu po lewej pamiątkę. Jest to rękopis dzieła Józefa Bema pod tytułem “O powstaniu narodowym w Polsce”. Pod nim znajduje się szkatuła z ziemią pobraną z pola bitwy pod Ostrołęką. Wreszcie ostatni element widoczny na fotografii to epolety należące do kapitana, a późniejszego generała. Mimo tak wspaniałych pamiątek osobistych po Bemie, centralnym punktem ekspozycji, którą można było oglądać w 1927 roku w Pałacu Sztuki w Krakowie, na wystawie “Generał Bem i jego epoka”, jest wspomniana wcześniej szkatuła. Poza informacją o zawartości, umieszczono na niej wieniec laurowy i gwiazdę Orderu Wojennego Virtuti Militari. Przeciętny odbiorca może to odebrać jako sugestię wyróżnienia generała Bema jeszcze wyższą klasą orderu niż nawet krzyż kawalerski. To oczywiście nie jedyne niedopowiedzenie, ponieważ bitwa pod Ostrołęką była przez stronę polską przegrana. Tym czasem wieniec laurowy może sugerować coś zupełnie odmiennego. Zdjęcie ciekawe jest także z innego powodu. Dowodzi, że gwiazdy Orderu Wojennego Virtuti Militari były wykonywane w okresie międzywojennym nie tylko na potrzeby osób nim wyróżnionych, ale także do innych celów. W tym wypadku o charakterze pamiątkowym.
Kilka miesięcy temu oferowana była miniatura przedstawiająca urzędnika w surducie. Wedle opisu miał to być Antoni Erazm Moharewicz – konsul w Gdańsku. Jednak nie to było ciekawe w tej miniaturze. Przedstawiony na niej urzędnik nosi na szyi Order Świętego Stanisława III klasy, który dość wiernie oddaje szczegóły charakterystyczna dla krzyży tego orderu z okresu Królestwa Polskiego przed 1828 rokiem. Poza nim na miniaturowym portrecie widać także Order Świętego Włodzimierza, a może nawet mocno uproszczony Order Świętej Anny. Autorem małego dzieła był niejaki Milot w 1825 roku. Moją próbę zaspokojenia ciekawości rozpocząłem od poszukiwania informacji o konsulu Moharewiczu. Okazało się, że w rzeczywistości nazywał się Antoni Makarowicz (Макарович Антон Константинович) i w dniu 6 września 1818 roku otrzymał Order Świętego Stanisława trzeciej klasy. Był w tym czasie sekretarzem konsulatu rosyjskiego w Gdańsku. Dlaczego to relatywnie wysokie wyróżnienie otrzymał rosyjski urzędnik konsularny w zagranicznym wtedy mieście? Odpowiedź przynosi opublikowana 1909 roku korespondencja Franciszka Ksawerego Druckiego-Lubeckiego. Wynika z niej, że w początku lat dwudziestych XIX wieku, ks. Konstanty powierzał Makarowiczowi wożenie do Petersburga dokumentów Rady Administracyjnej Królestwa Polskiego. Powierzenie tego zadania było co najmniej świadectwem dużego zaufania jakim był obdarzany.
W tym czasie konsulem rosyjskim w Gdańsku był Karl von Heydeken. Kiedy w 1824 roku objął placówkę w Genui, jego miejsce na stanowisku konsula objął Makarowicz. Ten ostatni zmarł przed 7 marca 1828 roku, a więc ostatecznie nie sprawował urzędu zbyt długo.
Co ciekawe, syn Antoniego Makarowicza, Ksawery Aleksander Makarowicz osiadł w Królestwie Kongresowym i na podstawie stanowiska zajmowanego przez jego ojca otrzymał w 1845 roku szlachectwo. Przyjął herb własny Makarowicz. Córka Antoniego Makarowicza – Klementyna, po ślubie przyjęła nazwisko Le Brun.
Królewskie wyróżnienia to nie tylko ordery, ale także medale, żetony, tytuły, awanse, a nawet biżuteria. W czasie panowania króla Stanisława Augusta różnorodność tego typu nagród znacznie wzrosła, by szybko zniknąć wraz z upadkiem Rzeczpospolitej. W nagrodach udzielanych przez króla jak w soczewce odbijają się przypisywane mu cechy charakteru. Medale i żetony świadczą o szczerym podziwie monarchy dla ludzi nauki i sztuki, a powszechne rozdawnictwo orderów o słabości charakteru. W trakcie wykładu spróbujemy odpowiedzieć sobie na pytanie, co tak naprawdę wiemy o orderach, medalach i żetonach udzielanych przez Stanisława Augusta Poniatowskiego i jak w nich umiejscowić medal Virtuti Militari.
Ostatni wpis na stronie pochodzi z 26 czerwca 2020 roku, a więc sprzed blisko trzech miesięcy. Nie oznacza to jednak, że porzuciłem stronę na dobre i nie mam zamiaru nic więcej pisać. Wręcz przeciwnie – pisałem bardzo dużo. Tyle tylko, że poza stroną. Mniej więcej w czerwcu dowiedziałem się od Damiana Marciniaka, że na jego dwunastej aukcji oferowany będzie oryginalny medal Virtuti Militari z 1792 roku. Opowiedziałem mu o planie zebrania w jednej publikacji wszystkich znanych egzemplarzy, na wzór książki Dariusza Jaska o studukatówce Zygmunta III Wazy. Pomysł mu się spodobał i zaproponował żeby taką broszurkę dołączyć do katalogu, jako materiał towarzyszący aukcji. Czasu było mało, a nawet bardzo mało. Uznałem jednak, że warto spróbować. Ostatecznie udało się opublikować pracę na ok. 70 stron, która podzielona jest na trzy części. W pierwszej nakreślam tło historyczne medalu i okoliczności jego powstania. W drugiej próbuję zrekonstruować listę wyróżnionych medalem złotym i srebrnym. W trzeciej skupiam się na analizie znanych rysunkach awersu i rewersu oraz matrycach z kolekcji Mennicy Polskiej S.A. Wreszcie na zakończenie prezentuję dziewięć z jedenastu znanych mi egzemplarzy. Nie udało mi się jedynie pozyskać zdjęć z Państwowego Muzeum Ermitażu. Książka w ten wtorek książka trafiła na maszynę drukarską i jeszcze w tym miesiącu będzie kolportowana wraz z katalogiem 12 aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Ja tym czasem wracam do pisania na stronę. Trzeba ją trochę ożywić po tej nieplanowanej przerwie.
