Ponieważ post na temat odznak Dywizjonu Huzarów Śmierci jest jednym z częściej odwiedzanych na mojej stronie, poczułem się w obowiązku poinformować o kolejnym egzemplarzu, który oferowany był na wczorajszej aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka. Przy okazji pozwolę sobie na kilka słów komentarza na temat oferowanej odznaki. Po pierwsze należy wskazać, że jest ona tożsama pod względem wykonania z odznaką oferowaną przez Antykwariat Numizmatyczny Michała Niemczyka oraz odznaką po Stefanie Meyerze ps. “Larissa”. Skoro kreślę już podobieństwa to wypada zwrócić uwagę, że zarówno odznaka po S. Meyerze jak i odznaka z GNDM mają przetarcia srebrzenia na czaszce w tych samych miejscach. Wyraźnie wskazuje to, które miejsce były bardziej wyeksponowane na ocieranie się lub gorzej pokryte w procesie srebrzenia. Nie jest to jednak ten sam egzemplarz, co można z łatwością stwierdzić po lewym ramieniu krzyża, będącego podstawą odznaki. Widać na nim wyraźną nadlewkę białej emalii, wychodzącą poza przeznaczoną dla niej przestrzeń. To dobra wiadomość, świadcząca o pojawieniu się nowego egzemplarza odznaki na rynku kolekcjonerskim.
Oczywiście ciekawiło mnie jak pojawienie się takiego “nowego” egzemplarza wpłynie na osiągniętą przez niego na aukcji cenę. Szczególnie, że osób skłonnych płacić 8.000 – 12.000 zł. za odznakę nie ma w Polsce znów aż tak wiele. Trzeba przyznać, że oddział miał bardzo efektowną nazwę i był formacją kawaleryjską, ale jego sukcesy były delikatnie rzecz ujmując ograniczone. Odznaka zaprojektowana jest efektownie i musi działać na wyobraźnię, ale wykonanie już nie zachwyca. Wyraźnie widać, że środki zgromadzone przez nakładcę były niewielkie. Gustaw Sosnowski może nie należał go warszawskiej czołówki grawerów, ale z całą pewnością umiał wykonać odznaki o wiele lepsze niż ta. Nie było więc oczywiste ile osób zainteresuje się taką odznaką. Szczególnie, że rynek jest obecnie dość płytki i wszyscy zainteresowani i skłonni wydać większe pieniądze, już taką odznakę mają. Być może z tych powodów aukcja rozpoczęła się od złotówki. Przynajmniej tak mi się wydawało. Przygotowując ten post z ponad miesięcznym wyprzedzeniem obstawiłem, że aukcja zakończy się na poziomie 6.000 – 8.000 zł. + prowizja domu aukcyjnego. Poza wymienionymi wyżej argumentami brałem jeszcze pod uwagę czarną materiałową podkładkę, która dołączona jest do odznaki i wygląda na oryginalną z epoki. Jest to sympatyczny dodatek, który zawsze może skłonić do podniesienia ręki o jedno przebicie więcej niż się wcześniej planowało. Poza tym podkładka zachowała w doskonałym stanie srebrzenie na rewersie odznaki. Dodajmy, że dzięki dobremu zdjęciu zrobionemu pod kątem, dom aukcyjny pokazał pięknie wypukłość całej kompozycji. To także mogło w minimalnym stopniu wpłynąć na lepszą cenę. Z drugiej strony uważałem, że na ten moment odznaka nie ma potencjału. Okazało się jednak, że już na kilka dni przed aukcją było trzech licytujących, a najwyższa oferowana kwota przebiła moje szacunki i wynosiła 9.000 zł. Trzeba było się pogodzić z błędnością moich założeń. Na dwa dni przed aukcją ci sami licytujący podbili cenę już do 13.000 zł., by ostatecznie w dniu aukcji zakończyć ją kwotą 20.000 zł. + prowizja domu aukcyjnego, czyli łącznie 23.000 zł. To bardzo wysoka kwota jak na przedwojenną odznakę pamiątkową. W moim odczuciu, być może tak samo błędnym jak wcześniejsze dywagacje dotyczące ceny, przynajmniej dwie osoby poniosły emocje. Świadczy o tym fakt, że aukcja rozegrała się między trzeba, a być może faktycznie tylko dwoma licytującymi. Cena sprzedaży wyraźnie odstaje od poprzednich wyników i oparła się na psychologicznej granicy, jaką bez wątpienia jest okrągła kwota 20.000 zł. Pozostaje tylko pogratulować sprzedającemu. Kupującemu także, skoro tak bardzo mu zależało.