Po spektakularnych wydarzeniach w Dreźnie doszło do kradzieży nieco mniejszego formatu. Na forum Towarzystwa Przeciwników Złomu Numizmatycznego pojawiła się informacja o kradzieży medalu upamiętniającego utworzenie Księstwa Warszawskiego. Egzemplarz jest bardzo charakterystyczny, ze względu na swoje uszkodzenia. Szczególną uwagę zwraca utworzona przez jedno z uderzeń, blizna na twarzy Napoleona. Potępiając wszelkie kradzieże – te wielkie i te małe – wrzucam tutaj zdjęcia medalu, gdyby ktoś się na niego przypadkiem natknął. Kontakt do właściciela medalu można znaleźć przez stronę forum. Nie odpuszczajmy, zwróćmy uwagę, bo taka historia może spotkać każdego z nas.
Książki do pobrania
Muzeum Zamek Królewski w Warszawie udostępniło na swojej stronie internetowej kilka publikacji do pobrania w formie plików PDF. Wśród nich jest także dwutomowa pozycja na temat medali, która krótko po premierze recenzowana była na tej stronie. Publikacja jest rewelacyjna, więc warto ją pobrać i przeczytać. Zachęcam także do przejrzenia innych pozycji udostępnionych przez muzeum. Oczywiście cieszy, że książki zostały udostępnione do pobrania. Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że są to publikacje przygotowywane i publikowane ze środków publicznych, a więc z naszych podatków. Jeśli tak, to uważam, że powinny być dostępne za darmo od samego początku.
Sarmatia Antiques – blog Mikołaja Paciorka
Tak jak nie powinno się oceniać książki po okładce, tak pewnie bloga nie powinno się oceniać po pierwszym wpisie. Jednak w tym przypadku uważam, że warto zrobić wyjątek i zachęcę Państwa do lektury wpisu na stronie antykwariatu Sarmatia Antiques, prowadzonego przez Mikołaja Paciorka. Wpis dotyczy krzyża kampanii wrześniowej 1939 roku. Widać, że był rzetelnie przygotowany i przemyślany. Na szacunek zasługuje także dopracowana warstwa estetyczna. Podoba mi się także możliwość pobrania całości w formie pliku PDF. Przy efemeryczności formy jaką jest blog, może się to okazać dobrym sposobem na przechowanie treści artykułu. Można powiedzieć, że ten wpis jest taki, jak sam bym chciał żeby wyglądały moje wpisy. Dlatego życzę autorowi utrzymania poziomu wpisów i regularności ich umieszczania, bo z mojego doświadczenia wynika, że to są dwie najtrudniejsze rzeczy. Natomiast Państwa zachęcam do lektury bloga prowadzonego pod adresem https://sarmatia-antiques.com/blog/
Fałszerstwo Virtuti Militari
Szwendając się pod granicach internetu trafiłem ostatnio przez przypadek na stronę domu aukcyjnego w Ukrainie, który oferował krzyż orderu Virtuti Militari z (uwaga, uwaga!) 1792 roku. Rzecz na tyle niespotykana, że nie dziwi dlaczego byłem zaskoczony jej wyglądem. Jest to kolejny przykład przeróbki krzyża z okresu międzywojennego. Jednak tym razem fałszerz nie podjął wysiłku wymiany środkowej części lub choćby nałożenia na nią tarcz imitujących XIX-wieczne wykonanie. Zniszczył jedynie odwrotną stronę z pogonią. Przypuszczalnie chciał w ten sposób nadać jej bardziej indywidualny charakter. Wyszło tak, jak gdyby pogoń wróciła właśnie z wojny 1792 roku. Do tego na ramionach rewersu wyryte zostały inicjały Stanisława Augusta Poniatowskiego. No i oczywiście wielki finał oszpecania krzyża, czyli dołożenie łącznika mającego przedstawiać jak sądzę dwie gałązki. Praca ta została wykonana z równie wielką precyzją jak pozostałe przeróbki. Można nazwać te przeróbki śmiesznymi, nieudolnymi, złymi, a jednak ktoś kupił ten krzyż za 2.500 dolarów. Choć to fałszerstwo pochodzi sprzed wielu lat, warto sobie odnotować jego zdjęcie. Tym bardziej, że ostatnio na aukcjach pojawiło się trochę falsyfikatów, którym poświęcone będą także kolejne dwa wpisy.
Virtuti Militari i zdjęcie Józefa Patelskiego
Dzisiejszy wpis będzie notatką z wielkiego niedoszacowania wartości, jakie mi się ostatnio przytrafiło. Na jubileuszowej 50-tej aukcji Antykwariatu Wójtowicz oferowany był zespół kilkudziesięciu pamiątek związanych z powstaniem styczniowym i Wielką Emigracją. Wśród nich istotną część stanowiły fotografie pamiątkowe powstańców styczniowych. Jedna z nich, wykonana w 1878 roku w zakładzie fotograficznym Walerego Rzewuskiego, przedstawiała Józefa Patelskiego. Był on uczestnikiem powstania listopadowego i powstania styczniowego. Postać godna uwagi i zapamiętania, ale też nie wyróżniająca się w sposób szczególny na tle innych powstańczych biografii. Pozostawił po sobie pamiętniki z okresu Królestwa Polskiego i powstania listopadowego. Może najbardziej zaimponowało mi w jego życiorysie to, że po śmierci swojej żony rozdał cały swój majątek na cele dobroczynne. Dlaczego więc zainteresowało mnie jego zdjęcie? To widać na samej fotografii. Chodzi oczywiście o złoty Krzyż Wojskowy Polski widoczny na jego piersi. Otrzymał go 17 września 1831 roku, wraz z awansem na stopień kapitana. Jestem przekonany, że to właśnie ten element był powodem dla którego u mnie i jak się później okazało, jeszcze przynajmniej kilku innym osobom serce zaczęło bić szybciej. Wedle mojej wiedzy jest to jedyna XIX wieczna fotografia przedstawiająca Krzyż Wojskowy Polski na piersi kawalera tego orderu. Z tego powodu przekonany byłem, że cena wywoławcza na poziomie 120 zł. jest oczywiście zaniżona. W swojej naiwności postanowiłem nawet przystąpić do licytacji. Nie spodziewałem się jednak rozwoju zdarzeń, jaki miał miejsce w dniu aukcji. Oferta poszybowała do ceny końcowej 3.080 zł. (wliczając w to prowizję antykwariatu) tak szybko, że nawet nie zdążyłem kliknąć swojej oferty. Muszę przyznać, że byłem i nadal jestem tym wynikiem zaskoczony. Głównie dlatego, że zdjęcie nie jest unikatowe i znane jest z szeregu zbiorów publicznych.