Punktem wyjścia dla tego wpisu jest oferta zdjęcia opisanego jako “Toruń Wojskowa organizacja RZŻ Odznaczenia“. Antykwariat oferujący zdjęcie kilka miesięcy wcześniej na jednym z forów internetowych próbował zorientować się co oznacza tajemniczy skrót R.Z.Ż. Uzyskał jedynie informację, że zdjęcie zostało wykonane w Toruniu na tle budynku arsenału. Można by w takim wypadku przypuszczać, że zdjęcie przedstawia pracowników jakiejś instytucji związanej ze zbrojeniem. Nic bardziej mylnego. W rzeczywistości zdjęcie przedstawia pracowników Rejonowego Zakładu Żywnościowego w Toruniu. Była to jednostka intendentury podległa Dowództwu Okręgu Korpusu nr VIII w Toruniu, która zajmowała się zakupem bieżącej aprowizacji oraz gromadzeniem zapasów na wypadek ewentualnej mobilizacji. W zakresie jej zainteresowania było nie tylko wyżywienie dla żołnierzy, ale także pasza dla zwierząt będących na inwentarzu wojska (w tym w szczególności koni) oraz materiały opałowa i napędowe. Poza magazynami zakład posiadał także własną piekarnię. Przy tak szerokim zakresie obowiązków, liczba osób widocznych na zdjęciu nie wydaje się przesadzona.
Oczywiście rozszyfrowanie skrótu wydaje się przyjemne, ale pozostaje jeszcze odpowiedzieć sobie na pytanie, kiedy zdjęcie zostało wykonane. Rejonowy Zakład Żywnościowy w Toruniu powstał w wyniku reorganizacji struktur intendentury pod koniec 1924 roku. Zlikwidowany zostały zaś w pierwszej połowie lat trzydziestych, kiedy zastąpiła go Składnica Materiału Intendenckiego nr 8 w Toruniu. Ta raty wyznaczają potencjalny czas wykonania zdjęcia. Inną okolicznością pomagającą zawęzić poszukiwania jest fakt, że na piersi wszystkich osób ubranych w stroje cywilne, widoczny jest medal dziesięciolecia odzyskanej niepodległości z charakterystycznym profilem marszałka Józefa Piłsudskiego. Pracownicy Rejonowy Zakładów Żywnościowych w Toruniu otrzymali ten medal na podstawie rozporządzenia Ministra Spraw Wojskowych z dnia 3 listopada 1928 roku nr 1775/Og. Pers. Stroje widoczne na zdjęciu potwierdzają, że mogło ono być wykonane w listopadzie. Dlatego należy przyjąć, że najprawdopodobniej było to zdjęcie wykonane w listopadzie 1928 roku, w związku z uroczystym wręczeniem medalu pracownikom zakładów.
Niedawno na aukcji w Stanach Zjednoczonych sprzedany został dokument potwierdzający nadanie krzyża waleczności gen. Bułak-Bałachowicza kpt Donaldowi Shermanowi z 71. Pułku Piechoty, opisany jako “Polish military document”. W zasadzie nic w tym szczególnego i pewnie nie zwrócił bym na niego uwagi, gdyby nie cały szereg osobliwości z nim związanych. Po pierwsze dokument wystawiony jest na papierze firmowym Prezesa Zarządu Powiatowego Związku Powstańców i Wojaków Okręgu Korpusu VIII w Gdyni. Po drugie datowany jest na 11 listopada 1939 roku. Dokument informuje, że kpt. Sherman został odznaczony krzyżem w dniu 9 listopada 1939 roku za zasługi dla związku powstańców i wojaków oraz na polu pracy społecznej. Można więc przypuszczać, że było to nadanie przynajmniej inspirowane przez lokalny oddział Związku. Biorąc pod uwagę krótki czas jaki minął od nadania, do wydania poświadczającego ten fakt dokumentu, można nawet przypuszczać, że związek miał jakieś porozumienie z kapitułą, na podstawie którego upoważniony był do nadawania krzyża. Oczywiście podstawową ciekawostką jest właśnie data nadania krzyża i wystawienia dokumentu. Można przypuszczać, że była to pewna forma pocieszenia i wykazania aktywności patriotycznej, w początkach drugiej Wojny Światowej. Dlatego można na niego patrzeć nie tylko przez pryzmat kontrowersyjnego odznaczenia, ale także jako na świadectwo indywidualnego oporu wobec nowo zastanej rzeczywistości wojennej, końca 1939 roku.
Tytuł tego wpisu został celowo uproszczony, żeby było go łatwiej wyszukać. Choć od szczytu “popularności” tego fałszerstwa minęła już dekada, to wciąż pojawia się ono na rynku i jak widać można na nie nabrać tak renomowane domy jak np. Schloss Ahlden. Link do tej aukcji przesłał mi p. Marek Klimek, prowadzący blog o miniaturach portretowych. Po raz pierwszy z tym fałszerstwem spotkałem się w lutym 2014 roku. Identyczna w wykonaniu gwiazda, oferowana była przez jeden z francuskich domów aukcyjnych. Przedmiotem całej aukcji miały być pamiątki odziedziczone po “Madame X”. O ile pamiętam, była to jedyna pamiątka historyczno-wojskowa. Tym samym w sposób, który nie był wprost wypowiedziany, dodano przedmiotowi legendę. Może gdzieś w szpargałach starszej pani zachowała się unikalna pamiątka, którą teraz uda się kupić za ułamek ceny. Ta kusząca perspektywa na szczęście nikogo nie zwiodła i obiekt z ceną szacunkową 3.000 – 3.200 euro nie znalazł żadnego kupca. Rok później w maju 2015 roku ta sama gwiazda znalazła się w ofercie XL aukcji Antykwariatu Lamus, pod pozycją 520. Jednak tym razem już z kategorycznym opisem, że jest to pamiątka po ks. Józefie Poniatowskim, odziedziczona przez jego siostrę. Jako ostatnią właścicielką gwiazdy wskazano Marię Teresę Tyszkiewiczową, która zmarła w 1992 roku. W konsekwencji musiała także wzrosnąć cena obiektu. Licytacja miała się rozpocząć od 45.000 zł. Powiadomiłem dom aukcyjny o fałszerstwie i do dziś zapamiętałem wzorową reakcję Andrzeja Osełki, który zadzwonił wyjaśnić wszystkie wątpliwości, po czym obiekt z aukcji wycofał. Zapamiętałem to dokładnie, ponieważ w tamtym czasie domy aukcyjne niechętnie jeszcze reagowały na zgłaszane przypadki falsyfikatów. Reakcja była tym bardziej godna uwagi, że osoba oferująca przedmiot do Antykwariatu Lamus przedstawiła opinię dr Z. D-W, pracownika jednego ze stołecznych muzeów, mającą świadczyć o jego oryginalności. Tego egzemplarza więcej nie spotkałem.
Dopiero teraz na aukcji Schloss Ahlden pojawił się bliźniaczy egzemplarz, który jednak różni się detalami wykonania. W tym w szczególności podkład gwiazdy wyłożony na całej powierzchni cekinami. Za to niemal identyczny jeśli chodzi o krzyż i elementy umieszczone w centralnej części. W dniu 14 kwietnia 2020 roku, a więc na blisko miesiąc przed aukcją poinformowałem mailowo dom aukcyjny o tym, że jest to fałszerstwo i zapytałem jednocześnie czy dołączono do niego opinię dr Z. D-W. Niecierpliwie czekałem na odpowiedź, bo w zasadzie tylko ona blokowała upublicznienie tego tekstu. Niestety do dnia aukcji żadnej odpowiedzi nie otrzymałem. Co więcej, z informacji na stronie domu aukcyjnego wynika, że gwiazda nie została z aukcji wycofana. Schloss Ahlden musi być bardzo pewny swoich racji, ponieważ jego wątpliwości nie wzbudziło nawet to, że tak rzadki obiekt nie sprzedał się w umiarkowanej cenie 5.500 euro. Potwierdzeniem tego braku wątpliwości może być fakt, że Schloss Ahlden oferuje ją w ramach sprzedaży po aukcyjnej w cenie wywoławczej 5.500 euro.
Trzeci egzemplarz, różniący się wyraźnie od dwóch poprzednich, oferowany był przez Antykwariat Numizmatyczny Pawła Niemczyka (obecnie Michała Niemczyka), w 15 marca 2012 roku i został sprzedany za 30.000 zł. Trochę zaskakuje dlaczego obiekt tej klasy nie był oferowany na aukcji stacjonarnej, tylko przez allegro w cenie wywoławczej od 1 zł. W opisie aukcji zaznaczono, że “podobny egzemplarz gwiazdy zachowany ze spuścizny po księciu Józefie Poniatowskim znajduje się w polskich zbiorach muzealnych“. Ja takiego egzemplarza nie znam i wedle mojej najlepszej wiedzy haftowana gwiazda nie zachowała się ani po Józefie Poniatowskim, ani po Ludwiku Davout. Jeśli ktoś ma lepsze informacje, proszę o udzielenie podpowiedzi w komentarzu. Nabytek najwyraźniej nie uszczęśliwił nabywcy, ponieważ już dwa lata później 24 maja 2014 roku gwiazda oferowana była na 5 aukcji Antykwariatu Numizmatycznego Pawła Niemczyka pod pozycją 514. Przedmiot oferowany za 15.000 zł. cieszył się uwagą tylko jednego licytanta, który z prowizją domu aukcyjnego musiał za niego zapłacić 17.250 zł. Od tego czasu gwiazdy więcej nie widziałem.
Gwiazda Krzyża Wielkiego Orderu Wojskowego Księstwa Warszawskiego jest na tyle rzadkim przedmiotem, że rzeczywiście dekadę temu nie było jej za bardzo do czego porównywać. Patrząc pod tym kątem pomyłka była możliwa. Szczególnie jeśli do gwiazdy dołączona była opinia dr Z. D-W, autora publikacji na temat orderów lub jeśli renomowany dom aukcyjny powoływał się na podobny egzemplarz, a nabywca nie miał możliwości samodzielnego zweryfikowania tych okoliczności. Z drugiej strony sposób wykonania gwiazdy jest zupełnie różny od standardów właściwych dla epoki i standardów właściwych dla innych gwiazd polskich orderów. Jedynym sensownym wytłumaczeniem jest fakt, że z tej samej pracowni wyszło sporo gwiazd orderu Orła Białego (będą one przedmiotem osobnego wpisu, nad którym myślę już od dłuższego czasu) i one stanowiły materiał porównawczy, na tle którego omawiane gwiazdy mogły wypadać wiarygodnie. Dlatego pomyłki były możliwe i jak pokazuje doświadczenie, nadal są możliwe.
Szwendając się pod granicach internetu trafiłem ostatnio przez przypadek na stronę domu aukcyjnego w Ukrainie, który oferował krzyż orderu Virtuti Militari z (uwaga, uwaga!) 1792 roku. Rzecz na tyle niespotykana, że nie dziwi dlaczego byłem zaskoczony jej wyglądem. Jest to kolejny przykład przeróbki krzyża z okresu międzywojennego. Jednak tym razem fałszerz nie podjął wysiłku wymiany środkowej części lub choćby nałożenia na nią tarcz imitujących XIX-wieczne wykonanie. Zniszczył jedynie odwrotną stronę z pogonią. Przypuszczalnie chciał w ten sposób nadać jej bardziej indywidualny charakter. Wyszło tak, jak gdyby pogoń wróciła właśnie z wojny 1792 roku. Do tego na ramionach rewersu wyryte zostały inicjały Stanisława Augusta Poniatowskiego. No i oczywiście wielki finał oszpecania krzyża, czyli dołożenie łącznika mającego przedstawiać jak sądzę dwie gałązki. Praca ta została wykonana z równie wielką precyzją jak pozostałe przeróbki. Można nazwać te przeróbki śmiesznymi, nieudolnymi, złymi, a jednak ktoś kupił ten krzyż za 2.500 dolarów. Choć to fałszerstwo pochodzi sprzed wielu lat, warto sobie odnotować jego zdjęcie. Tym bardziej, że ostatnio na aukcjach pojawiło się trochę falsyfikatów, którym poświęcone będą także kolejne dwa wpisy.
Fotografia Józefa Patelskiego z 50-tej aukcji Antykwariatu Wójtowicz
Dzisiejszy wpis będzie notatką z wielkiego niedoszacowania wartości, jakie mi się ostatnio przytrafiło. Na jubileuszowej 50-tej aukcji Antykwariatu Wójtowicz oferowany był zespół kilkudziesięciu pamiątek związanych z powstaniem styczniowym i Wielką Emigracją. Wśród nich istotną część stanowiły fotografie pamiątkowe powstańców styczniowych. Jedna z nich, wykonana w 1878 roku w zakładzie fotograficznym Walerego Rzewuskiego, przedstawiała Józefa Patelskiego. Był on uczestnikiem powstania listopadowego i powstania styczniowego. Postać godna uwagi i zapamiętania, ale też nie wyróżniająca się w sposób szczególny na tle innych powstańczych biografii. Pozostawił po sobie pamiętniki z okresu Królestwa Polskiego i powstania listopadowego. Może najbardziej zaimponowało mi w jego życiorysie to, że po śmierci swojej żony rozdał cały swój majątek na cele dobroczynne. Dlaczego więc zainteresowało mnie jego zdjęcie? To widać na samej fotografii. Chodzi oczywiście o złoty Krzyż Wojskowy Polski widoczny na jego piersi. Otrzymał go 17 września 1831 roku, wraz z awansem na stopień kapitana. Jestem przekonany, że to właśnie ten element był powodem dla którego u mnie i jak się później okazało, jeszcze przynajmniej kilku innym osobom serce zaczęło bić szybciej. Wedle mojej wiedzy jest to jedyna XIX wieczna fotografia przedstawiająca Krzyż Wojskowy Polski na piersi kawalera tego orderu. Z tego powodu przekonany byłem, że cena wywoławcza na poziomie 120 zł. jest oczywiście zaniżona. W swojej naiwności postanowiłem nawet przystąpić do licytacji. Nie spodziewałem się jednak rozwoju zdarzeń, jaki miał miejsce w dniu aukcji. Oferta poszybowała do ceny końcowej 3.080 zł. (wliczając w to prowizję antykwariatu) tak szybko, że nawet nie zdążyłem kliknąć swojej oferty. Muszę przyznać, że byłem i nadal jestem tym wynikiem zaskoczony. Głównie dlatego, że zdjęcie nie jest unikatowe i znane jest z szeregu zbiorów publicznych.