Kiedy już wiedziałem, że tym razem fotografia dla mnie przepadła, postanowiłem zrobić o niej notatkę na stronę, a w konsekwencji szukać dodatkowych informacji o Józefie Patelskim, samym zdjęciu i jego orderze. Jak się później okazało, dopiero na tym etapie pojawiły rzeczywiście ciekawe pytania. Pozycją sąsiednią, w stosunku do opisywanego zdjęcia, była pocztówka przedstawiająca portret Józefa Patelskiego, autorstwa Jana Nepomucena Głowackiego. Oryginał tego obrazu znajduje się obecnie w zbiorach Muzeum Narodowego w Krakowie. Nasz bohater jest na nim zdecydowanie młodszy i występuje w mundurze powstańczym. Autor obrazu zmarł w 1847 roku, a więc z całą pewnością portret powstał przed tą datą. Ponieważ od 1834 roku na Józefie Patelskim ciążył wyrok śmierci przez powieszenie, a za nim samym rozesłano list gończy, można przypuszczać, że nie był to czas w którym chciał się afiszować ze swoją podobizną. Dlatego dość prawdopodobnie można założyć, że portret powstał na przestrzeni lat 1831-1834. Widać na nim krzyż złoty, ale na wstążce upiętej w trójkąt. Czyli w sposób charakterystyczny dla odznaczeń rosyjskich i austriackich. Nic w tym zaskakującego, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Józef Patelski przed wyrokiem śmierci zbiegł do Galicji i tam też żył i pracował autor jego portretu. Oznacza to jednak, że Józef Patelski miał inny krzyż lub co najmniej krzyż na innej wstążce niż w 1878 roku, kiedy wykonano jego zdjęcie. Oczywiście istnieje też inna, nie mniej prawdopodobna hipoteza, że Jan Nepomucen Głowacki nie miał przed sobą modela z orderem na piersi. Za tym przemawia brak dewizy orderu Virtuti Militari, przy dość szczegółowym wypracowaniu wizerunku orła na omawianym obrazie. Pominięcie dewizy wydaje się wręcz nieprawdopodobne. Uwagę zwracają także dość nienaturalne proporcje krzyża, przy wiernym oddaniu szczegółów munduru. Zdjęcie obrazu na stronie muzeum jest w wysokiej rozdzielczości, ale nie pozwala stwierdzić czy na przykład order nie został do niego domalowany później. Oczywiście należy pamiętać, że brak orderu w momencie portretowania nie musi oznaczać, że Józef Patelski rzeczywiście nie dysponował własnym egzemplarzem krzyża. Każe się jedynie zastanowić, czy to faktycznie jego egzemplarz został na tym portrecie uwieczniony.
ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie
W tym miejscu przechodzimy do być może głównego bohatera tego wpisu, czyli samego krzyża orderu po Józefie Patelskim. Decydując się na ofiarowanie swojego majątku na cele dobroczynne, jednocześnie ofiarował on swój złoty Krzyż Wojskowy Polski do obecnego Muzeum Narodowego w Krakowie. Według archiwalnej strony ze zdigitalizowanymi zbiorami muzeum, krzyż trafił do kolekcji muzealnej w 1886 roku. Co ciekawe, w obecnej wersji zbiorów cyfrowych muzeum na razie nie ma jego zdjęcia, ani nawet wpisu. Jest to typowy krzyż w wykonaniu przypisywanym do pracowni Pawła Siennickiego. Krzyż zachowany jest w relatywnie dobrym stanie i pokazuje, że nawet krzyże znajdujące się od końca XIX wieku pod pieczą kuratorów muzealnych mogą mieć wyraźne uszkodzenia laki na ramionach i emalii na wieńcu i orle. Niestety niedostępne jest zdjęcie rewersu, które być może pozwoliło by ocenić czy krzyż był intensywnie noszony. W każdym razie uszkodzenia tego egzemplarza wskazują, że charakterystyczne dla krzyży Pawła Siennickiego uszkodzenia, musiały być w dużej mierze związane ze sposobem i jakością ich wykonania i powstawały już na etapie ich użytkowania przez odznaczonych. To ważna informacja dla tych, którzy prześcigają się w pozyskaniu jak najlepiej zachowanego egzemplarza. Być może takie krzyże były noszone przez swoich kawalerów jedynie sporadycznie. Druga kwestia, która zwraca uwagę w tym konkretnym egzemplarzu, to wstążka. Jej górne zakończenie wyraźnie różni się od tego, które widoczne jest na opisywanym zdjęciu z końca XIX wieku. Może to oznaczać zmianę kompozycji wstążki lub nawet zmianę całej wstążki, już po ofiarowaniu krzyża do muzeum. Żeby jednak powiedzieć coś więcej na ten temat, należało by wykonać skan omawianej fotografii w wysokiej rozdzielczości i osobiście zbadać wstążkę. W chwili obecnej oba te zadania pozostają poza zasięgiem moich możliwości. Dlatego notuję swoją wątpliwość w tym miejscu. Ewentualnie zachęcam kogoś kto mieszka w Krakowie, żeby podjął się tego zadania.
Virtuti Militari u młodego obywatela
“Młody obywatel” to tytuł magazynu ilustrowanego, dedykowanego młodzieży i wydawanego w latach 1935-1939 przez Polską Kasę Oszczędności. Nic szczególnego z kolekcjonerskiego punktu widzenia. Miałem jednak ostatnio przez przypadek w ręku jeden numer tego czasopisma i moją uwagę zwróciło duże zdjęcie krzyża orderu Virtuti Militari, umieszczone na przedostatniej stronie. Choć zostało wydrukowane na papierze gazetowym, to duże wymiary pozwalają na relatywnie dobre odwzorowanie detali. W szczególności wyróżnia się ażurowo wycięty orzeł, wypełniony białą emalią. Bardzo staranne wykonanie grawerskie o smukłych ramionach i delikatnie zaznaczonym uszku do zawieszenia było by dzisiaj z pewnością gratką kolekcjonerską. Oczywiście ja również bym sobie takiego krzyża życzył, nawet jeśli order Virtuti Militari nie stanowi przedmiotu moich zainteresowań. Nie mniej jednak uważam, że taka lekkość wykonania nie pasuje do krzyża Virtuti Militari. Znacznie bardziej podobają mi się wykonania o pełnych ramionach. Niedoścignionym wzorem takiego wykonania są oczywiście krzyże z okresu powstania listopadowego, wykonywane przez Pawła Siennickiego. To jednak temat na zupełnie inny wpis, dlatego kończę tą krótką notatkę.
W czasach szaleństwa
Każdy small talk zaczyna się dziś od jednego tematu. Sprawa jest na tyle emocjonująca, że wbrew wszelkiej logice poruszona zostanie także na tej stronie. Dlaczego? W ostatnich dniach otrzymuję z szeregu domów aukcyjnych i antykwariatów, gdzie subskrybowałem newslettery informacje związane z coronawirusem. Informacje dotyczą ograniczeń w udziale w aukcjach stacjonarnych, zasad oglądania obiektów i procedur dotyczących wysyłek. Dla przykładu największy polski dom aukcyjny DESA Unicum oferuje możliwość osobistego oglądania przedmiotów wyłącznie po uprzednim umówieniu się. Oferuje także możliwość nieodpłatnego przechowania wygranych przedmiotów, co jest sympatycznym ukłonem w stronę klientów. Domy aukcyjne niechętnie trzymają u siebie sprzedane obiekty, bo wiąże się to z ryzykiem ich uszkodzenia lub utraty. Poza tym zajmuje miejsce, które przecież kosztuje. Wreszcie ograniczono udział w aukcjach do nieosobistych kanałów komunikacji, a więc korespondencji, telefonu i internetu. Właśnie w tym miejscu dochodzimy do sedna dzisiejszego wpisu. Byłem przekonany, że współcześnie większość obrotu aukcyjnego realizowana jest właśnie tymi kanałami. Nie był to wynik jakichś badań, ale odczucia związanego z doświadczeniami własnymi i znajomych. Słuchając jednak ostatnio podcastu rozmowy Cezarego Łasiczki z dr hab. Wojciechem Szafrańskim dowiedziałem się, że jest wręcz przeciwnie. Okazuje się, że dominującą formą udziału w rynku sztuki (a więc nie tylko antyków) jest licytacja osobista. Wedle jego informacji szeroko rozumiany korespondencyjny udział w rynku zarezerwowany jest dla transakcji o mniejszych wartościach. Być może właśnie stąd moje wrażenie. Zawsze miałem wyobrażenie, że nabywcy drogich przedmiotów będą chcieli pozostać anonimowi. Wrażenie to popierały informacje o rekordach aukcyjnych, bitych przez anonimowych kolekcjonerów. Być może ta forma zarezerwowana jest dla absolutnie najdroższych obiektów i wypaczyła mój obraz. Nie wykluczam także scenariusza w którym nabywca jest łatwo rozpoznawalny dla osób zgromadzonych w sali aukcyjnej, jednak do powszechnej wiadomości podaje się, że jest anonimowym nabywcą. Nie ma co dywagować, dowiedziałem się nowej ciekawej informacji. Przy tej okazji, skoro czytającym ten wpis przyjdzie spędzić najbliższe dwa tygodnie w domu, gorąco polecam ten i inne podcasty Cezarego Łasiczki. Polecam także książkę Magdaleny Grochowskiej “W czasach szaleństwa”, z której zaczerpnąłem tytuł tego wpisu. Przeszło 600 stron solidnej lektury o życiu czterech osób i ich postawie wobec totalitaryzmów. Jak znalazł na najbliższy czas.
Gratulacje dla WCN!
Na jednej z tygodniowych z aukcji Warszawskiego Centrum Numizmatycznego pojawiło się ogniwo łańcucha komorniczego, przerobione na samodzielną odznakę. W dodatku opisane zupełnie bez jakiejkolwiek podstawy, jako odznaka członka sądu okręgowego po 1918 roku. Kiedyś takie fałszerstwo na szkodę kolekcjonerów opisywałem na swojej stronie. Dlatego kiedy zobaczyłem je ponownie na stronie WCN nie miałem już dostatecznego animuszu aby zgłosić sprawę. Kiedy w końcu się zebrałem, wszedłem jeszcze raz na stronę WCN i zobaczyłem z satysfakcją, że obiekt został wycofany. Co za miłe zaskoczenie. Obiekt wycofany i jednocześnie opisany jako przypuszczalne fałszerstwo. Sprawa wyjaśniona w ciągu około tygodnia, bez konieczności abym ją zgłaszał. Nie będę ukrywał, że czuję satysfakcję z dobrze rozwiązanego problemu. Tym bardziej, że dotychczas WCN raczej bronił swojego stanowiska w kwestii opisów. Nie pozostaje nic tylko pogratulować prawidłowej i szybkiej reakcji. W takich przypadkach poznaje się klasę domu aukcyjnego.