Portret Józefa Patelskiego ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie
Kiedy już wiedziałem, że tym razem fotografia dla mnie przepadła, postanowiłem zrobić o niej notatkę na stronę, a w konsekwencji szukać dodatkowych informacji o Józefie Patelskim, samym zdjęciu i jego orderze. Jak się później okazało, dopiero na tym etapie pojawiły rzeczywiście ciekawe pytania. Pozycją sąsiednią, w stosunku do opisywanego zdjęcia, była pocztówka przedstawiająca portret Józefa Patelskiego, autorstwa Jana Nepomucena Głowackiego. Oryginał tego obrazu znajduje się obecnie w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie. Nasz bohater jest na nim zdecydowanie młodszy i występuje w mundurze powstańczym. Autor obrazu zmarł w 1847 roku, a więc z całą pewnością portret powstał przed tą datą. Ponieważ od 1834 roku na Józefie Patelskim ciążył wyrok śmierci przez powieszenie, a za nim samym rozesłano list gończy, można przypuszczać, że nie był to czas w którym chciał się afiszować ze swoją podobizną. Dlatego dość prawdopodobnie można założyć, że portret powstał na przestrzeni lat 1831-1834. Widać na nim krzyż złoty, ale na wstążce upiętej w trójkąt. Czyli w sposób charakterystyczny dla odznaczeń rosyjskich i austriackich. Nic w tym zaskakującego, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Józef Patelski przed wyrokiem śmierci zbiegł do Galicji i tam też żył i pracował autor jego portretu. Oznacza to jednak, że Józef Patelski miał inny krzyż lub co najmniej krzyż na innej wstążce niż w 1878 roku, kiedy wykonano jego zdjęcie. Oczywiście istnieje też inna, nie mniej prawdopodobna hipoteza, że Jan Nepomucen Głowacki nie miał przed sobą modela z orderem na piersi. Za tym przemawia brak dewizy orderu Virtuti Militari, przy dość szczegółowym wypracowaniu wizerunku orła na omawianym obrazie. Pominięcie dewizy wydaje się wręcz nieprawdopodobne. Uwagę zwracają także dość nienaturalne proporcje krzyża, przy wiernym oddaniu szczegółów munduru. Zdjęcie obrazu na stronie muzeum jest w wysokiej rozdzielczości, ale nie pozwala stwierdzić czy na przykład order nie został do niego domalowany później. Oczywiście należy pamiętać, że brak orderu w momencie portretowania nie musi oznaczać, że Józef Patelski rzeczywiście nie dysponował własnym egzemplarzem krzyża. Każe się jedynie zastanowić, czy to faktycznie jego egzemplarz został na tym portrecie uwieczniony.
Złoty Krzyż Wojskowy Polski Józefa Patelskiego ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie
W tym miejscu przechodzimy do być może głównego bohatera tego wpisu, czyli samego krzyża orderu po Józefie Patelskim. Decydując się na ofiarowanie swojego majątku na cele dobroczynne, jednocześnie ofiarował on swój złoty Krzyż Wojskowy Polski do obecnego Muzeum Narodowego w Krakowie. Według archiwalnej strony ze zdigitalizowanymi zbiorami muzeum, krzyż trafił do kolekcji muzealnej w 1886 roku. Co ciekawe, w obecnej wersji zbiorów cyfrowych muzeum na razie nie ma jego zdjęcia, ani nawet wpisu. Jest to typowy krzyż w wykonaniu przypisywanym do pracowni Pawła Siennickiego. Krzyż zachowany jest w relatywnie dobrym stanie i pokazuje, że nawet krzyże znajdujące się od końca XIX wieku pod pieczą kuratorów muzealnych mogą mieć wyraźne uszkodzenia laki na ramionach i emalii na wieńcu i orle. Niestety niedostępne jest zdjęcie rewersu, które być może pozwoliło by ocenić czy krzyż był intensywnie noszony. W każdym razie uszkodzenia tego egzemplarza wskazują, że charakterystyczne dla krzyży Pawła Siennickiego uszkodzenia, musiały być w dużej mierze związane ze sposobem i jakością ich wykonania i powstawały już na etapie ich użytkowania przez odznaczonych. To ważna informacja dla tych, którzy prześcigają się w pozyskaniu jak najlepiej zachowanego egzemplarza. Być może takie krzyże były noszone przez swoich kawalerów jedynie sporadycznie. Druga kwestia, która zwraca uwagę w tym konkretnym egzemplarzu, to wstążka. Jej górne zakończenie wyraźnie różni się od tego, które widoczne jest na opisywanym zdjęciu z końca XIX wieku. Może to oznaczać zmianę kompozycji wstążki lub nawet zmianę całej wstążki, już po ofiarowaniu krzyża do muzeum. Żeby jednak powiedzieć coś więcej na ten temat, należało by wykonać skan omawianej fotografii w wysokiej rozdzielczości i osobiście zbadać wstążkę. W chwili obecnej oba te zadania pozostają poza zasięgiem moich możliwości. Dlatego notuję swoją wątpliwość w tym miejscu. Ewentualnie zachęcam kogoś kto mieszka w Krakowie, żeby podjął się tego zadania.
“Młody obywatel” to tytuł magazynu ilustrowanego, dedykowanego młodzieży i wydawanego w latach 1935-1939 przez Polską Kasę Oszczędności. Nic szczególnego z kolekcjonerskiego punktu widzenia. Miałem jednak ostatnio przez przypadek w ręku jeden numer tego czasopisma i moją uwagę zwróciło duże zdjęcie krzyża orderu Virtuti Militari, umieszczone na przedostatniej stronie. Choć zostało wydrukowane na papierze gazetowym, to duże wymiary pozwalają na relatywnie dobre odwzorowanie detali. W szczególności wyróżnia się ażurowo wycięty orzeł, wypełniony białą emalią. Bardzo staranne wykonanie grawerskie o smukłych ramionach i delikatnie zaznaczonym uszku do zawieszenia było by dzisiaj z pewnością gratką kolekcjonerską. Oczywiście ja również bym sobie takiego krzyża życzył, nawet jeśli order Virtuti Militari nie stanowi przedmiotu moich zainteresowań. Nie mniej jednak uważam, że taka lekkość wykonania nie pasuje do krzyża Virtuti Militari. Znacznie bardziej podobają mi się wykonania o pełnych ramionach. Niedoścignionym wzorem takiego wykonania są oczywiście krzyże z okresu powstania listopadowego, wykonywane przez Pawła Siennickiego. To jednak temat na zupełnie inny wpis, dlatego kończę tą krótką notatkę.