Jak stworzyć dobrą kolekcję?
Najczęściej wszystkich interesuje jak stworzyć kolekcję, która z upływem czasu najbardziej zyska na wartości. Artykułów i porad na ten temat powstało tyle, że z pewnością ktoś już udzielił prawidłowej odpowiedzi, tylko nie sposób odsiać ją z gąszczu innych. Nie jest to też pytanie, które by mnie szczególnie zajmowało. Nie z tego powodu zbieram. Dlatego też pozwolę sobie poszukać odpowiedzi na inne, ciekawsze dla mnie pytanie. Jak stworzyć dobrą kolekcję pamiątek historycznych?
Pomimo, iż postawiłem sobie dość istotne (przynajmniej dla mnie) pytanie, to nie aspiruję do tego aby moja dzisiejsza odpowiedź była jednoznaczna i wiążąca. Postanowiłem ją tutaj umieścić raczej jako notatkę z bieżących przemyśleń. Jeśli za rok będę jeszcze o tym wpisie pamiętał, być może podzielę się nowymi spostrzeżeniami, a być może skasuję go w poczuciu żenady. Czas pokaże. Ostatnie zastrzeżenie stawiam dlatego, że chcę wyróżnić trzy czynniki, które w mojej ocenie mogą wpłynąć pozytywnie na tworzenie dobrej kolekcji, a sam nigdy nie przepadałem za takimi próbami podziałów i klasyfikacji. Dlatego, żeby nieco złagodzić powagę tego podziału, chciał bym się odwołać do klasycznej anegdoty na temat sposobu świadczenia usług. Zgodnie z nią usługę można mieć wykonaną szybko, tanio lub dobrze. Jeśli będzie szybko i tanio, to nie będzie dobrze. Jeśli będzie szybko i dobrze, to nie będzie tanio. Jeśli będzie tanio i dobrze, to z pewnością nie będzie szybko.
Żeby natomiast zbudować dobrą kolekcje trzeba dysponować wiedzą, czasem i pieniędzmi. Przewaga świata kolekcjonerskiego w przeciwieństwie do świata usług tkwi w tym, że można dysponować wszystkimi trzema czynnikami. Zdarza się to bardzo rzadko, ale przynosi dobre efekty o czym mógł się przekonać każdy kto oglądał kolekcję Emeryka Hutten-Czapskiego, którego przykład nigdy dość przywoływać. Przy tym jednocześnie uważam, że dla stworzenia dobrej kolekcji w zupełności wystarczające jest dysponowanie dwoma tylko czynnikami, z trzech przywołanych. Dochodzi bowiem między nimi do pewnej kompensacji, o czym mowa będzie dalej.
Wiedza nie przypadkowo została wymieniona jako pierwsza. Bez podstawowej wiedzy nie uda nam się nawet sformułować ciekawego programu kolekcji. Gdyby nawet udało nam się to przypadkiem lub ktoś by nam taki pomysł na kolekcję podpowiedział, to z całą pewnością nie będziemy umieli o takiej kolekcji powiedzieć zbyt wiele ciekawych rzeczy i sami uczynimy ją nieciekawą. Jeśli już będziemy wiedzieli co chcemy zbierać, to musimy wiedzieć jakie przedmioty chcemy do takiej kolekcji włączyć. Wreszcie musimy wiedzieć jak rozróżnić pamiątki bardziej ciekawe, od tych mniej ciekawych. Jak odróżnić pamiątki oryginalne, od fałszerstw na szkodę kolekcjonerów, czy przedmiotów poddanych konserwacji. Wreszcie trzeba umieć ocenić czy ta konserwacja była profesjonalna, czy też wraz z upływem czasu doprowadzi do pogorszenia się stanu naszego posiadania. Trzeba sobie też odpowiedzieć na pytanie jak przechowywać i opisywać naszą kolekcję. Na te pytania, pomimo licznych publikacji, nie zawsze łatwo jest znaleźć szybką i poprawną odpowiedź. To wszystko składa się na niezbędną wiedzę kolekcjonerską. Oczywiście taką wiedzę uzyskuje się wraz z czasem, co nieuchronnie przenosi nas do kolejnego akapitu.
Czas jest w moim przekonaniu istotny nie tylko dlatego, że pozwala zdobyć niezbędną wiedzę ale także dlatego, że pozwala się swobodniej poruszać na rynku z ograniczoną podażą. W skrajnym przykładzie, jeśli jakaś pamiątka pojawia się w obrocie raz na dwadzieścia lat, to osoba która zacznie kolekcjonowanie w wieku nastoletnim ma teoretyczną szansę na dwa zakupy w życiu. To bardzo mało, ale nadal można jedną z tych szans nie wykorzystać. Jeśli ten sam przedmiot poszukuje osoba, która rozpocznie przygodę z kolekcjonerstwem w wieku lat pięćdziesięciu, może go nigdy nie spotkać na swojej kolekcjonerskiej drodze. W bardziej typowym przykładzie, jeśli jakaś pamiątka pojawia się w obrocie raz w roku – raz na dwa lata, to rozpoczynając swoją przygodę z kolekcjonerstwem wcześniej, nie musimy się śpieszyć. Możemy poczekać aż pojawi się w okazyjnej cenie lub bardziej dla nas dogodnym momencie. Średnio rzecz biorąc możemy ją kupić taniej, kompensując brak trzeciego czynnika.