Od czasu zakończenia wystawy “Blask Orderów” w Muzeum Łazienek Królewskich krążyły plotki o tym czy powstanie katalog tej wystawy, czy też nie. Ostatecznie w środowisku kolekcjonerskim największą popularność zyskała plotka, że katalogu jednak nie będzie, bo PZU nie dało pieniędzy na druk. Była to plotka tym bardziej prawdopodobna, że wspominane muzeum zorganizowało już następną wystawę o podobnej tematyce. Tym razem poświęconą orderowi Virtuti Militari. Nie mniej jednak jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia okazało się, że plotka jest potrójnie nieprawdziwa. Po pierwsze katalog się ukazał. Po drugie właśnie dzięki finansowemu wsparciu PZU (co wnioskuję z całostronicowej reklamy), a po trzecie w trzech tomach. Nie było już szansy, żeby zamówić książkę przed świętami. Kurier DHL miał przyjść w sylwestra, ale dotarł dopiero dzisiaj. Tak więc nowy rok zaczynamy od lektury i recenzji tej publikacji. Dodam w tym miejscu, że nie obiecywałem sobie wiele po książce, ponieważ słyszałem dość krytyczne zdania o samej wystawie.
Pierwszy tom, bo na razie tylko tyle zdążyłem przeczytać, podzielony jest na dwa rozdziały i w takiej kolejności postanowiłem go omówić jeszcze przed przeczytaniem. Autorem pierwszej z nich, zatytułowanej Ordery i odznaczenia Rzeczpospolitej do końca XVIII wieku jest Tadeusz Jeziorowski. Autor którego nie trzeba przedstawiać nikomu kto zainteresowany jest historią polskich orderów i odznaczeń. Tym razem także nie zawodzi czytelnika, przedstawiając historię orderów i do końca panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego w sposób ciekawy, płynny i prezentujący podstawową wiedzę. Jednocześnie jego tekst uzupełniony jest o szereg niepublikowanych wcześniej ciekawostek, czy przypisów do nieporuszanych wcześniej materiałów źródłowych. Trzeba bowiem zaznaczyć, że znakiem firmowym tego autora jest szeroka kwerenda i doskonałe obeznanie w literaturze historycznej oraz archiwaliach dotyczących opisywanej epoki. Jest także kilka pomniejszych sprostowań do wcześniejszych ustaleń innych badaczy.
Żeby nie wyjść na klakiera muszę dodać, że niestety niepotrzebnie p. Jeziorowski rozszerzył zakres swojego rozdziału o odznaczenia. Przypuszczalnie chciał w ten sposób włączyć do opracowania medale za długoletnią służbę i obrączki nadawane w insurekcji kościuszkowskiej. W efekcie wszedł na teren w którym nie porusza się już tak swobodnie i w mojej ocenie popełnił kilka błędów. W tym między innymi podając (jak wszyscy bez źródła), że medale Merentibus były noszone na wstążce. Wspomniał także o medalach z dewizami orderu Orła Białego i Świętego Stanisława, lecz pozostawiając temat bez rozwinięcia skierował to zdanie w zasadzie wyłącznie do osób dogłębnie zapoznanych z tematem. Nie podzielam także zdania autora, że medal diligentiae nie był odznaczeniem państwowym, jeśli za takie uznaje on medal za długoletnią służbę.
Dużym atutem tego rozdziału jest warstwa ilustracyjna. W zasadzie chyba wszystkie zdjęcia poza portretami, przedstawiają pamiątki w powiększeniu. Dla każdego kolekcjonera daje to miłą możliwość zwrócenia uwagę na detale. Docenić należy kilka niepublikowanych wcześniej obiektów związanych z orderem Orła Białego, który po słynnej wystawie i katalogu wydawał się już być całkowicie zilustrowany jeśli chodzi o zbiory publiczne. Interesujące są dobre zdjęcia skradzionych ostatnio pamiątek z muzeum w Dreźnie. Dużym rozczarowaniem jest natomiast ilustracja nr 44 (także po lewej) przedstawiająca XIX wieczny falsyfikat medalu Virtuti Militari i to jeszcze w jakiejś stosunkowo późnej odbitce, jako oryginału. Z niezrozumiałych względów obiekt ten i jego zdjęcie promują także ostatnią wystawę o Virtuti Militari. Zagadką jest dla mnie także zaprezentowanie kopii medalu za długoletnią służbę (il. 50) w sytuacji kiedy w zbiorach publicznych łatwo dostępne są oryginały.
Autorki drugiego rozdziału p. Izabeli Prokopowicz-Runowskiej nie znałem z wcześniejszych publikacji, więc nie wiedziałem czego się spodziewać. Okazało się to wyłącznie moją winą, ponieważ pani kustosz z Muzeum Wojska Polskiego ma już na swoim koncie kilka publikacji. Jej rozdział, choć napisany w interesujący sposób, jest już bardziej odtwórczy i nie wnosi wielu nowych informacji. Istotnym mankamentem jest oparcie konstrukcji opisu orderu Wojskowego Księstwa Warszawskiego na książce Krzysztofa Filipowa, Order Virtuti Militari, Warszawa 2012. Trzeba pamiętać, że była to książka okolicznościowa i sam Krzysztof Filipow uczestniczył w lepszych publikacjach o tym orderze. Brak dalszych poszukiwań doprowadził także do pominięcia publikacji Grzegorza Krogulca, Uwagi o orderze wojskowym Virtuti Militari, Warszawa 1987. W konsekwencji brak w książce omówienia podstawowych typów krzyży Virtuti Militari, pomimo ich umiejętnego zilustrowania. Brak szerszej kwerendy uwidocznił się także w opisie orderów powołanych i planowanych przez Sejm w powstaniu listopadowym. Autora wspomina o planowanej Gwieździe Wytrwałości. Nie dotarła jednak do informacji o planowanym odznaczeniu dla uczestników rajdu generała Giełguda zamiast którego wydano dyplomy dla tych co dobrze zasłużyli się ojczyźnie.
Nie do końca jednoznaczne są także ilustracje umieszczone w tym rozdziale. Z jednej strony z zakresu badań usunięto odznaczenia, lecz z drugiej strony wśród ilustracji zaprezentowano medal dla sędziów pokoju oraz medal dla podsędków w sądach pokoju (błędnie opisany). Tutaj można też wspomnieć o problemie z zachowaniem poprawności kolorów. Oba te obiekty widziałem na żywo w muzeum i wstążki mają zupełnie inne barwy. Nie myli mnie pamięć, ponieważ mam z tej wizyty prywatne zdjęcia. Wracając jednak do tematu. Oba interesujące obiekty są w książce ilustrowane, lecz nie są opisane. Podobnie jest ze zdjęciem Aleksandra Colonna-Walewskiego i jego gwiazd orderowych, które nie zostały w tekście omówione. Można odnieść wrażenie, że trafiły do książki tylko dlatego, że autorka nimi dysponowała.
Podsumowując pozwolę sobie odnieść się do kwestii technicznych. Każdy z tomów Blasku Orderów został wydany w nakładzie 1.000 egzemplarzy. Druk całości kosztował Muzeum 41.275,50 zł, a więc średnia cena druku jednego egzemplarza jednego tomu to 13,75 zł. brutto. Cena książki wynosi 50 zł., co uważam za cenę całkowicie usprawiedliwioną. Przy tej jakości publikacji można nawet powiedzieć, że jest to cena niska. Warto także nadmienić, że skład książki powierzono prof. Januszowi Górskiemu, co było jednym z najlepszych możliwych wyborów. Pierwszy tom liczy 164 strony z czego oba rozdziały 131 stron. Każdy z nich ma mniej więcej tą samą objętość. Biorąc jednak pod uwagę duże ilustracje, nie są to teksty zbyt obszerne. Dość powiedzieć, że przeczytałem całą książkę uważnie w jedno popołudnie. Czy warto kupić książkę i zrobić to samo? Bez wątpienia tak.