Jest to jedna z możliwości rozumienia pojęcia czasu jakim dysponuje kolekcjoner. Drugi aspekt, to czas który możemy poświęcić na kolekcjonowanie na bieżąco. Ile godzin w tygodniu możemy poświęcić na przeszukiwanie oferty domów aukcyjnych, wizyty w antykwariatach, telefony i maile do innych kolekcjonerów? Ile razy gotowi jesteśmy wstać na koło lub jarmark o piątej rano, żeby coś upolować? Nie ma się co oszukiwać, kto poświęci tych godzin więcej, ten większą będzie miał z tego korzyść. Nie mówię tu nawet o okazjach, ale samej możliwości kupienia określonej pamiątki. Dzięki temu czasowi może się okazać, że jakiś walor nie jest dla nas dostępny raz w roku, tylko dwa lub trzy razy w roku.
Pieniądze dla stworzenia dobrej kolekcji są bardzo przydatne. Proszę jednak nie sądzić, że stworzenie dobrej kolekcji warunkuję posiadaniem małej fortuny. Można stworzyć program kolekcji składającej się z przedmiotów o wartości ok. 100 zł. za sztukę i też może to być dobra kolekcja. Problem polega na tym, żeby te 100 zł. mieć, kiedy pojawi się coś do kupienia. Chodzi o to, żeby program kolekcji dostosować do własnych możliwości finansowych. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że ten kto nie liczy się z pieniędzmi może nas łatwo przelicytować. Im tańsze pamiątki, tym łatwiej przegrać rywalizację z kimś kto wchodzi do zbierania przebojem i kupuje wszystko jak leci. Odpowiednie środki pozwalają też na finansowanie specjalistów, którzy za nas będą wiedzieć i poświęcać swój czas na szukanie. To niewątpliwy atut osób, które mogą sobie na to pozwolić.
K. Gładki, Guziki administracji więziennej, zeszyt 1
Choć data wydania książki jest oznaczona na 2019 rok, to publikację zauważyłem dopiero w styczniu bieżącego roku. Trochę się jej spodziewałem, ponieważ autor wspominał mi o zamiarze opracowania tematu (jak wynika z korespondencji) już w 2014 roku. Korespondencja ta wywiązała się w związku z kupionym przeze mnie guzikiem Więzienia Płockiego. Pan Krzysztof Gładki prosił o udostępnienie zdjęcia do publikacji. Ku mojej satysfakcji guzik trafił nawet na okładkę. W tamtym czasie nie miałem pojęcia, że temat guzików administracji więziennej jest kolekcjonersko aż tak trudny. Wspomniany guzik kupiłem okazyjnie na allegro, wyszukując przedmiotów o tematyce więziennej. Byłem przekonany, że skoro wyszukałem i od razu znalazłem taki guzik w ofercie, to nie mogą być one rzadkie. Nic bardziej mylnego. Od 2014 roku nie widziałem już żadnej oferty na guzik tego typu, choć też muszę przyznać, że jakoś aktywnie ich nie poszukiwałem. Tym większy szacunek dla autora, który zebrał ich aż piętnaście. Wciąż do odkrycia czekają guziki zakładów karnych zlokalizowanych w Białej Podlaskiej, Zamościu, Sieradzu, Lublinie, Janowie, Kaliszu, Pyzdach, Piotrkowie, Łęczycy, Łukowie, Radomiu i Sandomierzu. Dlaczego te guziki są tak rzadkie? Jak wynika z opracowania Krzysztofa Gładkiego, choć sam takiej analizy nie poczynił, kadra więzienia składa się niekiedy z zaledwie kilkunastu osób. Biorąc pod uwagę ograniczoną ilość guzików przy stroju urzędowym, ich nakłady mogły dla wybranych przykładów nie sięgać nawet 100 sztuk. Z drugiej strony wiadomo, że do guzików nie przywiązuje się takiej wagi jak np. dla odznak. Dlatego łatwiej gubiły się w zawierusze dziejów.
Wracając do samej książki, jej niewątpliwym atutem jest zebranie przeszło połowy hipotetycznie istniejących typów guzików administracji więziennej i zobrazowanie ich w jednym miejscu. Drugim plusem jest ukazanie tematu w kontekście historycznym, a więc przybliżenie czytelnikowi historii więzień na ziemiach polskich w XIX wieku. Oczywiście rozmiar i jakość tego opracowania pozostawiają pewien niedosyt. Nie chcę jednak z tego powodu formułować zarzutu, ponieważ autor sam przyznaje publikacji walor “zeszytu”. Książce zabrakło też korekty, co jest zauważalne w kilku miejscach. Poza tym przyjemna lektura na jeden wieczór. Raczej do odłożenia na półkę, żeby sprawdzić czy dany guzik był notowany, jeśli pojawi się na jakiejś aukcji.
J. Strzałkowski, Medale Polskie 1901-1944
Pozycja w zasadzie klasyczna i być może nie powinienem jej nawet przypominać. Z drugiej strony, kiedy sam pierwszy raz zacząłem się interesować medalami, też musiałem się o niej dopiero dowiedzieć. Tak więc być może ta notatka będzie dobrą podpowiedzią dla nowo zainteresowanych, czy książkę warto kupić, czy też nie. Taka informacja może mieć znaczenie, ponieważ cena książki na rynku antykwarycznym oscyluje obecnie w okolicach 100 zł. Dlatego pozwalam sobie nieco naiwnie przedstawić Państwu recenzję książki wydanej w 1981 roku. Rok wydania podkreślam, ponieważ książka prezentuje sobą absolutnie wszystko co dało się osiągnąć w temacie w tamtym czasie. Jeśli książce czegoś brakuje, to wynika to głównie z tego, że w tamtym czasie było dla polskiej poligrafii nieosiągalne. Katalog prezentuje w układzie chronologicznym wszystkie (odnalezione przez autora) medale polskie w wybranym okresie. Datę początkową wyznacza początek XX wieku, a końcową 1944 rok. Data końcowa jest zrozumiała i daje nam do zrozumienia, że autor nie miał w zamyśle prezentowania medali wybitych w okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Mniej oczywista wydaje się data początkowa tego katalogu, czyli 1901 rok. Łatwo wskazać, że jest to początek XX wieku. Dlaczego jednak autor przyjął taką właśnie cezurę? W końcu bardziej naturalne z punktu widzenia historii Polski wydają się także inne daty. Rok 1914 jako początek pierwszej wojny światowej lub utworzenia Legionów Polskich, czy też 1918 rok jak moment odzyskania niepodległości przez Polskę. Odpowiedź na tak postawione pytanie wydaje się łatwiejsza po lekturze wstępu, w którym autor wyjaśnia, że posiada już zaawansowane prace nad katalogiem medali polskich XIX wieku. Skoro tak, to omawianą publikację można traktować jako kontynuację rzeczywiście wykonanej, ale jeszcze nie wydanej książki.
Tu przechodzimy do głównego powodu dlaczego przypomniałem sobie i chciałem przypomnieć Państwu o katalogu p. Strzałkowskiego. Na ostatniej 9 aukcji Gabinetu Numizmatycznego Damiana Marciniaka pojawiła się możliwość subskrypcji na katalog medali XIX wieku, który autor ponoć zamierza wydać własnym sumptem. Przyznam, że jestem tej publikacji bardzo ciekaw i czekam na nią z niecierpliwością. Zastanawiając się kiedyś nad liczbą medali polskich i z Polską związanych wydanych w XIX wieku, oszacowałem z grubego palca, że musiało być ich blisko tysiąc. Opracowanie takiego materiału to tytaniczna praca przeznaczona raczej dla zespołu kilku osób, niż jednego badacza. Mając jednak doświadczenie lektury katalogu medali z pierwszej połowy XX wieku wierzę, że p. Strzałkowski mógł temu zadaniu podołać. Od 9 aukcji GNDM minęło już parę miesięcy, ale nadal jestem cierpliwy.
Wracając jednak do recenzowanego katalogu. Prezentuje on tylko (i aż) podstawowe informacje o każdym z medali jakie udało się autorowi ustalić. W tym szczególnie przydatna może być kwerenda dotycząca obecności poszczególnych medali w publicznych zbiorach muzealnych. Warto także zwrócić uwagę, że niemal wszystkie medale są reprodukowane na końcu katalogu. Tym samym łączy on tradycyjną XIX wieczną manierę opisu podstawowych cech fizycznych i wyglądu samego medalu z nowszym obyczajem publikacji jego wizerunku. Zdjęcia wykonane są w skali szarości. Błędy merytoryczne opisów, choć możliwe do wyłapania przez osoby siedzące głębiej w temacie, zupełnie nie rażą i usprawiedliwione są ówczesnym stanem badań. Jeśli miał bym powiedzieć czy katalog wart jest wspomnianych wyżej 100 zł. to odpowiem, że zdecydowanie tak.
Świecznik z Kežmarku
W jednym z Węgierskich domów aukcyjnych oferowany był świecznik wykonany rzekomo przez złotnika z Kežmarku. Opisany był jako obiekt złożony z dwóch elementów. Trzon i ujęcie świecy miały pochodzić z XVIII wieku, a podstawa z XIX wieku. Na świeczniku miała być umieszczona sygnatura “AM”. W opisie aukcji nie było jednak żadnej informacji o sygnaturze miejskiej, a więc nie do końca wiadomo z czego miała wynikać taka atrybucja. Dodatkowo, ewentualnej sygnatury można by się spodziewać na podstawie. Jak wiadomo z opisu, ta została dorobiona w XIX wieku, do wcześniejszego trzonu. Tak więc powstaje też wątpliwość czy świecznik powstał w Kežmarku w całości, czy tylko był tam naprawiany. Wreszcie sięgnąłem do książki Evy Toranovej “Złotnictwo w Słowacji” (Warszawa 1985) i nie znalazłem tam potwierdzenia aby w Kežmarku działał złotnik posługujący się sygnaturą AM.
Przytaczam wszystkie te wątpliwości nie tylko po to, żeby zanotować sobie na tej stronie fakt wystąpienia takiego obiektu na aukcji, ale także po to żeby pokazać jak niedoskonałe potrafią być opisy aukcyjne. Szereg wątpliwości jakie wzbudził we mnie ten opis spowodował, że utraciłem zainteresowanie obiektem, który z pewnością by mnie interesował, gdybym miał pewność, że pochodzi z Kežmarku. Z drugiej strony możliwe, że moje wątpliwości były zbyt wydumane, ponieważ świecznik ostatecznie znalazł swojego nabywcę za cenę ok. 1.000 zł. + prowizja domu aukcyjnego.
T. Jeziorowski, I. Prokopczuk-Runowska, Blask Orderów, Tom I, Warszawa 2019
Od czasu zakończenia wystawy “Blask Orderów” w Muzeum Łazienek Królewskich krążyły plotki o tym czy powstanie katalog tej wystawy, czy też nie. Ostatecznie w środowisku kolekcjonerskim największą popularność zyskała plotka, że katalogu jednak nie będzie, bo PZU nie dało pieniędzy na druk. Była to plotka tym bardziej prawdopodobna, że wspominane muzeum zorganizowało już następną wystawę o podobnej tematyce. Tym razem poświęconą orderowi Virtuti Militari. Nie mniej jednak jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia okazało się, że plotka jest potrójnie nieprawdziwa. Po pierwsze katalog się ukazał. Po drugie właśnie dzięki finansowemu wsparciu PZU (co wnioskuję z całostronicowej reklamy), a po trzecie w trzech tomach. Nie było już szansy, żeby zamówić książkę przed świętami. Kurier DHL miał przyjść w sylwestra, ale dotarł dopiero dzisiaj. Tak więc nowy rok zaczynamy od lektury i recenzji tej publikacji. Dodam w tym miejscu, że nie obiecywałem sobie wiele po książce, ponieważ słyszałem dość krytyczne zdania o samej wystawie.