Dzisiaj trochę na luzie. W zeszłym tygodniu zakończyła się tygodniowa aukcja Warszawskiego Centrum Numizmatycznego, na której oferowane było nieznane “odznaczenie prywatne“ z XX wieku. Jest to oczywiście przeróbka wykonana dla żartu. Przypuszczalnie dla uczestników jakiejś imprezy alkoholowej, na co wskazuje kielich na awersie i dewiza Ergo Bibamus na rewersie. Kolejny numer pozwala nam sądzić, że wyróżnienie otrzymało co najmniej pięciu wesołych biesiadników. Żeby jednak nie było tak zupełnie bezproduktywnie, pozwoliłem sobie odszukać pierwowzór tej osobliwej nagrody. Dla osób choćby trochę mających pojęcie o odznaczeniach oczywiste jest, że jest to przerobiony krzyż zasługi w którym usunięto promienie między ramionami krzyża. W centralnej części na inicjałach państwowych przyklejono okrągłą blaszkę, a na niej wycięty w mosiądzu kielich. Wykonanie tej części przeróbki jest dość niechlujne. Kielich jest nieco krzywy, a wokół przerobionych miejsc widać ślady kleju. Taka fuszerka dziwi w kontekście pięknego i starannie wykonanego grawerunku na rewersie. Szczegóły krzyża takie jak faktura pod czerwoną emalią, wzór ornamentu na otoku i krój łącznika wskazują, że jest to typ opisany w katalogu Zbigniewa Krotke, Polski krzyż zasługi 1923-2000. Dzieje i katalog, pod numerem katalogowym PRL Z/S.2. Biorąc pod uwagę podane w opisie aukcji wymiary jest najprawdopodobniej odmiana a lub b, czyli któryś z krzyży wykonanych przez Mennicę Państwową między pierwszą połową lat 60-tych, a latami 80-tymi. (Jedynie na marginesie można się zastanawiać, gdzie autor opisu z WCN dopatrzył się w tym krzyżu srebra?) Przy czym raczej skłaniam się do typu a, który wedle autora omawianego katalogu wręczany był od połowy lat 60-tych do końca lat 70-tych. Rewersy tych krzyży były płaskie i właśnie takie wrażenie sprawia zdjęcie umieszczone w opisie aukcji przez WCN. Jednak bez wzięcia krzyża do ręki trudno będzie to określić jednoznacznie. Być może wśród czytelników tego wpisu jest szczęśliwy nabywca krzyża, który podzieli się w komentarzu swoim wrażeniem.
Na przedostatniej aukcji internetowej Warszawskiego Centrum Numizmatycznego oferowany był “krzyż srebrny Orderu Wojskowego Virtuti Militari“. Jest to w mojej ocenie doskonały przykład podsumowujący stan wiedzy o XIX wiecznych krzyżach tego orderu. Celowo posłużyłem się takim nieprecyzyjnym zwrotem, ponieważ powszechnie przyjmuje się jedno określenie Order Virtuti Militari na kilka różnych XIX wiecznych orderów. Nie jestem temu szczególnie przeciwny i sam potocznie stosowałem taki skrót w wielu rozmowach. Dlatego w tym miejscu, jedynie dla porządku, pozwolę sobie przypomnieć, że formalnie nazwa Order Virtuti Militari pojawiła się dopiero w 1919 roku, wraz z jego przywróceniem przez sejm odrodzonej Rzeczpospolitej Polskiej. W okresie Księstwa Warszawskiego funkcjonował Order Wojskowy Księstwa Warszawskiego. Pod taką nazwą występował on w statucie i na patentach nadania. Nieco inaczej było w okresie powstania listopadowego, kiedy nazywano go Krzyżem Wojskowym Polskim. Dlatego zastanawiam się czy stworzony przez WCN krzyż orderu wojskowego Virtuti Militari jest przypadkowy, czy też jest to celowa hybryda wszystkich trzech nazw. Za drugim przypadkiem przemawia trudność jaką dom aukcyjny miał z datowaniem krzyża. Choć w opisie powołuje się na katalog Wojciecha Steli, to jednak częściowo odrzuca jego datowanie wskazujące na okres po 1831 roku i podaje “najprawdopodobniej I połowa XIX wieku“. Nie podaje jednak jakie argumenty przemawiają za tym prawdopodobieństwem.
Szkoda, że dom aukcyjny nie podaje argumentów na poparcie swojego opisu w przypadku tak nietypowego egzemplarza. W moim przekonaniu za takim datowaniem nie przemawia w zasadzie żaden argument. Być może tylko ręcznie malowany orzeł na medalionie awersu. Nie zapominajmy jednak, że takie orły występują także na krzyżach wykonanych w drugiej połowie XIX wieku, na prywatne zamówienie członków Wielkiej Emigracji we Francji. Medalion na rewersie także wykonany jest w starym stylu. Tak więc gdyby patrzeć się na same medaliony, można by najwyżej snuć przypuszczenia, że jest to być może wykonanie XIX wieczne. Nie było by to jednak tak atrakcyjne jak krzyż z pierwszej połowy XIX wieku. Nie sposób nie zauważyć, że zdjęcie krzyża na stronie WCN zostało obcięte dokładnie poniżej dziury na samym środku wstążki. Jeśli ktoś chce się o niej dowiedzieć, musi krzyż obejrzeć osobiście lub poszukać zdjęcia w katalogu Wojciecha Steli. Z drugiej strony nie ma to większego znaczenia, ponieważ wstążka jest współcześnie dobierana i można ją wymienić na inną podobną już za 5 zł. w opcji kup teraz na allegro.pl. Moja żartobliwa uwaga wynika oczywiście nie tylko z próby ukrycia oczywistego uszkodzenia wstążki, ale właśnie głównie z nieumiejętności zidentyfikowania jej wtórnego charakteru.