Pierwszy tom, bo na razie tylko tyle zdążyłem przeczytać, podzielony jest na dwa rozdziały i w takiej kolejności postanowiłem go omówić jeszcze przed przeczytaniem. Autorem pierwszej z nich, zatytułowanej Ordery i odznaczenia Rzeczpospolitej do końca XVIII wieku jest Tadeusz Jeziorowski. Autor którego nie trzeba przedstawiać nikomu kto zainteresowany jest historią polskich orderów i odznaczeń. Tym razem także nie zawodzi czytelnika, przedstawiając historię orderów i do końca panowania Stanisława Augusta Poniatowskiego w sposób ciekawy, płynny i prezentujący podstawową wiedzę. Jednocześnie jego tekst uzupełniony jest o szereg niepublikowanych wcześniej ciekawostek, czy przypisów do nieporuszanych wcześniej materiałów źródłowych. Trzeba bowiem zaznaczyć, że znakiem firmowym tego autora jest szeroka kwerenda i doskonałe obeznanie w literaturze historycznej oraz archiwaliach dotyczących opisywanej epoki. Jest także kilka pomniejszych sprostowań do wcześniejszych ustaleń innych badaczy.
Żeby nie wyjść na klakiera muszę dodać, że niestety niepotrzebnie p. Jeziorowski rozszerzył zakres swojego rozdziału o odznaczenia. Przypuszczalnie chciał w ten sposób włączyć do opracowania medale za długoletnią służbę i obrączki nadawane w insurekcji kościuszkowskiej. W efekcie wszedł na teren w którym nie porusza się już tak swobodnie i w mojej ocenie popełnił kilka błędów. W tym między innymi podając (jak wszyscy bez źródła), że medale Merentibus były noszone na wstążce. Wspomniał także o medalach z dewizami orderu Orła Białego i Świętego Stanisława, lecz pozostawiając temat bez rozwinięcia skierował to zdanie w zasadzie wyłącznie do osób dogłębnie zapoznanych z tematem. Nie podzielam także zdania autora, że medal diligentiae nie był odznaczeniem państwowym, jeśli za takie uznaje on medal za długoletnią służbę.
Dużym atutem tego rozdziału jest warstwa ilustracyjna. W zasadzie chyba wszystkie zdjęcia poza portretami, przedstawiają pamiątki w powiększeniu. Dla każdego kolekcjonera daje to miłą możliwość zwrócenia uwagę na detale. Docenić należy kilka niepublikowanych wcześniej obiektów związanych z orderem Orła Białego, który po słynnej wystawie i katalogu wydawał się już być całkowicie zilustrowany jeśli chodzi o zbiory publiczne. Interesujące są dobre zdjęcia skradzionych ostatnio pamiątek z muzeum w Dreźnie. Dużym rozczarowaniem jest natomiast ilustracja nr 44 (także po lewej) przedstawiająca XIX wieczny falsyfikat medalu Virtuti Militari i to jeszcze w jakiejś stosunkowo późnej odbitce, jako oryginału. Z niezrozumiałych względów obiekt ten i jego zdjęcie promują także ostatnią wystawę o Virtuti Militari. Zagadką jest dla mnie także zaprezentowanie kopii medalu za długoletnią służbę (il. 50) w sytuacji kiedy w zbiorach publicznych łatwo dostępne są oryginały.
Autorki drugiego rozdziału p. Izabeli Prokopowicz-Runowskiej nie znałem z wcześniejszych publikacji, więc nie wiedziałem czego się spodziewać. Okazało się to wyłącznie moją winą, ponieważ pani kustosz z Muzeum Wojska Polskiego ma już na swoim koncie kilka publikacji. Jej rozdział, choć napisany w interesujący sposób, jest już bardziej odtwórczy i nie wnosi wielu nowych informacji. Istotnym mankamentem jest oparcie konstrukcji opisu orderu Wojskowego Księstwa Warszawskiego na książce Krzysztofa Filipowa, Order Virtuti Militari, Warszawa 2012. Trzeba pamiętać, że była to książka okolicznościowa i sam Krzysztof Filipow uczestniczył w lepszych publikacjach o tym orderze. Brak dalszych poszukiwań doprowadził także do pominięcia publikacji Grzegorza Krogulca, Uwagi o orderze wojskowym Virtuti Militari, Warszawa 1987. W konsekwencji brak w książce omówienia podstawowych typów krzyży Virtuti Militari, pomimo ich umiejętnego zilustrowania. Brak szerszej kwerendy uwidocznił się także w opisie orderów powołanych i planowanych przez Sejm w powstaniu listopadowym. Autora wspomina o planowanej Gwieździe Wytrwałości. Nie dotarła jednak do informacji o planowanym odznaczeniu dla uczestników rajdu generała Giełguda zamiast którego wydano dyplomy dla tych co dobrze zasłużyli się ojczyźnie.
Nie do końca jednoznaczne są także ilustracje umieszczone w tym rozdziale. Z jednej strony z zakresu badań usunięto odznaczenia, lecz z drugiej strony wśród ilustracji zaprezentowano medal dla sędziów pokoju oraz medal dla podsędków w sądach pokoju (błędnie opisany). Tutaj można też wspomnieć o problemie z zachowaniem poprawności kolorów. Oba te obiekty widziałem na żywo w muzeum i wstążki mają zupełnie inne barwy. Nie myli mnie pamięć, ponieważ mam z tej wizyty prywatne zdjęcia. Wracając jednak do tematu. Oba interesujące obiekty są w książce ilustrowane, lecz nie są opisane. Podobnie jest ze zdjęciem Aleksandra Colonna-Walewskiego i jego gwiazd orderowych, które nie zostały w tekście omówione. Można odnieść wrażenie, że trafiły do książki tylko dlatego, że autorka nimi dysponowała.