Przejdźmy jednak do esencji, czyli powodu dla którego uważam ten krzyż za naśladownictwo XIX wiecznego egzemplarza, a nie jak chciał tego WCN “pięknie zachowany i bardzo rzadki” krzyż najprawdopodobniej z pierwszej połowy XIX wieku. Najłatwiej rozpoznać to po rewersie. Jeśli przyjrzeć się detalom jego wykonania, przypomina się cytat z książki Grzegorza Krogulca “Uwagi o orderze wojskowym Virtuti Militari” (Warszawa, 1987, s. 67): “Podobnie niestarannie wykonany został rewers. Nie posiadał emalii w okalającym ramiona kanałku. Zamiast niej nieudolnie imitowano XIX wieczne rycie zygzakowe”. Przykład takiej imitacji widać na zbliżeniu ramienia, którego zdjęcie znajduje się po lewej stronie. Uważam, że dla stworzenia tego naśladownictwa fałszerz posłużył się krzyżem wybitym z XX wiecznej matrycy. Być może pogłębił ręcznie napis VIR TUTI MILI TARI na awersie, że nadać mu nieco nieregularny kształt i następnie wypełnił go emalią. Nie umiem jednak na podstawie załączonych do opisu aukcji zdjęć ocenić czy rzeczywiście tak było. Dodatkowo wyrył ręcznie na rewersie inicjały S A R P i wypełnił je emalią. Ponieważ taki krzyż wyglądałby naiwnie, ostatnim działaniem była w mojej ocenie wymiana medalionów na takie, które nadadzą krzyżowi XIX wieczny charakter. Tutaj widać o wiele większą staranność w technice wykonania. Fałszerz zapomniał jednak o detalach i pozbawił orła korony. Zabrakło mu także wyczucia epoki i dobrał nietypowe proporcje między wieńcem i jego wypełnieniem (z jednej strony orłem, a z drugiej pogonią). Dlatego całość po prostu źle się odbiera i dlatego uważam ją za naśladownictwo (falsyfikat) wykonane na szkodę kolekcjonerów. O swoich wątpliwościach napisałem domowi aukcyjnemu, który wskazał na fakt, że krzyż jest pusty w środku. Choć w wynikało to wprost z odpowiedzi, można było wnioskować, że właśnie na tej przesłance bazowali dwaj anonimowi “kolekcjonerzy i fascynaci” tematu na których oparł się WCN oferując ten krzyż. Ostatecznie po wskazaniu, że w XX wieku także wykonywano tzw. dmuchane krzyże otrzymałem od WCN informację, że podobne wątpliwości zgłosiła jeszcze jedna osoba. Wobec powyższego dom aukcyjny zdecydował się wycofać obiekt ze swojej aukcji. Zachowanie to uważam za w pełni profesjonalne i pozytywnie wyróżniające się na tle polskiego rynku antykwarycznego. Tym bardziej, że w momencie wycofania krzyża licytowała go już jedna osoba, oferując 7.200 zł. + opłatę aukcyjną. Kwota nie mała, choć wciąż i tak o blisko połowę niższa od kwoty za którą dokładnie ten sam krzyż został sprzedany w 2010 roku na aukcji we Wiedniu. Ówczesny nabywca zdecydował się wyłożyć za krzyż 3.250 euro (ok. 14.000 zł.).
Na co w tym przypadku nabrali się anonimowi “kolekcjonerzy i fascynaci” współpracujący z WCN? W moim przekonaniu głównie na puste ramiona krzyża, które rzeczywiście rzadko spotyka się w XX wiecznych krzyżach, a nawet rzadko w falsyfikatach. Zwodnicze mogły być także malowane medaliony i ręcznie wykańczane litery. Nadały one krzyżowi pewien element ręcznego wykonania, który odróżnia go od krzyży wykonywanych maszynowo. Niestety nie można zapominać, że samo ręczne wykonanie krzyża nie świadczy o jego autentyczności. Należy zwracać uwagę na wszystkie szczegóły, ponieważ często w przypadku tak ciekawych pamiątek jak XIX wieczne ordery, widzimy nie to co powinniśmy ale to co chcemy. Przypuszczalnie właśnie na takiej powierzchowności wiedzy i życzeniowym spojrzeniu na obiekty bazują fałszerze.
Ordery PRL szczególnie mnie nie bawią. Jeśli to możliwe, staram się zwracać większą uwagę na osoby wyróżnione, niż na same wyróżnienia. Ponieważ bohaterowie PRL nie są moimi bohaterami, to też ordery i odznaczenia tego okresu nie zwracają mojej szczególnej uwagi. Trochę inaczej było, kiedy na ostatniej aukcji Hermann Historica pojawiły się tłoki do orderu Sztandaru Pracy. Wedle opisu miały one pochodzić z zasobów Niemieckiego producenta tego orderu. Oczywiście można żałować, że dom aukcyjny nie sprecyzował źródła pochodzenia tych tłoków, czyli konkretnej mennicy. Można się jedynie domyślać, że ze względu na bratnią przyjaźń między socjalistycznymi państwami była to mennica ulokowana w DDR. Jeśli tak, to musiała nią być Mennica Muldenhütten lub Mennica w Berlinie.
Pierwsza z nich została zamknięta rozporządzeniem Ministra Finansów z dniem 31 grudnia 1961 roku, a pracownicy i majątek zostali przejęci przez Górniczo-Hutniczy Kombinat “Albert Funk” we Freibergu. W 1990 roku kombinat został sprywatyzowany.i włączony w skład Saxonia AG. W późniejszych latach poszczególne zakłady kombinatu zostały podzielone i sprzedane innym spółkom. W takich warunkach wypłynięcie na rynek kolekcjonerski stempli do zagranicznego orderu z mennicy zamkniętej przeszło trzydzieści lat wcześniej, nie wydaje się niczym zaskakującym. Zupełnie odmienna jest historia Mennicy w Berlinie, która działa do dnia dzisiejszego.
Zobaczmy teraz czy uda nam się ustalić które egzemplarze orderu były bite omawianych stempli. Z całą pewnością wiemy, że chodzi o krzyże wykonywane po 1952 roku kiedy inicjały na rewersie zmieniono z RP na PRL. Wojciech Stela w katalogu Polskie Ordery i Odznaczenia 1946-1989 wyróżnia dla tego typu trzy wykonania Orderu Sztandaru Pracy II klasy, co jest w literaturze przedmiotu chyba najdalej posuniętym ustaleniem. Wykonanie A cechuje się gładkim polem za inicjałami. Na zdjęciu poglądowym wydaje się być niemal lustrzane. Zdaniem autora są to najwcześniejsze egzemplarze z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku. Wykonanie B charakteryzuje się w jego ocenie groszkowanym polem za inicjałami. Mają to być krzyże pochodzące z lat siedemdziesiątych i późniejsze. Wreszcie wykonanie C, w którym tło za inicjałami nie jest groszkowane, ale nie jest też zupełnie gładkie. Według autora każde kolejne wykonanie powinno być tańsze od poprzedniego niemal o połowę. Tak więc za ładny egzemplarz wykonania A można jego zdaniem dostać cztery ładne wykonania C. Przy czym wszystkie z nich miała wykonać Mennica Państwowa.
Już na tym etapie widać słabość opisu. Autor pominął egzemplarze tłoczone (najprawdopodobniej) w Muldenhütten lub błędnie przypisał wszystkie egzemplarze do Mennicy Państwowej w Warszawie. Nie jest też wykluczone, że popełnił oba te błędy na raz. Jeśli przyjrzeć się bliżej omawianym stemplom to widać, że tło inicjałów jest w nich groszkowane. Oznacza to, że mogły być wykorzystane do wykonania egzemplarza opisanego w książce Wojciecha Steli jako wykonanie B. Mogły lecz nie musiały. Niestety zdjęcie z domu aukcyjnego nie jest na tyle precyzyjne, żeby połączyć je z konkretnym egzemplarzem orderu. Do tego trzeba by wziąć do ręki stemple i order. Należy też pamiętać, że łączne nadanie orderu przekroczyło ćwierć miliona. Tak więc nawet trzy pary stempli mogły się okazać niewystarczające. Egzemplarze z groszkowanym tłem mogły być z powodzeniem wykonywane tak samo w Niemczech jak i w Polsce. W takim wypadku należałoby uzupełnić zestawienie W. Steli o kolejne wykonania.
Wydaje się także, że sprostowania wymaga przypuszczenie postawione przez W. Stelę, że egzemplarze z groszkowanym tłem inicjałów pochodzą z lat siedemdziesiątych. Jeśli przyjąć hipotezę, że omawiane stemple faktycznie pochodzą z Mennicy Muldenhütten, to czas ich wykonania i wykorzystania można oszacować na lata 1952-1961. W takim wypadku byłyby to jedne ze starszych Orderów Sztandaru Pracy. W połączeniu ze świadomością zagranicznego wykonania, ordery bite z tych stempli powinny być sympatycznymi ciekawostkami w każdym zbiorze orderów PRL.
Kiedy rozpocząłem pisać zdanie, że “ostatnio” na aukcji pojawił się medal pamiątkowy za obronę Słowacji we wrześniu 1939 roku zawahałem się, ponieważ od tego czasu minęło już kilka miesięcy. Obecnie, kiedy kończę ten wpis, być może już nawet rok. Z drugiem strony taka okazja nie trafia się często, więc może nie jest to szczególnie długi odcinek czasu. Tym bardziej, że oferta obejmowała medal w komplecie z dyplomem. Takiego zestawu nie pamiętam nawet z wystawy na zamku w Bratysławie, która prezentowała Słowackie ordery i odznaczenia z lat 1939-1945 oraz od 1992 roku do czasów współczesnych.
Medal został ustanowiony rozporządzeniem rządu z 8 maja 1939 roku o wyróżnieniu za bohaterstwo w walce o zabezpieczenie samodzielności narodu Słowackiego i medalu za zasługi w zdobyciu Słowackiej niepodległości. Przyznawany był żołnierzom, cywilom i członkom Gwardii Hlinki za udział w walkach obronnych przeciwko agresji Węgierskiej na Słowację w marcu 1939 roku. W takim wypadku jego nazwa, odnosząca się do obrony Słowacji, była w zupełności uzasadniona. Jednak po wrześniu 1939 roku rozdawanie medalu kontynuowano także osobom zaangażowanym w atak na Polskę. W tym wypadku zwrot obrona Słowacji był już użyty na wyrost. Mieścił się jednak w logice propagandy Republiki Słowackiej. Choć zaatakowała ona Polskę ze względu na sojusz militarny z hitlerowskimi Niemcami, to w propagandzie przedstawiała wejście do Polski jako akt sprawiedliwości dziejowej, który miał doprowadzić do odzyskania należących się Słowacji ziem Spisza.
W celu odróżnienia osób wyróżnionych za kampanię na Polskim Spiszu i Podhalu wprowadzone zostały pewne modyfikacje w wyglądzie odznaczenia. Osoby które posiadały już medal za obronę Słowacji w marcu 1939 roku, a przysługiwało im kolejne takie samo odznaczenie za kampanię wrześniową, otrzymywały brązową blaszkę do przyczepienia na wstążce. Widoczny pomiędzy dwoma gałązkami jodły napis JAVORINA był nawiązaniem do wsi Jaworzyna Tatrzańska. Na Łysej Polanie obok tej wsi znajdowało się przejście graniczne między ówczesną Słowacją a Polską. Było ono czynne także po wojnie i funkcjonowało aż do wejścia w życie obu krajach traktatu z Schengen.
Osobnym zagadnieniem pozostaje pytanie o wygląd medali dla osób, które otrzymały je po raz pierwszy w kampanii wrześniowej. Martin Karasek i Jaroslav Kozak w katalogu Slovenske vyznamenania a odznaky 1938-1945 stawiają tezę, że otrzymały one takie same medale jak odznaczeni wcześniej, wraz z blaszką JAVORINA na wstążce. Według nich wyjątek w tym względzie zrobiono dla żołnierzy armii niemieckiej, którym wręczano medal z odmiennym napisem na rewersie. O ile pierwszy medal nosił dewizę ZA OBRANU SLOVENSKA – V MARCI 1939, o tyle nowy wzór nosił napis ZA OBRANU SLOVENSKA – JAVORINA ORAVA. Pogląd ten uprawdopodabnia przywołana przez nich korespondencja z której wynika, że oba wzory medalu były zamawiane w Kremnickiej mennicy równolegle. Niestety hipoteza ta z pewnością nie jest ścisła, ponieważ znany jest mi medal w pierwszej wersji z blaszką JAVORINA pozyskany przez kolekcjonera wraz z dyplomem bezpośrednio od rodziny niemieckiego żołnierza. Z mojego doświadczenia wynika, że odmiana z napisem JAVORINA ORAVA jest wyraźnie rzadziej spotykana na rynku kolekcjonerskim od swojego pierwowzoru. Ma to swoje potwierdzenie w ilości medali wykonanych do końca października 1939 roku. W tym czasie ministerstwo obrony odebrało 900 medali pierwszego wzoru i zaledwie 100 medali drugiego. Co ciekawe, w tym samym czasie mennica zakończyła już pracę nad 4.000 blaszek JAVORINA, choć nie miała do nich jeszcze gotowych medali. Wstążki były wykonane odrębnie przez skład Fant. Kühmayer S.A. z Bratysławy, który specjalizował się w wyrobach drucianych i ozdobach choinkowych. Jeden z rachunków za wstążki do odznaczeń stanowi ilustrację następnego akapitu.
Ustalenie łącznego nakładu medali obu wzorów nie jest w moim przekonaniu łatwe. Pomimo iż zachowane źródła mówią o zamówieniu 15.000 sztuk w dniu 27 czerwca 1939 roku, to liczba ta nie musi odpowiadać ilości ostatecznie wykonanych egzemplarzy. Mennica oddawała zamówienie partiami, a nadawanie medalu zakończono ostatecznie w dniu 30 listopada 1941 roku. Może o tym świadczyć także relatywnie niska dostępność medalu na rynku kolekcjonerskim. Cena podstawowego wzoru bez blaszki JAVORINA w obecnej chwili nie spada poniżej 500 zł. Tak więc rynek wycenia ten medal znacznie wyżej niż inne obiekty rzeczywiście wykonane w nakładzie rzędu kilkunastu tysięcy sztuk. Z drugiej strony należy pamiętać, że wiele pamiątek związanych z okresem Republiki Słowackiej była niszczona w celu zatarcia niechlubnej przeszłości. Komunistyczne władze Czechosłowacji bardzo źle patrzały na osoby związane z poprzednim reżimem. Właśnie dlatego dyplomy do Słowackich odznaczeń z okresu II Wojny Światowej są rzadsze od nich samych.