Podsumowując pozwolę sobie odnieść się do kwestii technicznych. Każdy z tomów Blasku Orderów został wydany w nakładzie 1.000 egzemplarzy. Druk całości kosztował Muzeum 41.275,50 zł, a więc średnia cena druku jednego egzemplarza jednego tomu to 13,75 zł. brutto. Cena książki wynosi 50 zł., co uważam za cenę całkowicie usprawiedliwioną. Przy tej jakości publikacji można nawet powiedzieć, że jest to cena niska. Warto także nadmienić, że skład książki powierzono prof. Januszowi Górskiemu, co było jednym z najlepszych możliwych wyborów. Pierwszy tom liczy 164 strony z czego oba rozdziały 131 stron. Każdy z nich ma mniej więcej tą samą objętość. Biorąc jednak pod uwagę duże ilustracje, nie są to teksty zbyt obszerne. Dość powiedzieć, że przeczytałem całą książkę uważnie w jedno popołudnie. Czy warto kupić książkę i zrobić to samo? Bez wątpienia tak.
Komunikantki Gdańskie
Znów po dłuższej przerwie wracam do odgrzewanych tematów. Początkowo ten wpis zaczynał się od słów “na ostatniej aukcji internetowej Kuenkera”. W tej chwili są one już chyba nieaktualne. W każdym razie przedmiotem wpisu jest oferowany jednej z jesiennych aukcji Kuenkera ciekawy zestaw kilkunastu komunikantek z Gdańskich kościołów protestanckich z XVIII wieku.
Wedle słownika języka polskiego Samuela Lindego kominikant(ka) to “ten, ta co przystępuje do komunii”. Jednak w numizmatyce pojęcie to oznacza żeton upoważniający do przyjęcia komunii świętej. Stąd inna jego nazwa “żeton komunijny“. Kiedy pierwszy raz o nich usłyszałem byłem trochę zaskoczony. Po co wykazywać się upoważnieniem do przyjęcia komunii w wyznaniu, w którym obowiązuje spowiedź powszechna? Otóż chodziło o ograniczenie dostępu do komunii osobom które były do tego duchowo nieprzygotowane. Żeton można było bowiem otrzymać po rozmowie z pastorem. Na ile w realiach XVIII wieku przypominała ona klasyczną spowiedź uszną, tego nie wiem.
Oferowany zestaw przedstawiał dość bogatą liczbę typów i gdyby komuś udało się go kupić w całości, mógł stanowić początek bardzo ładnego zbioru. Zresztą komunikantki kościołów protestanckich, charakterystyczne dla kultury niemieckiej, stanowią w tym kraju odrębny temat kolekcjonerski w numizmatyce. Wśród polskich opracowań temat ten został doceniony w katalogu “Medale polskie i z Polską związane z okresu pierwszej Rzeczpospolitej” wydanym przez Zamek Królewski w Warszawie. Znajduje się tam omówienie typów komunikantek gdańskich.
Tesaurariusz czyli skarbnik
Najlepiej by było gdyby każda z kategorii miała podobną ilość wpisów. Jak się okazuje z perspektywy czasu, nie jest to takie proste. Łatwiej jest mi pisać na tematy bieżące jak np. recenzje aukcji. Wyraźnie też widzę większe zainteresowanie tematami dotyczącymi np. odznak. Dlatego dziś dla odmiany będzie o temacie bardziej niszowym, jakim są stare dokumenty. Dokładnie chodzi o dokument wystawiony przez Stanisława Augusta Poniatowskiego w 1783 roku, który oferowany był kilka dni temu na jednej z zagranicznych aukcji. Dokument ten jak wszystkie dotychczas znane mi nominacje tego króla sporządzony był w łacinie i powoływał Aleksandra Smulikowskiego do funkcji thesaurario Paltus Pomeraniae. Ponieważ dokument oferowany był przez Brytyjski dom aukcyjny thesaurario musiało się skojarzyć z treasurer. Oczywiście Pomeraniae nie wymagało szczególnej interpretacji, a Paltus jako najwyraźniej niezrozumiałe zostało pominięte. W taki prosty sposób Aleksander Smulikowski został w oczach domu aukcyjnego skarbnikiem pomorskim. Cokolwiek ten tytuł miał oznaczać, ponieważ w wedle mojej wiedzy za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego taki urząd nie funkcjonował.
Żeby nie było wątpliwości, ja też nie miałem pojęcia, że kustosz kapituły nosiły tytuł tesaurariusza. Nawet nie wiedziałem, że Kamieniu Pomorskim znajduje się katedra św. Jana Chrzciciela. Nie miałem także pojęcia, że rolą tesaurariusza (czyli inaczej kustosza) było dbanie o zgromadzone przy kapitule dobra, księgi i naczynia liturgiczne. Dowiedziałem się tego jednak dzięki dosłownie kilkuminutowej kwerendzie w Google. Ustaliłem tam także, dzięki artykułowi Edwarda Kryma z Przeglądu Zachodniopomorskiego, że urząd taki funkcjonował przy kapitule kamieńskiej od ok. 1380. Przypuszczalnie gdyby autor opisu aukcyjnego polegał na czymś więcej niż tylko własna intuicja, też dotarł by do tych informacji. Dlatego też radzę szukać jak najwięcej informacji. Może się okazać, że są na wyciągnięcie ręki.